amnezja. Czy potraficie to zrozumiec? Brakuje mi slow, pojec, czasem nie wiem, jak postepowac. Chcialem zataic to przed wami… – Charles ukryl twarz w dloniach.
– Obserwuje cie juz od dluzszego czasu, Charles – powiedziala cicho Carol. – To jest istotnie amnezja, ale w poczatkowym stadium. Musisz sie oszczedzac, to ci pomoze.
– Juz dobrze, Carol – Ennil opanowal sie.
Gela czula sie skrepowana, ale przezwyciezyla oniesmielenie.
– Nie miej nam tego za zle, Charles – powiedziala – ale Carol ma racje. – Milczala przez chwile. – Zglaszam kandydature Karla.
Karl sprzeciwil sie:
– Nic z tego, dziewczyno, nie moge sie tego podjac, a zreszta taka funkcja bylaby dla mnie zbyt uciazliwa. Wy, mlodzi, nadajecie sie lepiej niz ja. Nie dlatego, ze jestescie mlodsi, nie. Moglbym jeszcze zadziwic niejednego z was, ale macie inne doswiadczenia. Jak wy to nazywacie? Doswiadczenia bojowe. Juz jako dzieci byliscie inni niz ja. Kiedy mlode pokolenie potepilo starszych, traktujac ich nawet czasem jak tredowatych, ja sluzylem dzielnie Radzie Najstarszych, sadzac, ze tak trzeba. Kiedy wasi rodzice zaczeli szukac drogi, ktora wiodlaby ku poprawie, ja wierzylem nadal w trwalosc naszego malego swiata na wyspie. Krotko mowiac, gdyby nie wasi rodzice i wy, nie byloby nas tu dzisiaj, nie szukalibysmy drogi, odmiany, ktora moze okaze sie dla nas ratunkiem.
– Juz dobrze, Karl – przerwal mu Charles lagodnie.
– Nie, musimy to sobie uswiadomic. Wtedy nie zdawales sobie z tego sprawy, ja rowniez. Popieralismy stary porzadek, nie zaprzeczaj! Jeszcze pietnascie lat temu wysylalem takich jak Chris i Gela do Grate, gdzie byl oboz dla internowanych. Wtedy sadzilem, ze postepuje wlasciwie. Tak, Gela, rowniez dlatego nie moge przyjac tej propozycji.
Gela milczala, poruszona do glebi. Potem powiedziala:
– Nikt nie czuje do ciebie zalu za tamto.
– O Boze! – wykrzyknal Karl. – To nie tylko moje sumienie kaze mi mowic w ten sposob. Po prostu patrzycie na to zagadnienie szerzej niz ja, a tego nam wlasnie trzeba.
– Karl, zgadzam sie z toba – powiedzial Ennil z gorycza w glosie. – Przykro mi.
– Spokojnie, spokojnie. – Gela usmiechnela sie lagodnie. – Nie powinno byc ci przykro. To sie, niestety, zdarza.
– Jestem za kandydatura Chrisa – powiedzial nagle Ennil ku ogolnemu zaskoczeniu. Twarz mial nieprzenikniona. – Nalezy jednak niezwlocznie powiadomic o tym Tocsa. Po twarzy Karla przemknal cien usmiechu.
– Kto jest za Chrisem?
Cztery dlonie, w tym jedna, Carol, uniesiona niezdecydowanie, swiadczyly o jednomyslnosci.
– A ty, Chris? – zapytal Karl.
– Wiecie przeciez, ze nie mam wyzszego wyksztalcenia.
– Za to jestes kadra wiodaca wsrod pracownikow, ukonczyles kurs specjalny i dwukrotnie brales udzial w wyprawach! – zdecydowanie ucial Karl dalsza dyskusje.
– Gela rowniez ukonczyla kurs specjalny – upieral sie Chris.
– Pamietasz, jak przestraszylam sie mrowek? – przypomniala Gela z usmiechem. – Nie doroslam do takiej funkcji.
– A wiec wszystko jasne – podsumowal ostatecznie dyskusje Karl.
Chris wzruszyl ramionami.
– Nie bede sie opieral. Pomagajcie mi, a ja postaram sie nie zawiesc. – Wyciagnal reke do Charlesa. – Oby nam sie dobrze wspolpracowalo.
Charles usmiechnal sie z pewnym zaklopotaniem.
– No, to sprzatamy – zarzadzila Gela, wskazujac naczynia.
Nagle odezwal sie Chris:
– Oczywiscie, ze Charles ma racje, niech to diabli! Pismo, te pniaki, raporty, ktore dotarly do nas, wszystko sie zgadza. Przyznaje, ze to jest dziwne, ale potwierdza wniosek Charles'a, ktorego on wprawdzie nie wypowiedzial na glos, ale wyraznie sugerowal.
Zapanowala powszechna konsternacja i dopiero po chwili zrozumiano, ze Chris kontynuuje przerwana dyskusje.
– Te istoty, o ktorych mowil Charles, to podobno wlasnie synowie niebios. Nie rozmawialismy o tym jeszcze dokladnie. Ale jest chyba publiczna tajemnica, ze nasza wyprawa zostala wyslana przede wszystkim z ich powodu. Chodzi jednak rowniez o zbadanie tego swiata makro. – Chris reka, w ktorej trzymal kocher, zatoczyl rozlegly luk. – A jezeli ci synowie niebios istnieja rzeczywiscie, to sa czescia swiata makro. Zreszta ludzie z “Oceanu I” wybrali te nazwe nie dlatego, ze mieli na mysli jakies mityczne postacie, bogow albo cos w tym stylu, lecz dlatego, ze te istoty sa podobno tak wielkie, jakby siegaly niebios. A my musimy zbadac ten swiat. To, czy ktos osobiscie wierzy w istnienie synow niebios, nie ma wlasciwie znaczenia. Jezeli istnieja, to nie jest wykluczone, ze ich znajdziemy.
– Ale nie mozesz przeciez sadzic, ze badanie swiata makro i jego wszystkich jaskolek, mrowek, trzmieli i drzew doprowadzi nas do wykrycia rozumnego zycia! – zawolal Ennil. – A moze jednak? Jezeli zalozymy, ze synowie niebios istnieja, to mozemy uwzglednic ten fakt w naszym programie.
– To juz sprawa Tocsa – odparl Chris. – Do nas nalezy zalozenie bazy.
– A baza ma znajdowac sie, o ile to mozliwe, tam gdzie sa slady pobytu synow niebios. Tak przynajmniej okresla to instrukcja – zauwazyl Charles. Sprawial teraz wrazenie, jak gdyby wsluchiwal sie we wlasne slowa.
– Patrz, Charles – odezwal sie Karl – jest tu pelno zwierzat. Czy nie moglibysmy nimi uzupelnic naszego jadlospisu?
– W przyszlosci bedziemy do tego zmuszeni…
– A to… co to jest? – krzyknela nagle Carol, wskazujac na poludnie.
Odwrocili sie gwaltownie. Pomiedzy drzewami cos sie ruszalo, kierujac sie w strone ich obozowiska.
Charles znalazl sie jednym susem w helikopterze.
– Ludzie! Startujemy – krzyczal – startujemy!
Karl, ociagajac sie, postapil kilka krokow w strone maszyny, zatrzymal sie, potem spojrzal – na Chrisa.
Carol odrzucila glowe do tylu na oparcie krzesla i zakryla twarz dlonmi.
Gela zerwala sie na rowne nogi, przewracajac przy tym krzeslo, ale nie odchodzila od stolu.
Jedynie Chris siedzial nadal na swoim miejscu. Przechylony wpatrywal sie w to cos, co zblizalo sie z boku, i dlonia nakazywal spokoj. Jednoczesnie, nie patrzac w strone helikoptera, wolal przytlumionym glosem.
– Spokoj, do cholery!
Z pewnoscia mial na mysli Ennila, ktory najpierw z przerazona mina stal w otwartym wlazie helikoptera, a potem uciekl do kabiny.
To, co zblizalo sie do nich, bylo niepojete, wzbudzalo strach, bo bylo trudne do zdefiniowania. Wydawalo sie, ze pnie dwoch olbrzymich drzew odlaczyly sie i wyruszyly ciezkim krokiem w strone helikoptera.
Dziwaczna istota byla zielonkawa, czyms oslonieta. Jej gorna czesc ginela wsrod galezi i lisci drzew oraz krzewow. Owe cylindryczne pnie dolem rozlaczaly sie niczym korzenie pniaka, tylko ze te korzenie nie byly polaczone z ziemia: odrywaly sie od niej, przesuwaly do przodu i z halasem rozdeptywaly poszycie dzungli.
Nagle pien podniosl sie do gory, nad polnocnym krancem pniaka wyrosla czarna plyta. Nawet Chris uczynil ruch, jakby chcial uchronic sie przed ciosem. Cos czarnego, wezszego od pniaka, unioslo sie nad nimi raz, potem drugi i zniknelo.
Chris i Gela odwrocili sie. Obydwa slupy skryly sie wlasnie wsrod loskotu i trzaskow za helikopterem. Zniknely tak, jak sie pojawily. Jeszcze tylko galezie i liscie wygiely sie, jak gdyby szalal tam straszliwy orkan, mimo iz nie czulo sie nawet lekkiego podmuchu wiatru. Troche lisci spadlo na dol i wszystko minelo.
– Cos podobnego! – W glosie Karla brzmial podziw. Nikt nie wiedzial, co wlasciwie Karl mial na mysli.
Charles wyszedl z helikoptera nieco zawstydzony. Mimo to powiedzial:
– To nieslychana lekkomyslnosc nie kryc sie, kiedy grozi takie niebezpieczenstwo. Zdazylibysmy uciec!
– Niebezpieczenstwo, tez cos! – odparl niechetnie Chris. – Nie mozemy wszedzie widziec niebezpieczenstw! To… ta istota nie zwrocila na nas najmniejszej uwagi. Rozumiecie? Dla tych olbrzymow w ogole nie istniejemy.