rozrachunku taniej bedzie zrezygnowac teraz z calych dzielnic, a potem odbudowac je nowoczesnie. Jak to dawniej mowiono? Z koniecznosci uczynic cnote. I pod tym wzgledem ich pochod okaze sie przydatny, jezeli tylko odpowiednio nim pokierujemy. To wszystko jest skalkulowane.
Ewa przytaknela ruchem glowy. Potem zreasumowala:
– A wiec trzymacie w garsci ten zarloczny potok mikrobow, sadzicie albo ty sadzisz, ze jest on zaprogramowany, nie macie jednak zielonego pojecia, skad sie te mikroby wziely, na czym polega ich program i – co najwazniejsze – kto je zaprogramowal. To niewiele. A wiec dopoki one pozwola soba kierowac, nie widzicie zadnego niebezpieczenstwa. A kiedy nagle przesyca sie betonem albo na deser zasmakuje im stal, zbudujecie im linie kolejowa w ladnym koleczku…
Res zasmiala sie.
– Przestan juz! – powiedziala. – Alp wlasciwie masz racje. I to jest wlasnie ta slaba, ryzykowna strona mojej teorii. Jak juz mowilam, tymi mikrobami powinien zajac sie caly zespol. Moze w ten sposob uda sie zmienic ich program. Ale to moze zajac mnostwo czasu, a rezultat nie jest pewny. Nie kazdy pojdzie na takie ryzyko, nikogo nie mozna tez zmusic. Poza tym Mexer nigdy nie zatwierdzi projektu, zeby wykorzystac te mikroby do naszych celow. On chce je zniszczyc. Oczywiscie ryzyko jest w tym wypadku mniejsze.
– Sluchaj, czy to by nie bylo cos dla Gwena i jego komisji? – zawolala nagle Ewa. Zachwycona zerwala sie z miejsca, nie zwracajac uwagi na fakt, ze jej glowa zniknela z ekranu.
– Przepraszam – powiedziala po chwili, siadajac z powrotem. – Opowiedz mi cos wiecej o swoich pomyslach. Juz ja napuszcze Gwena.
I Res zaczela opowiadac.
III
Kiedy Gela obudzila sie, Chris spal jeszcze mocno. Nie wiedziala, jak to sie stalo, ale jej dlon lezala pod jego twarza. Czula klujacy zarost.
Nagle przypomnialo jej sie pewne zdarzenie zwiazane z Haroldem. Mieli gdzies wyjsc, ale on nie chcial sie ogolic. Chris jest taki sam, pomyslala. Robi tylko to, na co ma ochote.
Wyglada, jakby calowal moja reke! Powoli cofnela ja. Palce miala zdretwiale.
Nagle ogarnelo ja przerazenie. Dlaczego widze to wszystko? Ktos nie zgasil swiatla – na jak dlugo wystarcza jeszcze baterie? Ale w tym momencie zrozumiala, ze nie jest to sztuczne swiatlo: kabine rozjasnial brzask poranka.
– Halo! – zawolal ktos cicho.
W fotelu pilota siedzial Karl. Mial zadowolona mine. Oslaniajac dlonmi usta, szepnal: – Dzien dobry, panienko. Przespisz caly poranek! – Wskazal kciukiem do gory.
Gela podeszla cicho do niego i wyjrzala przez szybe.
Wokol helikoptera pietrzyly sie gorujace nad nimi biale, wielkie pierscienie, a pomiedzy nimi Gela dojrzala plynace po niebie chmury, szare, postrzepione. Szare chmury nastrajaly ja zazwyczaj melancholijnie, teraz jednak podzialaly na nia jak najweselszy promien slonca.
– Jak to sie stalo? – szepnela wreszcie.
– Nie wiem dokladnie – odparl tym samym tonem Karl. – Ale wydaje mi sie, ze istnienie tu tylu gatunkow tych bestii to nasze szczescie; jedna pozera druga. Prawdopodobnie obraly jaskolke z wszystkiego, co nadawalo sie do jedzenia.
– Zgadza sie – zawolal glosno Chris. – To byly mrowki, widzialem je.
Charles i Carol zerwali sie na rowne nogi. Byli jeszcze zaspani, ale otrzezwieli momentalnie, kiedy dowiedzieli sie, co sie stalo.
– Ciekawe, ciekawe – powiedzial Ennil, rozgladajac sie po nowym otoczeniu. – A wiec znajdujemy sie we wnetrzu szkieletu.
Karl zaczal otwierac pokrywe sluzy.
– Oszalales! – krzyknela Gela. – Tu sa te okropne bestie, mrowki. Jestes pewien, ze nie czyhaja gdzies w poblizu?
– Zadnych nie przemyslanych krokow – rzekl zdecydowanie Charles. – Musimy uzgodnic to z “Oceanem II”.
Po uzyskaniu kontaktu przedstawil Tocsowi ich aktualna sytuacje.
– Za dwie godziny maszyna bedzie u was. Z gory sprawdzimy, czy nic wam nie grozi. Do tego czasu nie ruszajcie sie z miejsca – zarzadzil Tocs.
Stosunkowo szybko zostali oswobodzeni.
Jaskolka w swym posmiertnym locie opuscila sie na pustkowie, plaskie wzniesienie tuz na granicy strefy roslinnosci. Wokol pagorka wznosily sie ku niebu olbrzymie rosliny, ktorych liscie, podobne do dlugich wsteg, mialy szerokosc niemal trzydziestu stop.
Po mrowkach i innych zwierzetach nie bylo na razie zadnego sladu. Wzgorze dawalo tez pewne schronienie, ewentualne niebezpieczenstwo mozna bylo w pore zauwazyc. Na wszelki wypadek Charles utworzyl z zalogi helikoptera ratunkowego nieduzy oddzial wartowniczy. Potem zaczeto wyciagac uwieziony helikopter z tego osobliwego “hangaru pierscieniowego”, jak wyrazil sie Karl. Nie bylo to trudne zadanie: teren, na ktorym spoczywal szkielet, byl spadzisty. Helikopter ratunkowy wzniosl sie nad miejscem wypadku, a Karl, zawieszony na linie, przerwal wiazadla miedzy kregami. Bylo to niezbedne tylko tam, gdzie nie ubiegly ich kleszcze mrowek.
– To na pewno tchawica! – zawolal Karl ze swej wysokosci.
Naprawa helikoptera potrwala niecale dwie godziny i gdy Karl po probnym starcie zaprosil cala zaloge do srodka, wszyscy wiedzieli, ze wyprawa bedzie kontynuowana.
Ennil jednak okreslil ten zamiar jako szalenstwo i stwierdzil, ze ryzyko przerasta ich mozliwosci. Kiedy Gela zaproponowala mu, zeby wrocil drugim helikopterem na “Ocean II”, odmowil z oburzeniem, tlumaczac, ze jemu wyprawa odpowiada, a chodzi mu tylko o dobro zalogi.
– Sam widzisz, ze inni podjeli juz decyzje – powiedziala Gela wskazujac na helikopter, za ktorego szyba widac bylo twarze trzech osob.
Tuz po starcie Carol nagle wyciagnela reke w kierunku gory o ksztalcie stozka, wznoszacej sie pomiedzy nabrzeznym zwirowiskiem a strefa roslinna. Wydawalo sie, ze cala gora sklada sie wylacznie z mrowek. Klebily sie jedna przez druga, taszczac pozornie bez celu jakies przedmioty.
Nikt nie odezwal sie nawet slowem, jak gdyby strach odebral im mowe. Milczenie przerwal Karl.
– To nasi wybawcy – powiedzial.
Pozostali przytakneli mu z ulga, ale nie kryli swej radosci, kiedy stracili wreszcie te gore z oczu.
Lecieli powoli i nisko, przesuwajac sie niemal tuz nad wierzcholkami drzew, ktore Ennil okreslil jako olchy i topole. W dole rozposcieral sie bezmiar dzungli; to miejsce nie nadawalo sie na baze.
Od czasu do czasu dostrzegali w gaszczu jakies poruszenie; najczesciej byly to mrowki lub inne owady podobnej wielkosci, ktore skakaly po pniach i lisciach. Rowniez w powietrzu, wokol helikoptera, roilo sie wprost od stworzen. Tylko nieliczne z nich byly mniejsze od maszyny.
Poczatkowo czlonkowie zalogi instynktownie sciskali uchwyty, kiedy stworzenia te z ogluszajacym brzekiem przelatywaly obok albo ich wyprzedzaly. Karl usilowal rozpaczliwie wymijac je, ograniczal predkosc, wykonywal karkolomne loty nurkowe, ktore zapieraly dech w piersiach. Jedynie Charles nie posiadal sie z zachwytu.
– Eldorado zwierzat! – wykrzykiwal. To kladl sie na brzuchu, to znowu wykrzywial sie dziwacznie nad fotelem drugiego pilota i fotografowal przez caly czas smiglych lotnikow. Podniecony zwracal uwage wszystkich na migotliwe, zielonkawe pancerze, teczowe skrzydla, trabki, dlugie odnoza – nie znajdujac oczywiscie u nikogo poparcia dla swego entuzjazmu. Kazdy staral sie lagodzic skutki wstrzasow maszyny.
– Teraz ja – odezwal sie w koncu Chris. Siedzial w fotelu drugiego pilota, wpatrujac sie z natezeniem przed siebie.
Karl wykonywal wlasnie zwrot, chcac wyminac zoltawobrunatnego intruza, dosyc ciezkiego, dwukrotnie szerszego od helikoptera.
Bestia brzeczala nieprzyjemnie, miala olbrzymie, podzielone na regularne pola oczy i cale cialo pokryte szczecina. Przy tylnych odnozach widnialy przytlaczajacych rozmiarow zolte wory. Nawiasem mowiac, stwor nie