Nagle przerwal im glosnik:
– Halo, dowodco, tu centrala, prosze przyjsc natychmiast. Mam lacznosc z helikopterem!
Tocs spojrzal na uradowane twarze. – A wiec jednak – mruknal, po czym szybko zeskoczyl na poklad i dlugimi susami pobiegl w strone drzwi.
Karl Nilpach przejal stery. Kiedy tylko helikopter oderwal sie od pokladu “Oceanu II”, skierowal go poziomo.
– Zostaniemy na tej wysokosci – zawolal wskazujac kciukiem ku gorze.
Ennil skinal glowa. Zrozumial. W poblizu ziemi nie grozilo im juz tak wielkie niebezpieczenstwo ze strony mew.
Statek byl jeszcze widoczny, kiedy nagle Carol krzyknela przerazliwie. W milczeniu wskazywala reka przed siebie. Cos czarnego pedzilo im na spotkanie, rosnac blyskawicznie w oczach. Ujrzeli jeszcze szeroko rozwarta, ogromna czerwona paszcze, potem ogarnela ich ciemnosc. Gramolili sie jeden przez drugiego, kiedy silnik zasapal po raz ostatni i zapadla cisza. Jednak ruch nie ustal. Kilka szybko po sobie nastepujacych momentow przyspieszenia zmusilo zaloge do uchwycenia sie czegokolwiek.
– Hej – steknal Karl. – Zdumiewajaco krotka byla ta podroz. Czy nikomu nic sie nie stalo?
Chris, zajmujacy obok niego miejsce drugiego pilota, wymacal kontakt awaryjny. Kiedy zarowki zablysly, oczom ich ukazal sie obraz, ktory w mniej groznych okolicznosciach wywolalby na pewno salwe smiechu: Nilpach i Noloc wisieli w swych fotelach. Czterej pozostali, nienaturalnie wykrzywieni, trzymali sie wzajemnie z calych sil lub obejmowali nogi foteli.
Kolysanie ustalo. Jednoczesnie rozlegl sie jakis niesamowity dzwiek podobny do krakania. Powtarzal sie co pewien czas, a po nim zawsze nastepowalo szarpniecie.
– Czy to obzarstwo nigdy sie nie skonczy? Juz po raz czwarty przezywamy cos podobnego! – zawolal Karl. Znowu rozlegl sie ten sam dzwiek, a kolejne szarpniecie wyrzucilo go niemal z siedzenia, gdyz mowiac puscil sie oparcia. Kiedy odzyskal rownowage, krzyknal energicznie:
– No, panie i panowie, nie ma powodow do paniki, wstawajcie szybko!
– Lepiej sprawdz, czy maszyna jest szczelna! – zawolal Charles. Opanowal juz przerazenie, wynikle raczej z naglego obrotu wydarzen, niz z rzeczywistej grozby. Myslal podobnie jak Nilpach, ale helikoptera nie mozna bylo porownac do stabilnego “Oceanu II”.
Kolejny dzwiek, na ktory tym razem nie zwrocono uwagi. Szarpniecie bylo prawie niewyczuwalne.
– Kabina jest szczelna – zameldowal Karl. – Nie ma spadku cisnienia.
– A widzicie! – triumfowal Chris.
– A ty, kierowniku wyprawy, nie gadaj tyle! – Gela Nylf filuternie pogrozila Ennilowi palcem. – Powinnismy raczej ustalic, kto jest naszym gospodarzem, a do tego ty sie nadajesz najlepiej. Wtedy bedzie nam latwiej odgadnac jego dalsze zamiary.
– Czy… czy ktos jest ranny? – spytala lekarka, Carol Mieh. Nie doszla jeszcze calkowicie do siebie, a teraz siedziala na lawce wodzac po nich oczyma.
Chris nacisnal kilka przyciskow. Potem ujal mikrofon i zawolal:
– Centrala, halo, centrala, tu “Orzel”. Slyszysz mnie?
Widoczna w oscylografie linia drgnela.
Karl zasmial sie radosnie.
– No, prosze! Wszystko w porzadku. Niech Tocs podejdzie – zazadal Chris. Podlaczyl dodatkowo glosnik pokladowy. Wkrotce w kabinie rozlegl sie przytlumiony glos:
– Tu dowodca Tocs. Ciesze sie, ze was slysze! – Tocs nie mogl jeszcze zlapac tchu.
Karl zwiekszyl maksymalnie sile glosu. – Niezle ekranuje to bydle – narzekal cicho.
Charles balansowal po przechylonej podlodze kabiny. Chris podal mu mikrofon.
– Robert, bede sie streszczal – powiedzial Ennil. – Chodzi o oszczednosc energii. Chcialbym, zebys dal mi nieograniczone pelnomocnictwo w podejmowaniu decyzji. Wydaje mi sie, ze sruba zakleszczyla sie w gardzieli. Trzeba bedzie uzyc sily, zeby wyjsc na wolnosc. Czy wiecie, jakie to zwierze?
– Jaskolka – poinformowal go Tocs.
– Widzicie ja jeszcze?
Tocs milczal przez chwile. Potem, jak gdyby nieco skonsternowany, oswiadczyl:
– Nie. – Normalnym glosem dodal: – Rob, co uwazasz za stosowne.
– Dziekuje – odparl Ennil. – Zameldujemy sie znowu, kiedy w naszej sytuacji cos sie zmieni. Skonczylem.
Chris wylaczyl nadajnik, a Ennil zwrocil sie do Nilpacha:
– Karl, wlacz reflektor dziobowy!
Stloczyli sie przy szybie. Tuz przed nimi swiatlo odbijalo sie od rozowej, lsniacej wilgocia sciany. Gigantyczna rura, w ktorej utkneli, skladala sie prawdopodobnie z elastycznych wlokien; sciana wykazywala strukture pierscieniowa.
Chris stanal na fotelu. W ten sposob mogl widziec, co dzieje sie w gorze. Karl wlaczyl pozostale reflektory.
Przez otaczajaca ich sciane przeszlo drzenie. Chris usilowal przekrzyczec narastajacy ponownie halas:
– A wiec jest tak, jak przypuszczalismy. Ugrzezlismy na amen. Sruba sterownicza odcieta, koniec ugrzazl w tej rurze. Byc moze jest to przelyk. – Chris opadl z powrotem na fotel i dodal szyderczo: – Dla naszego gospodarza nie jest to zbyt przyjemne.
Kolejno stawali na fotelach, oceniajac sytuacje, w jakiej sie znalezli.
– Chyba nie uda sie nam przesliznac – powatpiewal Karl.
– I tak byloby to zbyt niebezpieczne – zauwazyl Ennil. – Nie znajdujemy sie w wodzie. Jezeli to zwierze wydali nas w locie, nie wiem…
– Przeciez nie moze latac wiecznie – wtracila Carol.
– Wiecznie nie, ale dlugo – wyjasnil Ennil. – One odzywiaja sie niemal wylacznie tym, co schwytaja w locie…
– Niestety to prawda – przerwal mu Karl.
– Leca zwinnie i szybko – mowil dalej Ennil, nie dajac sie zbic z tropu. – Swoje gniazda buduja na skalach, przewaznie w gorze pod wystepami, a wiec i tam niebezpieczenstwo nie zmniejsza sie… No, dobrze – urwal. Potem zapytal: – Co proponujecie? Co o tym myslisz, Gela?
Dziewczyna zawahala sie przez moment, potem zaczela wyliczac:
– Wysiasc, wyrabac sobie wolna droge, odczekac, zamocowac w kabinie porzadne uchwyty, ktore pomoglyby nam zniesc upadek z duzej wysokosci.
– A ty, Chris?
– Ja… chwileczke… – Chris nie bardzo wiedzial, o co chodzi. Wlasnie pytal o cos Carol.
– Carol?
– Wlasciwie jestem tego samego zdania co Gela. Wydaje mi sie, ze moglibysmy zupelnie dobrze zniesc upadek z duzej wysokosci, jezeli zastosujemy sie co propozycji Geli. Poza tym odchody prawdopodobnie zamortyzuja wstrzas. – Nie zwracajac uwagi na wykrzywione grymasem wstretu twarze towarzyszy, dodala rzeczowo: – To lagodzi upadek. – Tu usmiechnela sie po raz pierwszy od momentu katastrofy.
– Karl, ile zywnosci mamy na pokladzie? – zapytal Chris.
– No coz, lot mial potrwac siedem dni. Prowiantu starczy na dziesiec – odparl Nilpach. – To samo jest z tlenem.
– A co ty o tym sadzisz? – zapytal Ennil troche gniewnie, bo pytanie Chrisa przerwalo mu rozmowe.
– No coz – zaczal przeciagle Nilpach i podrapal sie po gestej, siwej czuprynie. Potem spojrzal na Chrisa i skinal z namyslem glowa. – Jezeli utkniemy tam dalej – wskazal kciukiem za siebie – a mozna przypuszczac, ze droga jest jeszcze dluga, to nie zdolamy wydostac sie na wolnosc, a wtedy… – wywrocil zabawnie oczyma. – Bylbym raczej za jakims dzialaniem.
– Sytuacja jest juz i tak dosyc powazna – powiedzial Ennil z nagana w glosie.
– Wlasnie – skinal glowa Chris, ale nie bylo to poparcie zarzutu Ennila, lecz wypowiedzi Nilpacha. – Dlatego proponuje, zeby Carol przyrzadzila odpowiednia dawke trucizny. Wiesz – zwrocil sie do niej – taka o wysokim stezeniu. Karl i ja wyjdziemy na zewnatrz i wstrzykniemy ja.
Ennil i Gela zaprotestowali. Przez chwile sprzeciw Geli sprawil Chrisowi przyjemnosc, ale nie dal sie zbic z