Tucker sie nie pojawial.
Innocence otrzasnelo sie z wolna z szoku i lizalo rany. Caroline dowiedziala sie od Susie, ze Tucker odwiedzal rodziny ofiar, i miala nadzieje, ze pomoze to obu stronom zapomniec.
Lato zblizalo sie ku koncowi. Temperatura spadla do dwudziestu pieciu stopni i delta odetchnela. Caroline wiedziala, ze ochlodzenie jest chwilowe, ale cieszyla sie nim, jak odroczeniem wyroku.
Przypiela smycz do czerwonej obrozy psiaka i poszla na spacer. Kwiaty, ktore jej babcia zasadzila wiele lat temu, rozkwitly. Wystarczyla odrobina troski i cierpliwosci.
Nieprzydatny szarpal smycza i Caroline przyspieszyla kroku. Byc moze zrobia sobie spacer az do Sweetwater.
Wyszla na szose i zobaczyla samochod Tuckera. Woz wygladal dokladnie tak jak w dniu, w ktorym zagrodzil droge jej samochodowi. Usmiechnela sie na to wspomnienie. Serca goily sie wolniej niz samochody, ale sie goily. Przy odrobinie staran i cierpliwosci.
Pociagnela Nieprzydatnego z powrotem miedzy drzewa. Wiedziala, gdzie znajdzie Tuckera.
Bardzo lubil spokojna, cicha wode. Nie byl pewien, czy potrafi znow nad nia siedziec. Powrot byl swego rodzaju proba. Jednak gleboki, zielonkawy cien i ciemny, nieruchomy staw nie stracily dawnego uroku. Tucker poczul, ze choc daleko mu jeszcze, aby mogl cieszyc sie zyciem, to jednak potrafi sie z nim pogodzic.
Pies wypadl z krzakow poszczekujac i wspial sie przednimi lapami na kolana Tuckera.
– Czesc, maly! Ha! Zaczynamy rosnac, co?
– Wkroczyl pan na prywatny teren – powiedziala Caroline wychodzac na polanke.
Tucker usmiechnal sie smutno i podrapal psa za uchem.
– Pani babcia pozwalala mi tu przychodzic i posiedziec nad woda.
– Nie bede zrywac z tradycja. – Usiadla przy nim na pniu i patrzyla, jak Nieprzydatny lize rece Tuckera. – Tesknil za toba. Ja tez.
– Ostatnio… malo bywam miedzy ludzmi. – Rzucil Nieprzydatnemu patyk. – Upal zelzal – mruknal bez przekonania.
– Zauwazylem.
– Zdaje sie, ze to tylko chwilowe ochlodzenie.
– Zdaje sie.
– Caroline, nie rozmawialismy o tamtym wieczorze – powiedzial, nie odwracajac wzroku od wody.
– I nie musimy.
Potrzasnal glowa, kiedy ujela go za reke i wstala.
– Ona byla moja siostra.
Uslyszala napiecie w jego glosie. Dopiero teraz dostrzegla, jaki jest zmeczony. Pomyslala, ze moze juz nigdy nie zobaczy tego beztroskiego usmiechu na jego twarzy.
– Ona byla chora.
– Staram sie tak wlasnie o tym myslec. Jakby miala raka. Kochalem ja, Caroline. Kocham ja nadal. Boli mnie jej wspomnienie. Byla taka pelna zycia. Boli mnie mysl o tych wszystkich grobach, ktore za soba zostawila. A. najciezej jest mi wtedy, gdy zamykam oczy i widze ciebie wybiegajaca z pokoju, a za toba Josie z nozem w reku.
– Nie twierdze, ze o tym zapomnimy, ale nauczymy sie nie ogladac wstecz.
Siegnal po kamyk i rzucil go w wode.
– Nie bylem pewien, czy bedziesz chciala sie ze mna zobaczyc.
– Posluchaj, Tucker. To ty zaczales te historie miedzy nami. Nie chciales zostawic mnie w spokoju. Nie sluchales, kiedy mowilam, ze nie chce sie angazowac.
Rzucil kolejny kamyk.
– Chyba masz racje. Zastanawialem sie, czy nie bedzie lepiej pozwolic ci odejsc, zebys zaczela wszystko od miejsca, w ktorym bylas, zanim pogmatwalem ci zycie.
Patrzyla na kola rozchodzace sie na wodzie. Czasem lepiej jest wzburzyc spokojne wody niz pozwolic im gladko plynac.
– Swietnie! Po prostu znakomicie! Caly ty! Sprawa z kobieta zaczyna sie komplikowac i pan Tucker zwija manatki. – Chwycila go za ramie j odwrocila ku sobie. – Przyjmij do wiadomosci, ze ja nie jestem taka jak inne.
– Chcialem powiedziec…
– Powiem ci, co chciales powiedziec! – Grzmotnela go mocno w piers i Tucker otworzyl usta ze zdziwienia. – „Bylo milo, Caro. Dzieki, czesc!” Zapomnij o tym. Nie pozwole ci zburzyc mojego zycia, a potem odejsc pogwizdujac. Kocham cie i chce wiedziec, co masz zamiar z tym zrobic.
– Ja wcale nie… – urwal. Zamknal oczy, jakby z bolu, potem polozyl dlonie na jej ramionach. – O, Boze! Caro!
– Chce, zebys…
– Ciii! Nic nie mow przez chwile. Chce cie przytulic. – Przyciagnal ja do siebie i objal z calych sil, az jeknela. – Tak bardzo chcialem cie przytulic, Caro, przez te ostatnie dni. Balem sie, ze sie odsuniesz.
– Byles w bledzie.
– Chcialem byc szlachetny i pozwolic ci odejsc. – Zanurzyl twarz w jej wlosach. – Nie potrafie.
– Dzieki Bogu i za to! – Odchylila glowe. – Nie odpowiedziales mi.
– Myslalem raczej o tym, zeby cie pocalowac.
– Nic z tego. – Polozyla dlon na jego piersi. – Chce otrzymac odpowiedz. Powiedzialam ze cie kocham i chce wiedziec, co masz zamiar z tym zrobic.
– No wiec… – uwolnil ja z objec. Nie wiedzial, co zrobic z rekoma, wiec wepchnal je w kieszenie spodni. – Mialem to niezle opracowane, zanim… Zanim to sie stalo.
Potrzasnela glowa.
– To bylo przedtem. A teraz jest teraz. Wymysl cos nowego.
– Myslalem o twoim nastepnym tournee. Bo chcesz jechac na tournee, prawda?
– Tym razem chce. Dla samej siebie.
– No wiec… Pomyslalem sobie, ze moze nie mialabys nic przeciwko temu, gdybym ci towarzyszyl.
Usmiechnela sie leciutko.
– Nie mialabym.
– Chcialbym jezdzic z toba od czasu do czasu. Nie moge wyjezdzac na dlugo, ze wzgledu na Cyra i Sweetwater, zwlaszcza teraz, kiedy Dwayne jedzie do tej kliniki, ale od czasu do czasu…
– Troche tu, troche tam?
– No wlasnie. I tak sobie myslalem, ze jezdzilabys na te tournees, a potem wracala tutaj i byla ze mna.
Wydela z namyslem wargi.
– Sprecyzuj: „byla ze mna”.
Tucker wypuscil ze swistem powietrze. Odkryl, ze okropnie mu trudno wypowiedziec te slowa, skoro przez cale zycie pilnowal, zeby mu sie nie wymknely.
– Chce, zebys za mnie wyszla, zalozyla ze mna rodzine. Tutaj. Chce tego bardziej niz czegokolwiek w zyciu.
– Troche przybladles, Tucker.
– Nic dziwnego, jestem smiertelnie przerazony. Sluchaj, mezczyzna proponuje ci malzenstwo, a ty mu na to, ze blado wyglada?!
– Racja. Masz prawo do prostego „tak” lub „nie”.
– Poczekaj! W tym nie ma nic prostego. – Przerazony przyciagnal ja znowu do siebie. – Posluchaj mnie. Nie mowie, ze nie bedziemy musieli nad tym popracowac.
– Nie mowisz jeszcze czegos. Czegos niezwykle waznego. Otworzyl usta i zamknal je, nie wydawszy dzwieku. Pod wplywem jej wyczekujacego spojrzenia sprobowal jeszcze raz.
– Kocham cie, Caroline. Jezu! – Umilkl na chwile, jakby chcial ocenic efekt tych slow. – Kocham cie – powtorzyl, i tym razem poszlo mu latwiej. Prawde mowiac, poszlo swietnie. – Nigdy nie powiedzialem tego zadnej kobiecie. Nie spodziewam sie, ze mi uwierzysz.
– Wierze ci. – Zblizyla usta do jego warg. – Jest to wyznanie tym cenniejsze, ze kosztowalo cie tyle wysilku.