– Lekarze! – Josie sciagnela z wlosow jedwabna apaszke. – Co za bzdura. Czy nienawidzilas matki? Czy kochalas ojca?

– To nigdy nie jest takie proste.

– Czasem jest. Posluchaj! – Usmiechnela sie przymykajac oczy. – Toby March spiewa. Podlaczyli go chyba do mikrofonu. Baryton ladnie sie niesie w taka letnia noc.

– Josie, musimy powiedziec Tuckerowi. I dopilnowac, zeby Dwayne oddal sie w rece policji. Przykro mi, nie ma innego wyjscia.

– Wiem, ze ci przykro. – Josie westchnela ciezko i siegnela do torebki. – Mnie tez przykro. Bardziej, niz potrafie wyrazic. – Wyjela pistolet i wycelowala w Caroline. – Ty albo rodzina. Ty albo Longstreetowie. Rzeczywiscie, jest tylko jedno wyjscie.

– Josie…

– Widzisz ten pistolet? – przerwala jej. – Tata dal mi go na moje szesnaste urodziny. Slodka szesnastka, mowil do mnie. Wierzyl w jedno: czlowiek musi pilnowac swoich spraw. Kochalam go. Nienawidzilam swojego ojca, ale kochalam tate.

Caroline oblizala spierzchniete wargi. Nie bala sie jeszcze. W jej zamroczonym umysle nie bylo jeszcze miejsca na strach.

– Josie, odloz to. Nie pomozesz Dwayne'owi w ten sposob.

– Nie chodzi tylko o Dwayne'a. Chodzi o nas wszystkich. O wspaniala rodzine Longstreetow.

– Panno Caroline? – Glos Cyra rozbrzmial echem na schodach. Obie kobiety drgnely. – Panno Caroline, jest pani tam?

Caroline ujrzala blysk paniki w oczach Josie.

– Powiedz mu, zeby sobie poszedl. Powiedz mu, Caro. Kaz mu wyjsc z domu. Nie chce skrzywdzic tego chlopca.

– Tu jestem, Cyr! – zawolala Caroline, nie odrywajac wzroku od blyszczacej krotkiej lufy. – Idz, zaraz cie dogonie.

– Pan Tucker powiedzial, ze mam z pania zostac.

Wyobrazila go sobie, jak stoi pod schodami rozdarty miedzy poczuciem obowiazku a dobrymi manierami.

– Powiedzialam, ze cie dogonie – powtorzyla, a lek nadal jej glosowi ostre brzmienie. – No, biegnij.

– Tak, psze pani. Zaraz sie zaczna sztuczne ognie.

– Swietnie. Idz obejrzec.

Czekala, wstrzymujac oddech, na zatrzasniecie frontowych drzwi.

– Nie chcialabym skrzywdzic tego chlopca – powtorzyla Josie. – Mam dla niego wiele uczucia. – Skrzywila usta w szyderczym usmiechu. – Mozna powiedziec, siostrzanego.

– Josie… – Caroline probowala mowic spokojnie. – Wiesz przeciez, ze nic w ten sposob nie zalatwisz. I wiesz, ze nie chce skrzywdzic Dwayne'a.

– Wiem. Ale zrobisz to, co musisz zrobic. Zupelnie jak ja. – Wsunela reke do torby i wydobyla noz. – Nalezal do taty. Uwielbial polowac. Sam patroszyl zwierzyne. Tata nie bal sie pobrudzic sobie rak krwia czy wnetrznosciami. Czasem zabieral mnie z soba. Tez lubie polowac.

– Josie, prosze, odloz noz.

– Tucker nigdy nie lubil zabijac – ciagnela Josie obracajac noz w swietle nocnej lampki. – Specjalnie pudlowal. – Potrzasnela glowa, jakby z niedowierzaniem. – Chryste, dostawalo mu sie za to od taty. Dwayne potrafil zabic jelenia albo krolika, ale zielenial przy patroszeniu. Wtedy tata wolal mnie i mowil: „Pokaz mu, Josie, jak to sie robi”. – Rozesmiala sie. – Wiec robilam co kazal. Nigdy nie brzydzilam sie krwi. Ma mily zapach. Mily, slodki zapach.

Caroline cofnela sie o krok, czujac, jak wilgotnieje jej skora.

– Josie – szepnela urywanym glosem, kiedy ich oczy znowu sie spotkaly.

– Kiedy tato umarl, noz przyszedl do mnie. – Uniosla go ostrzem ku gorze. – Noz przyszedl do mnie.

Caroline patrzyla na polyskujace ostrze. Za jej plecami pierwsze rakiety przeciely niebo.

ROZDZIAL TRZYDZIESTY

Sliczny maly pistolecik wygladal teraz jak zabawka. W porownaniu z rzeznickim nozem byl tylko nieprzyjemnym i zbednym dodatkiem, choc mogl wystrzelic. Ale Caroline nie myslala, zeby go wyrwac z rak Josie. Cala jej uwaga, caly strach, skupial sie na polyskliwym ostrzu.

– Josie, nie obronisz Dwayne'a w ten sposob.

– Nie wierzysz mi. – Josie miala ochote sie rozesmiac. – Prawda, trudno w to uwierzyc. Nikt nie bral pod uwage kobiety, a zwlaszcza nasz agent specjalny. Powiedzialam mu: szukaj kogos, kto nienawidzi kobiet. Ale on nie zrozumial. Ty i ja wiemy, ze nikt nie potrafi nienawidzic bardziej niz kobieta.

Caroline drgnela, kiedy kolejna seria rakiet rozprysla sie na niebie.

– Dlaczego mialabys nienawidzic?

– Mam swoje powody. – Josie przesunela sie i stala teraz w drzwiach balkonowych. – Musialam chronic rodzine. Musialam chronic siebie. Teraz tez to zrobie. Ale z toba jest inaczej, Caroline. Nie sprawi mi to przyjemnosci, poniewaz cie lubie. Szanuje cie. I wiem, jak Tucker bedzie cierpial. Nie! – krzyknela, kiedy Caroline cofnela sie o krok. – Nie chce cie zastrzelic, ale zrobie to. Nikt nie uslyszy.

Tak, nikt nie uslyszy. Mogla krzyczec, tak jak krzyczala Edda Lou, i nikt nie zwroci na to uwagi. Pistolet byl wycelowany w jej szyje. Taki malutki pocisk, pomyslala. Szybka smierc.

– Nie chce, zebys cierpiala – powiedziala Josie. – Nie tak jak inne. Nie jestes jak one.

Mysl, nakazala sobie Caroline. Kluczem byla rodzina. Musi to wykorzystac.

– Tucker bedzie cierpial, Josie. Dwayne rowniez.

– Wiem. Wynagrodze im to. – Josie zerknela w strone okna, gdzie zlote swiatla rozblyskiwaly i gasly, wchloniete przez czern nieba. – Czy to nie piekne? Longstreetowie urzadzaja pokazy sztucznych ogni od ponad stu lat. To cos znaczy. Kiedy bylam mala, tatus bral mnie na ramiona, zebym byla blizej nieba. Mowil, ze jestem jego ognikiem. A mama tylko patrzyla i nie mowila nic. Widzisz, nie chciala mnie.

– Porozmawiaj ze mna, Josie. – Jak dlugo jeszcze potrwa pokaz? Ile czasu uplynie, zanim Tucker przyjdzie jej szukac? – Powiedz mi wszystko, Josie, zebym mogla zrozumiec, dlaczego to zrobilas.

– Moge z toba porozmawiac. Mamy czas. Latwiej ci bedzie, kiedy zrozumiesz. – Wziela gleboki oddech. – Austin Hatinger byl moim ojcem. – Usmiechnela sie, widzac zdumienie Caroline. – Tak, tak, ten swietoszkowaty lajdak byl moim ojcem. Zgwalcil moja matke i przy okazji zrobil mnie. Nie chciala mnie, ale nie miala wyjscia, musiala mnie urodzic.

– Skad mozesz to wiedziec?

– Ona wiedziala. Slyszalam, jak rozmawiala z Delia w kuchni. Della wie. Tylko Della. – Josie wsunela pistolet do torebki, uznawszy widocznie, ze noz jej wystarczy. – Nie powiedziala tacie. Pewnie ze strachu. No i pragnela chronic ojca, rodzine i Sweetwater. Wiec urodzila mnie i tolerowala przy sobie, wyczekujac z niepokojem, kiedy zaczne sie robic podobna do Hatingera.

– Josie.

– Bylam dorosla kobieta, kiedy sie dowiedzialam. Klamala mi przez cale zycie. Moja piekna matka, ta wspaniala dama, kobieta, do ktorej pragnelam sie upodobnic, byla zwykla klamczucha.

– Probowala tylko oszczedzic ci cierpienia.

– Nienawidzila mnie. – Josie wyrzucila z siebie te slowa, przecinajac nozem powietrze. – Ilekroc na mnie spojrzala, przypominala sobie, jak zostalam poczeta. W piachu, podczas gdy ona wolala o pomoc. Czy pytala sama siebie, ile w tym bylo jej winy? Po co tam poszla? Czy naprawde troszczyla sie tak bardzo o Austina i jego zalosna zone?

– Nie mozesz obwiniac za to matki, Josie.

– Moge obwinic ja za klamstwo, w ktorym kazala mi zyc. Za to, ze patrzyla na mnie z pogarda, myslac, ze jestem mniej warta od niej, od kazdej kobiety. Tamtego dnia powiedziala Delii, ze przez te moja krew nigdy nie bede szczesliwa, nigdy nie bede miala wlasnego domu i rodziny. Przez moja obciazona dziedzinie krew.

Wyrzucala te slowa, podczas gdy za jej plecami niebo drgalo kolorami.

Вы читаете Miasteczko Innocente
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату