przechylonym odrobinke w lewo.

Lzy zapiekly ja pod powiekami. Nie powinna odczuwac smutku. Jej dziadkowie mieli za soba dlugie, udane zycie. Nie powinna czuc sie winna. Kiedy dwa Jata temu umarl dziadek, Caroline byla w Madrycie, w srodku tournee, uwiklana w siec zobowiazan. Przyjazd na pogrzeb nie wchodzil w rachube.

A potem probowala, naprawde probowala namowic babcie na przeprowadzke do miasta, gdzie moglaby ja odwiedzac miedzy koncertami.

Ale Edith nie ruszyla sie z miejsca. Pomysl, by opuscic dom, do ktorego weszla jako panna mloda jakies siedemdziesiat lat temu, dom, gdzie urodzily sie i wyrosly jej dzieci, w ktorym zyla przez cale dorosle zycie, wydal sie jej po prostu smieszny.

Kiedy umarla, Caroline lezala w szpitalu w Toronto, chora z wyczerpania. Dowiedziala sie o smierci babci tydzien po pogrzebie.

Wiec nie powinna czuc sie winna.

Ale kiedy tak siedziala w samochodzie, a powiew z wentylatora chlodzil jej twarz, poczucie winy niemal ja dlawilo.

– Tak mi przykro – powiedziala glosno. – Tak mi przykro, ze mnie tu nie bylo. Nigdy.

Z ciezkim westchnieniem przesunela dlonia po blyszczacych, krotkich wlosach w kolorze miodu. Nie ma sensu siedziec w samochodzie i rozdzierac szat. Musi wniesc bagaze, obejsc gospodarstwo, zadomowic sie. Dom nalezal teraz do niej i miala zamiar go zatrzymac.

Kiedy otworzyla drzwiczki samochodu, upal pozbawil ja tchu. Chwytajac lapczywie powietrze, siegnela na tylne siedzenie po skrzypce. Kiedy zaniosla instrument i pudlo z nutami na werande, czula sie jak wyzeta.

Wracala do samochodu jeszcze trzy razy – po walizki, dwie torby zakupow spozywczych, ktore zrobila w malym sklepiku piecdziesiat kilometrow na polnoc, po magnetofon szpulowy. W koncu zgromadzila wszystko na werandzie.

Wyjela klucze. Kazdy opatrzony byl karteczka: frontowe, kuchenne, strych, sejf, polciezarowy ford. Zdawaly sie wygrywac jakas melodyjke, kiedy Caroline szukala klucza od drzwi frontowych.

Drzwi skrzypnely jak kazde przyzwoite stare drzwi i otworzyly sie na pustke nie zamieszkanego domostwa.

Caroline podniosla skrzypce. Byly wazniejsze niz jakakolwiek torba.

Troche zagubiona i po raz pierwszy samotna, weszla do srodka.

Korytarz prowadzil wprost do kuchni. Na lewo byly schody skrecajace ostro w prawo po trzecim stopniu. Porecz z ciemnego, twardego debu pokrywala gruba warstwa kurzu.

Tuz pod schodami stal stolik, na nim ciezki czarny aparat telefoniczny i pusty wazon. Caroline odlozyla skrzypce i wziela sie do roboty.

Zaniosla zakupy do kuchni. Wokol zoltych scian staly i wisialy oszklone biale szafki. Poniewaz w domu bylo goraco jak w piecu, przede wszystkim zajela sie jedzeniem, ucieszona faktem, ze lodowka lsni czystoscia.

Powiedziano jej, ze po pogrzebie kobiety z sasiedztwa wyszorowaly dom od strychu po piwnice. Teraz mogla sie przekonac, ze to prawda. Poprzez dwumiesieczna warstwe kurzu, poprzez koronki pajeczyn, ktore przedsiebiorcze pajaki utkaly w katach pokojow, przebijal zapach Ajaxu.

Wrocila wolno do frontowego holu, stukajac obcasami o deski podlogi. Zajrzala do pokoju dziennego z wielka konsola telewizyjna, ktora wygladala jak starozytne znalezisko. Do salonu, gdzie blade kapusciane roze piely sie na scianach, a zakryte pokrowcami meble straszyly opuszczeniem. Do gabinetu dziadka z szafa pelna broni mysliwskiej i wielkim fotelem o wytartych poreczach.

Dzwignawszy walizki ruszyla na pietro, aby wybrac pokoj dla siebie.

Ze wzgledow praktycznych i uczuciowych wybrala sypialnie dziadkow. Wielkie loze z czterema kolumnami i pikowana narzuta obiecywalo wygodny odpoczynek. Cedrowy kufer w nogach lozka mogl kryc niejedna tajemnice. Malutkie fiolki i rozyczki na scianach powinny oddzialywac kojaco.

Caroline odstawila walizki i podeszla do waskich oszklonych drzwi. Prowadzily na taras, skad mogla podziwiac roze swej babki i byliny walczace z chwastami o przetrwanie. Slyszala szelest wody rozbijajacej sie o jakis glaz czy pien drzewa, tuz za sciana debow. A w oddali, poprzez opary goracej ziemi widziala brazowa wstege poteznej Missisipi.

Spiewaly ptaki; sojki i wroble, wrony i skowronki. I kto wie, czy w te symfonie rozedrganych w goracym powietrzu dzwiekow nie wdarl sie gardlowy krzyk dzikiego indyka?

Rozmarzyla sie na chwile. Wiotka kobieta, odrobine za szczupla, o pieknych dloniach i podkrazonych oczach.

Na moment widok, zapachy i dzwieki zniknely. Caroline jest w sypialni matki, gdzie poszeptuje pozlacany zegar z brazu i unosi sie zapach Chanel. Za chwile pojada na pierwszy koncert Caroline.

– Mam nadzieje, ze dasz z siebie wszystko, Caroline. – Glos matki, cichy i rozwlekly, nie pozostawia miejsca na zadne komentarze. – Spodziewam sie, ze bedziesz najlepsza. To jest twoj cel, jedyny, jaki warto osiagnac. Rozumiesz?

Caroline podkula nerwowo palce u nog. Na stopach ma blyszczace buciki od Mary Janes. Niedawno skonczyla piec lat. – Rozumiem, mamo.

A teraz jest w salonie. Ramiona bola ja po dwoch godzinach grania. Slonce swieci za oknami. Ze swojego miejsca Caroline widzi rudzika, ktory przycupnal na galezi. Przestaje grac, rozbawiona.

– Caroline! – dobiega z parteru glos matki. – Zostala ci jeszcze godzina cwiczen. Jak chcesz byc gotowa do tournee, skoro brak ci dyscypliny? Prosze zaczac od poczatku.

– Przepraszam – Caroline podnosi z westchnieniem skrzypce, ktore ciaza dwunastolatce niby olow.

Jest za kulisami, walczy z trema towarzyszaca kazdej premierze. I jest zmeczona, taka zmeczona nie konczacymi sie probami, przygotowaniami, podrozami. Jak dlugo chodzi w tym kieracie? Ile ma lat? Osiemnascie, dwadziescia?

– Caroline, na litosc boska, naloz troche wiecej rozu na policzki. Wygladasz jak upior. – Ten niecierpliwy, swidrujacy mozg glos, twarde palce ujmujace jej podbrodek. – Nie moglabys wykazac choc odrobiny entuzjazmu? Wiesz, jak ciezko pracowalismy z ojcem, zebys mogla sie tutaj znalezc? Ile ofiar ponieslismy? A ty siedzisz przed lustrem, na dziesiec minut przed podniesieniem kurtyny i myslisz nie wiadomo o czym!

– Przepraszam. Zawsze przepraszala.

Lezy w szpitalnym lozku w Toronto, chora, wyczerpana, pelna poczucia winy i wstydu.

– Odwolalas reszte tournee? – Majaczy nad nia spieta, rozwscieczona twarz matki. – Co to wlasciwie znaczy?

– Nie moge go ukonczyc. Przepraszam.

– Przepraszasz! Co komu przyjdzie z twoich przeprosin! Rujnujesz swoja kariere, narazasz Luisa na nie wiadomo jakie niedogodnosci. Nie zdziwilabym sie, gdyby uniewaznil twoj kontrakt i zniszczyl cie zawodowo.

– Byl z kims – mowi Caroline slabo. – Tuz przed wyjsciem na scene… Widzialam go… W garderobie. Byl z kims innym.

– Bzdura! A nawet jesli to prawda, sama sobie jestes winna. Twoje zachowanie ostatnimi czasy! Snujesz sie jak duch, odwolujesz wywiady, porzucasz zaproszenia na przyjecia. Po tym wszystkim, co dla ciebie zrobilam!

Oto mi wdziecznosc! Jak, twoim zdaniem, mam sobie poradzic z prasa.

plotkami, z calym tym balaganem, ktorego narobilas?

– Nie wiem. – Caroline pragnie tylko zamknac oczy i odciac sie od swiata. – Przepraszam. Nie moge juz dluzej.

Nie, pomyslala Caroline, spogladajac na ogrod babci. Po prostu nie moze juz dluzej. Nie moze dluzej byc kims, kogo tworza inni. Nie teraz. Nigdy wiecej. Czy jest samolubna, niewdzieczna, zepsuta, jak zawsze twierdzila jej matka? Nie wydawalo sie to istotne. Wazne bylo tylko to, ze jest w Grajdole, w stanie Missisipi.

Tucker Longstreet wjechal do Innocence, wzbijajac tumany kurzu i napedzajac smiertelnego strachu spanielce Leda Larssona o imieniu Maruda, ktora wylegiwala sie na betonowym podescie pod markiza drogerii.

Caroline Waverly zrozumialaby doskonale uczucia psa, ktory otworzyl jedno oko i zobaczyl czerwony lsniacy samochod pedzacy wprost na niego. Woz zaryl sie kolami w asfalt pol metra od jego kryjowki, psa jednak juz w

Вы читаете Miasteczko Innocente
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату