niej nie bylo.
Z bolesnym skowytem porwal sie na cztery lapy i wyniosl w bezpieczniejsze okolice.
Tucker zachichotal i zagwizdal przyjaznie na Marude, ale suka nawet sie nie obejrzala. Nienawidzila tego czerwonego samochodu tak bardzo, ze nie zblizala sie do niego nawet po to, by obsikac opony.
Tucker wsunal kluczyki do kieszeni. Mial zamiar kupic Delii ryz, coca – cole i wode toaletowa, a nastepnie wrocic na hamak, gdzie bylo miejsce mezczyzny w tak gorace, bezwietrzne popoludnie. Ale zobaczyl samochod siostry, zaparkowany okrakiem miedzy dwoma miejscami postojowymi przed „Chat'N Chew”.
Uswiadomil sobie, ze odczuwa pragnienie po przejazdzce i wychylilby z przyjemnoscia szklanice lemoniady, a moze nawet zjadl kawalek ciasta z czarnymi jagodami.
Pozniej dlugo i szczerze tego zalowal.
„Chat'N Chew” nalezalo do Longstreetow, podobnie jak pralnia chemiczna, dom noclegowy w Innocence, sklep z bronia „Przyjaciel mysliwego”, sklad pasz oraz tuzin innych przedsiebiorstw. Longstreetowie byli na tyle inteligentni, a moze leniwi, by zatrudnic menedzerow prowadzacych dla nich interesy. Dwayne wykazywal lekkie zainteresowanie wynajmem domow. Objezdzal je kazdego pierwszego dnia miesiaca, zbieral czeki, wysluchiwal usprawiedliwien za nieoplacenie czynszu i robil liste niezbednych napraw.
Ale Tucker prowadzil ksiegi rachunkowe, choc bez specjalnego entuzjazmu. Pewnego razu, kiedy wyrzekal na ten obowiazek dluzej niz zwykle, ksiegi przejela Josie. Uporzadkowanie ich zajelo Tuckerowi pare dni.
Prawde mowiac, nie mial nic przeciwko pracy ksiegowego. Mozna ja bylo wykonywac w chlodne wieczory, ze szklanka zimnego napoju pod reka. Jego zdolnosci matematyczne sprawialy, ze bylo to zajecie nie tyle trudne, ile nuzace.
„Chat'N Chew” nalezala do ulubionych restauracji Tuckera. Sala jadalna miala jedno wielkie, szerokie okno, niezmiennie oblepione plakatami, informujacymi o przecenie ziemniakow, przedstawieniach szkolnych i licytacjach.
Na podlodze polozono linoleum imitujace terakote, pozolkle ze starosci i nakrapiane brazowymi cetkami, ktore wygladaly jak kozie bobki. Sciany dzialowe miedzy stolikami oklejone byly czerwona winylowa tapeta, szalenie elegancka w porownaniu ze stara brazowa, ktora Tucker kazal wymienic pol roku temu. Czerwien juz wyblakla i przeszla w pomarancz.
Przez lata ludzie ryli przeslania na laminatowych blatach stolow. Stalo sie to swego rodzaju tradycja „Chat'N Chew”. Inicjaly cieszyly sie najwiekszym powodzeniem, wraz z sercami i malutkimi ludzikami, choc od czasu do czasu pojawiala sie wiadomosc od entuzjasty: „Hej, w gore serca!”, lub od ponurego indywiduum: „Zjedz to gowno, a zdechniesz!”.
Earleen Refrew, ktora kierowala przedsiewzieciem, byla tak zdruzgotana ta ostatnia uwaga, ze Tucker musial pozyczyc elektryczna polerke ze sklepu zelaznego i wyskrobac obrazliwy napis.
Kazdy stolik mial polaczenie z szafa grajaca i za przekreceniem korbki klient mogl sobie wybrac zestaw piosenek – trzy za dwadziescia piec centow. Earleen preferowala muzyke country i szafa zdawala sie podzielac jej gusta, ale Tuckerowi udalo sie przemycic pare kawalkow rockandrollowych z lat piecdziesiatych.
Przy dlugim barze stalo z tuzin stolkow, wszystkie obite tym samym wyblaklym plastikiem. W idealnie czystym, trzypoziomowym pojemniku trzymano swieze ciasta. Wzrok Tuckera spoczal ze szczerym zachwytem na jagodowym placku.
Wymieniajac pozdrowienia z nielicznymi klientami, Tucker przebil sie przez chmury dymu papierosowego do miejsca, gdzie przy kontuarze tkwila jego siostra. Zatopiona w rozmowie z Earleen, poklepala brata z roztargnieniem po ramieniu i mowila dalej.
Wiec mowie jej, Justine, jezeli wyjdziesz za faceta pokroju Willego Snivera, musisz juz tylko kupic klodke, zamknac mu fiuta i upewnic sie, ze nikt nie dorobil klucza. Zmoczy od czasu do czasu spodnie, ale zyskasz pewnosc, ze nie zrobi nic gorszego.
Earleen zarechotala z aprobata i starla pare wilgotnych krazkow z kontuaru.
Dlaczego ona chce sie wydac za takie nic jak Will, to przechodzi pojecie.
Zlotko, w lozku to on jest tygrys. – Josie przymruzyla chytrze.
Przynajmniej tak mowia. Czesc, Tucker! – Odwrocila sie, zeby moknac brata w policzek i zamachac mu dlonmi przed twarza. – Wlasnie zrobilam sobie paznokcie. Ognista Czerwien. Jak ci sie podoba?
Z uwaga obejrzal dlugie szkarlatne paznokcie.
– Wygladaja tak, jakbys wlasnie skonczyla wydrapywac komus oczy.
Earleen, daj mi lemoniady i kawalek tego ciasta jagodowego polanego lukrem.
Zadowolona z oceny swoich paznokci, Josie przesunela palcami po artystycznie zmierzwionej grzywie czarnych wlosow.
– Justine z przyjemnoscia wydrapalaby moje. – Szczerzac zeby w usmiechu, uniosla szklanke z dietetyczna cola i pociagnela przez slomke. – Byla akurat w salonie pieknosci. Farbowala sobie odrosty i machala reka, zeby wszyscy zobaczyli ten kawalek szkielka, ktory nazywa brylantem. Will wygral go prawdopodobnie na festynie, stracajac butelki.
W zlocistych oczach Tuckera pojawil sie figlarny blysk. – Zazdrosna? Josie zesztywniala, wysunela dolna warge, a potem sie rozjasnila. Odrzucila glowe do tylu i zasmiala sie.
– Gdybym go chciala, to bym go sobie wziela. Ale poza lozkiem o malo nie zanudzil mnie na smierc.
Zamieszala resztke coli slomka i rzucila szybkie zalotne spojrzenie dwom facetom siedzacym w malej lozy. Natychmiast wypieli piers i wciagneli brzuchy piwoszy.
– To obciazenie dziedziczne, Tuck. Nie mozna nam sie oprzec. Tucker usmiechnal sie do Earleen i zatopil zeby w ciescie.
– Aha, to krzyz, ktory musimy dzwigac.
Josie zabebnila swiezo pomalowanymi paznokciami o lade dla samej przyjemnosci uslyszenia jak stukaja. Niepokoj, ktory kazal jej poslubic i porzucic dwoch mezczyzn w ciagu pieciu lat, narastal w niej znowu, od wielu tygodni. Czas ruszac w droge, pomyslala. Pare miesiecy w Innocence wystarczylo, by zaczela rozpaczliwie tesknic za ekscytujacym zyciem, jakie zdawalo sie obiecywac kazde inne miejsce na ziemi. A po paru miesiacach w tym innym miejscu marzyla o marazmie rodzinnego miasteczka.
Ktos wrzucil cwierc dolara do szafy grajacej i Randy Travis rozspiewal sie smetnie nad niedolami milosci. Josie bebnila o kontuar i spogladala na Tuckera, ktory skonczyl ciasto i zabral sie do lodow.
– Nie rozumiem, jak mozesz tyle jesc w srodku dnia. Tucker nabral kolejna lyche lodow:
– Po prostu otwieram usta i przelykam.
– I nie przybierasz na wadze ani grama. Ja musze uwazac na kazdy kes, ktory biore do ust, inaczej bede miala biodra jak mamuska Gantrey. – Zanurzyla palec w lodach Tuckera i oblizala go ze smakiem. – Co robisz w miescie poza tym, ze napychasz sobie gebe?
– Zakupy dla Delii. Minalem samochod skrecajacy na droge McNairow.
– Hmm. – Josie poswiecilaby tej wiadomosci wiecej uwagi, gdyby w tej chwili do baru nie wszedl Burke Truesdale. Josie wyprostowala sie na stolku, krzyzujac dlugie, smukle nogi i poslala mu usmiech ociekajacy miodem.
– Czesc, Burke!
– Josie! – Podszedl do nich, zeby klepnac Tuckera w ramie. – Tuck – Co kombinujesz?
– Milo spedzamy czas – powiedziala Josie. Burke mial metr osiemdziesiat wzrostu, bary srodkowego napastnika, meska twarz o kwadratowej szczece i oczy szczeniaka baseta. Mimo ze rowiesnikiem Dwayne'a, przyjaznil sie bardziej z Tuckerem. Byl jednym z nielicznych mezczyzn, ktorych Josie chciala miec, a bez ktorych musiala sie obejsc.
Burke oparl sie biodrem o stolek. Zadzwonil ciezki pek kluczy u pasa, odznaka szeryfa blysnela w sloncu.
– Za goraco, zeby cos robic. – Powiedzial „dzieki”, kiedy Earleen postawila przed nim szklanke z mrozona herbata. Wypil jednym tchem.
Josie oblizala wargi, obserwujac jego jablko Adama.
– Krewna panny Edith wprowadzila sie do domu – oznajmil Burke, odstawiajac szklanke. – Panna Caroline Waverly, jakas artystka z Filadelfii.
Earleen napelnila ponownie jego szklanke. Tym razem pil malymi lykami.
– Zadzwonila, zeby podlaczyc jej telefon i prad.
– Jak dlugo tu zostanie? – Earleen miala zawsze oczy i uszy otwarte.
Bylo to jej prawo i obowiazek jako kierowniczki „Chat'N Chew”.