– Tak, chodzilismy do tej samej szkoly. Po jej skonczeniu, wraz z kilkoma kolegami, pojechalem za nim do Londynu, kiedy nam powiedzial, ze chce zostac wydawca ksiazek.
– Wszyscy byliscie zainteresowani sprawami wydawniczymi? – zapytala sceptycznie.
Fretwell wzruszyl ramionami.
– Rodzaj zajecia nie mial dla nas najmniejszego znaczenia. Gdyby Devlin nam powiedzial, ze chce byc dokerem, rzeznikiem czy handlarzem ryb, i tak chcielibysmy dla niego pracowac. Gdyby nie on, wiedlibysmy zupelnie inne zycie. Prawde mowiac, kilku z nas nie byloby juz wsrod zywych.
Amanda starala sie ukryc zdziwienie jego slowami, ale czula, ze oczy coraz szerzej jej sie otwieraja.
– Dlaczego pan tak mowi? – Z fascynacja patrzyla, jak Fretwell nagle sie zmieszal, jakby zdradzil o wiele wiecej, niz zamierzal.
Usmiechnal sie smutno.
– Pan Devlin przyklada wielka wage do zachowania dyskrecji. I tak za duzo juz powiedzialem. Z drugiej jednak strony… jest kilka rzeczy, ktore powinna pani o nim wiedziec, zeby lepiej go zrozumiec. Wyraznie widac, ze bardzo pania polubil.
– A mnie sie wydaje, ze on lubi wszystkich – odparla bez emocji, przypominajac sobie swobodne zachowanie Devlina na przyjeciu u Talbota i stale otaczajacy go krag znajomych. Z pewnoscia doskonale ukladaly sie jego stosunki z plcia przeciwna. Nie uszlo jej uwagi, ze obecne na przyjeciu panie trzepotaly rzesami i chichotaly zalotnie, kiedy odezwal sie do nich lub chocby spojrzal w ich strone.
– To tylko pozory – zapewnil ja Fretwell. – Stara sie utrzymywac kontakty towarzyskie z szerokim gronem znajomych, ale lubi niewielu, a ufa bardzo nielicznym. Gdyby znala pani jego przeszlosc, nie bylaby pani tym zaskoczona.
Amanda zwykle nie uciekala sie do kobiecych sztuczek, zeby zdobyc informacje. Wolala bardziej bezposrednie podejscie. Teraz jednak obdarzyla swojego goscia najslodszym i najbardziej ujmujacym usmiechem, na jaki ja bylo stac. Bardzo chciala z niego wydobyc wszystko, co wiedzial na temat przeszlosci Jacka.
– Moze jednak pan mi zaufa i cos mi opowie o przeszlosci swojego szefa? – zapytala niewinnie. – Obiecuje, ze nie pisne nikomu ani slowka.
– Wierze pani. Ale to nie jest temat do salonowej pogawedki.
– Nie jestem naiwnym dziewczeciem ani delikatna cieplarniana istotka, ktora z byle powodu wpada w histerie. Obiecuje panu, ze nie zemdleje z wrazenia.
Fretwell usmiechnal sie lekko, lecz jego glos zabrzmial powaznie.
– Czy pan Devlin opowiadal pani cos o szkole, w ktorej sie uczyl… w ktorej obaj sie uczylismy?
– Tylko tyle, ze jest to niewielka szkola na pustkowiu. Nie chcial mi zdradzic jej nazwy.
– Szkola nazywala sie Knatchford Heath. – Wymowil te nazwe jak wulgarne przeklenstwo. Urwal, jakby wspominal jakis koszmar, ktory snil mu sie dawno temu, a Amanda zastanawiala sie nad jego slowami. Nazwa szkoly wydala jej sie znajoma. Moze wystepowala w jakiejs okropnej, popularnej rymowance?
– Nie znam tej szkoly – powiedziala po namysle. – Mam tylko niejasne wrazenie… czy nie zginal tam kiedys jakis chlopiec?
– Wielu chlopcow tam zginelo. – Fretwell usmiechnal sie ponuro. Widac bylo, ze z wysilkiem stara sie zachowac spokoj. Zmuszal sie, zeby mowic obojetnym, cichym glosem. – Dzieki Bogu, ta instytucja juz nie istnieje. Otaczala ja atmosfera narastajacego skandalu, wiec w koncu rodzice przestali wysylac tam swoich synow, bojac sie, ze ludzie ich za to potepia. Gdyby ta szkola nadal istniala, osobiscie bym ja podpalil. -Jego twarz przybrala twardy wyraz. – Posylano tam niechcianych synow, czesto z nieprawego loza, ktorych rodzice pragneli sie pozbyc. Bardzo wygodny sposob, zeby ukryc swoja zyciowa pomylke. Ja bylem wlasnie kims takim – synem pewnej zameznej damy, ktora przyprawila mezowi rogi, a potem starala sie ukryc dowod swojej niewiernosci. A Jack Devlin… to syn szlachcica, ktory zgwalcil biedna irlandzka sluzaca. Kiedy matka Jacka zmarla, ojciec nie chcial miec nic wspolnego z bekartem, wiec wyslal chlopca do Knatchford Heath. Dla nas to bylo pieklo. – Zamilkl, pochloniety gorzkimi wspomnieniami.
– Prosze mowic dalej – ponaglila go lagodnie. – Niech mi pan opowie o tej szkole.
– Bylo tam moze dwoch nauczycieli, ktorzy traktowali uczniow stosunkowo dobrze. Ale wiekszosc to byly nieludzkie potwory. A kierownika szkoly uwazalismy za wcielonego diabla. Jesli jakis uczen wystarczajaco dobrze nie wyuczyl sie lekcji, narzekal na splesnialy chleb lub pomyje, ktore tam uchodzily za owsianke, wymierzano mu bolesna chloste, pozbawiano jedzenia, przypalano albo poddawano jeszcze gorszym torturom. Jeden z pracownikow wydawnictwa, pan Orpin, jest niemal gluchy, poniewaz zbyt mocno bito go po glowie. Inny chlopiec oslepl z niedozywienia. Czasami przywiazywano ucznia do bramy i zostawiano na cala noc, wystawionego na mroz i wiatr. To cud, ze w ogole ktos przezyl, a jednak nam sie udalo.
Amanda patrzyla na niego z przerazeniem i wspolczuciem.
– Czy rodzice chlopcow wiedzieli, co sie dzieje z ich dziecmi? – zapytala, z trudem wydobywajac glos ze scisnietego gardla.
– Alez oczywiscie. I nic ich to nie obchodzilo. Nawet smierc dziecka nie robila na nich wrazenia. Wydaje mi sie, ze wlasnie mieli nadzieje, ze tak sie to skonczy. Nie bylo wakacji ani przerw w nauce. Nie zdarzylo sie, zeby ktos z rodzicow przyjechal do syna na swieta. Zaden wizytator nigdy nie skontrolowal panujacych tam warunkow. Jak juz mowilem, tam byly same niechciane dzieci. Zyciowe pomylki.
– Dziecko nie moze byc zyciowa pomylka – powiedziala Amanda drzacym glosem.
Fretwell usmiechnal sie lekko, slyszac to idealistyczne stwierdzenie. Po chwili cicho mowil dalej:
– Kiedy zjawilem sie w Knatchford Heath, Jack Devlin przebywal tam juz od ponad roku. Od razu wiedzialem, ze rozni sie od innych chlopcow. Wszyscy bali sie nauczycieli i kierownika, ale nie on. Byl silny, bystry, pewny siebie… jesli istnial tam ktos, kogo mozna by nazwac ulubiencem calej szkoly, uczniow i nauczycieli, to on nim byl. Nie znaczylo to, oczywiscie, ze nie spotykaly go zadne kary. Bito go i glodzono tak samo jak wszystkich. Wlasciwie nawet czesciej niz reszte. Wkrotce zauwazylem, ze bierze na siebie winy innych chlopcow i ponosi kare zamiast nich. Wiedzial, ze ci mniejsi nie przezyliby ciezkiej chlosty. Namawial silniejszych, wiekszych chlopcow, zeby robili to samo. Mowil, ze musimy sie troszczyc o siebie nawzajem. Przypominal nam, ze poza szkola czeka na nas inny swiat, musimy tylko przetrwac…
Fretwell zdjal okulary i starannie przetarl chusteczka szkla.
– Czasami od smierci chroni nas jedynie ostatnia iskierka nadziei. Devlin nie pozwalal tej iskierce zgasnac. Skladal nam obietnice, niemozliwe do spelnienia, a jednak udalo mu sie ich dotrzymac.
Amanda milczala jak zakleta. Nie mogla pogodzic obrazu znanego jej Jacka Devlina, bezczelnego lajdaka, z chlopcem, ktorego przed chwila opisal Fretwell.
Widzac na jej twarzy niedowierzanie, Fretwell wlozyl na nos okulary i usmiechnal sie.
– Zdaje sobie sprawe, jaki on sie pani wydaje. Devlin stara sie uchodzic za wyrzutka spoleczenstwa. Zapewniam pania jednak, ze to najlojalniejszy i najbardziej godzien zaufania czlowiek, jakiego znam. Raz ocalil mi zycie, narazajac wlasne. Przylapano mnie na kradziezy jedzenia ze szkolnej spizarni i za kare przywiazano mnie na cala noc do bramy. Panowalo przerazliwe zimno, wial silny wiatr, a ja bylem przerazony. Tuz po zapadnieciu zmroku Devlin wymknal sie z budynku, przynoszac ze soba koc. Odwiazal mnie i zostal ze mna do samego rana. Siedzielismy skuleni pod kocem i rozmawialismy o dniu, kiedy wreszcie bedziemy mogli opuscic Knatchford Heath. O swicie, kiedy mial po mnie przyjsc nauczyciel, Devlin znow przywiazal mnie do bramy i ukradkiem wrocil do szkoly. Gdyby zostal zlapany na pomaganiu koledze, ukarano by go smiercia.
– Dlaczego? – zapytala cicho Amanda. – Dlaczego dla pana ryzykowal zycie? Dlaczego narazal sie dla innych? Nigdy bym nie pomyslala…
– Ze potrafi cos zrobic dla innych? – dokonczyl za nia Fretwell, a ona potakujaco skinela glowa. – Wyznam, ze nigdy do konca nie zrozumialem, co kieruje Jackiem Devlinem. Jedno natomiast wiem na pewno – byc moze nie jest to czlowiek religijny, ale wyjatkowo dobry.
– Skoro pan tak twierdzi, to wierze – odrzekla polglosem Amanda. – Jednakze… – zerknela na niego sceptycznie. – Trudno mi pojac, jak ktos, kto kiedys dobrowolnie wystawial sie na bolesne chlosty za innych, mogl tak jeczec i narzekac przy opatrywaniu lekkiego zadrasniecia na boku.
– Chodzi pani o to, co sie dzialo w zeszlym tygodniu w biurze, kiedy lord Tirwitt zaatakowal i ranil pana Devlina laska z wysuwanym ostrzem?
– Tak.
Fretwell niespodziewanie sie usmiechnal.
– Widzialem, jak bez mrugniecia okiem znosi sto razy silniejszy bol. Ale w koncu to mezczyzna i chcial po