Zyciowa pomylka. Amanda przypomniala sobie, ze Oscar Fretwell uzyl tego samego wyrazenia, opisujac siebie i innych chlopcow ze szkoly.

– Jest pan jego synem – powiedziala. – Cos sie panu od niego nalezalo.

Devlin jakby jej nie uslyszal.

– Co za ironia losu – mowil dalej. – Wygladam dokladnie tuk juk on. Jestem bardziej do niego podobny niz ktorykolwiek z jego prawowitych synow. Oni wszyscy sa jasnowlosi, przypominaja matke. Wydaje mi sie, ze to oczywiste podobienstwo troche go rozbawilo. Chyba byl zadowolony, ze nic nie powiedzialem o szkole, do ktorej mnie poslal. Mialem okazje ponarzekac na trudne lata, ale ja nie poskarzylem sie ani slowem. Powiedzialem mu, ze zamierzam zostac wydawca, u on mnie zapytal, ile pieniedzy od niego chce. Wiedzialem, ze targuje sie z diablem. Pozyczajac od niego pieniadze, czulem, ze zdradzam matke. Ale tak bardzo ich potrzebowalem, ze staralem sie o tym nie myslec. I wzialem od niego te pozyczke.

– Nikt nie moze pana za to winic – stwierdzila Amanda, ale wiedziala, ze dla Jacka nie ma to znaczenia. Devlin nie potrafil wybaczyc sobie tego czynu, bez wzgledu na to, co o tym mysleli inni. – Splacil pan dlug, prawda? Ta sprawa nalezy juz do przeszlosci.

Usmiechnal sie gorzko, jakby uznal jej stwierdzenie za wyjatkowo naiwne.

– Owszem, zwrocilem caly dlug, wlacznie z odsetkami. Ale to nie koniec sprawy. Ojciec lubi sie chwalic przed swoimi znajomymi, ze to on zapewnil mi start w zyciu. Odgrywa role dobroczyncy, a ja nie moge temu zaprzeczyc.

– Ludzie, ktorzy pana znaja, wiedza, jaka jest prawda -wyszeptala. – Tylko to sie liczy.

– Tak. – Wydawal sie teraz nieobecny myslami i Amanda wyczula, ze sobie wyrzuca, iz tak wiele opowiedzial. Nie chciala, zeby tego zalowal. Ciekawe, dlaczego tak sie otworzyl? Dlaczego opowiedzial jej o czyms, co najwyrazniej uwazal za najgorsza rzecz, jaka w zyciu zrobil? Zamierzal zblizyc sie do niej czy wrecz przeciwnie, zniechecic ja do siebie? Spuscila wzrok, a on jakby czekal na slowa potepienia z jej ust. Wydawalo jej sie, ze wrecz pragnie je uslyszec.

– Jack… – Wypowiedziala jego imie, zanim zdazyla sie nad tym zastanowic. Poruszyl sie, jakby zamierzal sie odsunac, ale ona impulsywnie wyciagnela rece i chwycila go za ramiona. Objela go opiekunczo, chociaz byl od niej o wiele wyzszy i potezniejszy. Czujac jej dotyk, lekko drgnal i zesztywnial, lecz po chwili, ku zaskoczeniu Amandy, a moze i swojemu wlasnemu, powoli zaczal sie rozluzniac. Z wdziecznoscia przyjal jej czuly gest i lekko opuscil glowe. Polozyla mu dlon na karku, tuz nad bialym, wykrochmalonym kolnierzykiem. – Jack… – Chciala nadac glosowi wspolczujace brzmienie, ale zabrzmial on jak zwykle energicznie i rzeczowo. – To, co zrobiles, nie jest ani niezgodne z prawem, ani niemoralne i nie ma sensu dluzej sie tym zadreczac. Nie powinienes zadreczac i sie czyms, czego nie mozesz zmienic. Jak sam powiedziales, nie miales wyboru. Jesli chcesz sie zemscic na ojcu i przyrodnim rodzenstwie, to po prostu staraj sie byc szczesliwy. Taka jest moja rada.

Rozesmial sie krotko tuz przy jej uchu.

– Moja praktyczna ksiezniczka – wyszeptal i rowniez ja objal. – Chcialbym, zeby to bylo takie proste. Nigdy nie przyszlo ci to do glowy, ze niektorzy ludzie nie sa stworzeni do szczescia?

Dla mezczyzny, ktorego cale zycie skladalo sie z kierowania firma, nadzorowania, walki i zwyciestw, ta chwila zapomnienia byla niezwyklym doswiadczeniem. Oszolomiony Jack mial wrazenie, jakby otoczyla go jakas mgla, w ktorej otaczajacy go okrutny swiat stracil ostre zarysy. Nie wiedzial, co wywolalo jego impulsywne wyznanie. Jedno slowo pociagalo za soba drugie, az wyrzucil z siebie wszystkie sekrety, z ktorych nigdy nikomu sie nie zwierzal. Nie znali ich nawet Fretwell i Stubbins, najblizsi powiernicy. Wolalby, zeby Amanda wysmiala go lub potepila… wtedy moglby odpowiedziec dowcipem lub sarkazmem, swoja ulubiona bronia. Jednak wsparcie i zrozumienie wytracily go z rownowagi. Nie mogl sie od niej odsunac, chociaz wiedzial, ze ta chwila trwa zbyt dlugo.

Podobala mu sie sila Amandy, prostolinijne podejscie do zycia, brak sentymentalizmu i czulostkowosci. Przyszlo mu do glowy, ze wlasnie takiej kobiety zawsze potrzebowal. Nie przestraszyla sie jego wybujalej ambicji i burzliwych emocji, ktore odciskaly swoje pietno na jego zyciu. Wierzyla w swoje sily i potrafila sprowadzac problemy do wlasciwych proporcji.

– Jack – powiedziala cicho. – Zostan troche dluzej. Napijemy sie czegos w salonie.

Wtulil twarz w jej wlosy, tam gdzie wymykaly sie spod szpilek i tworzyly mase niesfornych lokow.

– Nie boisz sie zostac ze mna sama w salonie? – zapytal. – Pamietasz chyba, co sie tam ostatnim razem wydarzylo?

Poczul, ze sie zjezyla.

– Wydaje mi sie, ze potrafie sobie z toba poradzic.

Jej pewnosc siebie go zachwycala. Odsunal sie nieco, ujal w dlonie jej mila twarz i calym cialem przycisnal Amande do sciany. Aksamitna suknia zaszelescila, w szarych oczach pojawilo sie zdumienie, na policzkach wykwitl rumieniec. Miala piekna, jasna cere i najbardziej kuszace usta, jakie zdarzylo mu sie widziec – miekkie, rozowe i pieknie zarysowane, jesli tylko nie zaciskala ich surowo, jak to miala w zwyczaju.

– Nigdy nie powinnas tak mowic mezczyznie – ostrzegl. – To wywoluje w nim natychmiastowa chec udowodnienia, ze sie mylisz.

Cieszyl sie, ze potrafi wprawic ja w zaklopotanie. Ta sztuka udawala sie pewnie niewielu dzentelmenom. Amanda rozesmiala sie drzaco, nadal zarumieniona, ale nie potrafila znalezc odpowiedzi. Jack musnal opuszkami palcow chlodna, aksamitna skore na jej policzkach. Mial ochote ja rozgrzac, rozpalic w niej ogien. Pochylil glowe i wodzil ustami po jej twarzy.

– Amando… powiedzialem ci to wszystko… nie po to, zeby zyskac wspolczucie. Chce, zebys wiedziala, jaki jestem. Nie jestem szlachetny, nie mam tez niezlomnych zasad.

– Nigdy sie tego po tobie nie spodziewalam – odrzekla uszczypliwie, a on rozesmial sie. – Jack… – Przytulila policzek do jego policzka, cieszac sie jego dotykiem. – Ostrzegasz mnie przed soba, ale ja nie wiem dlaczego.

– Nie wiesz? – Cofnal sie i spojrzal na nia powaznie, chociaz z powodu narastajacego pozadania trudno mu bylo logicznie myslec. Jej srebrzystoszare oczy spogladaly tak ufnie… przywodzily mu na mysl wiosenny deszcz. Moglby w nie patrzec do konca swiata. – Dlatego, ze cie pragne. – Glos wydobywal sie z trudem przez zacisniete gardlo. – Dlatego, ze juz wiecej nie powinnas zapraszac mnie na kolacje. Kiedy widzisz, ze sie zblizam, powinnas od razu uciekac w przeciwnym kierunku. Jestes niczym postac ze swoich wlasnych ksiazek… dobra, moralna kobieta, ktora wdala sie w zle towarzystwo.

– To zle towarzystwo wydaje mi sie calkiem interesujace. – Wygladala tak, jakby sie go wcale nie bala ani nie rozumiala, przed czym probuje ja ostrzec. – A moze tylko cie obserwuje, zeby stworzyc podobna postac w mojej nowej ksiazce? – Ku jego zdziwieniu, zarzucila mu ramiona na szyje i dotknela wargami kacika jego ust. – Widzisz? Wcale sie ciebie nie boje.

Jej miekkie wargi palily go zywym ogniem. Jack usilowal nad soba zapanowac, ale rownie dobrze moglby probowac wstrzymac obroty kuli ziemskiej. Pochylil sie i pocalowal ja goraco i namietnie. Czul tuz przy sobie jej drobna, kobieca postac. Badal wnetrze jej ust jezykiem, starajac sie robic to delikatnie, choc mial chec zerwac z niej suknie, posmakowac nagiej skory, zbadac wypuklosc piersi i brzucha. Pragnal uwiesc ja na tysiac roznych sposobow, zaszokowac, wycisnac z niej wszystkie soki, tak zeby wyczerpana zasnela w jego ramionach.

Przyciagnal jej biodra, tak ze przez faldy grubego materialu poczula go w calej pelni. Calowali sie coraz namietniej, az podniecona Amanda jeknela cicho. Jakims cudem udalo sie Jackowi oderwac od niej usta. Oddychal urywanie, z wysilkiem.

– Wystarczy – szepnal ochryple. – Wystarczy… albo wezme cie tu i teraz.

Nie widzial jej twarzy, ale slyszal niespokojny rytm oddechu i wyczuwal, ze stara sie zapanowac nad soba, chociaz jej cialem wstrzasaja dreszcze. Niezdarnie poglaskal ja po glowie. Polyskliwie rude loki przypominaly mu jezyki ognia.

Duzo czasu uplynelo, zanim znow byl w stanie cos powiedziec.

– Teraz rozumiesz, dlaczego zaproszenie mnie do salonu to byl zly pomysl?

– Moze masz racje – odrzekla niepewnie.

Jack wypuscil ja z objec, chociaz wszystko w nim buntowalo sie przeciw temu.

– Nie powinienem tu dzisiaj przychodzic – stwierdzil cicho. – Obiecalem cos sobie, ale chyba nie potrafie… – Jeknal glucho, kiedy zdal sobie sprawe, ze za chwile znow zacznie jej sie zwierzac. Zwykle skrupulatnie strzegl

Вы читаете Namietnosc
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату