– Georgie wygrywa! Wylowil najwiecej rodzynkow!
– Mam najszybsze palce – pochwalil sie chlopiec, usmiechajac sie szeroko.
Devlin rozesmial sie i przyciagnal Amande ku wielkiej wazie.
– Sprobuj – zachecil, czym rozsmieszyl dzieci tak, ze zaczely chichotac.
Dyskretnie zganila go spojrzeniem.
– Obawiam sie, ze zdjecie rekawiczek zajeloby mi zbyt duzo czasu – odparla skromnie.
W niebieskich oczach Devlina pojawil sie wesoly, lobuzerski blysk.
– W takim razie zrobie to za ciebie.
Zdjal rekawiczke i zanim Amanda zdazyla zaprotestowac, siegnal do wazy. Chwycil rodzynek i wrzucil jej do ust. Amanda odruchowo go polknela, choc goracy smakolyk zdawal sie wypalac jej dziure w jezyku. Dzieci zaniosly sie pelnym zachwytu smiechem, a Amanda schylila glowe, zeby ukryc, jak bardzo ta sytuacja ja rozbawila. W ustach czula slodki smak nasaczonego alkoholem rodzynka. W koncu uniosla glowe 1 i spojrzala na Jacka z przygana.
– Jeszcze raz? – zapytal z niewinna mina, znow wyciagajac reke w strone wazy.
– Dziekuje, nie. Nie chce stracic apetytu przed kolacja.
Devlin oblizal palec, tam gdzie rodzynek zostawil lepki slad, a potem wlozyl rekawiczke. Dzieci znow zgromadzily sie wokol wazy i kontynuowaly zabawe. Co chwila popiskiwaly ze strachu, ale ich zwinne paluszki wciaz krazyly nad goracym plynem.
– Co dalej? – zapytal Jack, kiedy odeszli od bufetu. – Moze napijesz sie wina?
– Nie chcialabym cie za bardzo absorbowac. Przeciez musisz sie zajac innymi goscmi.
Zaprowadzil ja w rog salonu, po drodze biorac kieliszek wina z tacy przechodzacego lokaja. Podal go Amandzie i pochylajac glowe, wyszeptal jej prosto do ucha:
– Ty jestes jedynym gosciem, ktory sie dla mnie liczy.
Amanda poczula, ze znowu sie czerwieni i pala ja policzki. Miala wrazenie, ze to jakis sen. To nie moglo sie przydarzyc jej, Amandzie Briars, starej pannie z Windsoru… Slodka muzyka, piekne wnetrza i przystojny mezczyzna, szepczacy uwodzicielskie slowka.
– Masz piekny dom – powiedziala niepewnie. Chciala jakos odczynic ten urok, ktory rzucil na nia Jack.
– To nie moja zasluga. Kupilem go z calym wyposazeniem, z meblami i wszystkimi drobiazgami.
– Jak na jedna osobe, bardzo duzo tu miejsca.
– Czesto przyjmuje gosci.
– A czy kiedykolwiek utrzymywales tu kochanke? – Nie miala pojecia, dlaczego osmielila sie zadac tak szokujace pytanie, ktore nie wiadomo skad pojawilo sie w jej glowie.
Usmiechnal sie i odrzekl z lekka drwina:
– Alez panno Briars… Takie pytanie w tym swiatecznym dniu?
– A wiec utrzymywales czy nie? – nie dawala za wygrana. Posunela sie zbyt daleko, zeby sie teraz wycofac.
– Nie – przyznal. – Zdarzaly mi sie romanse, ale nigdy nie utrzymywalem kochanki. Z tego, co udalo mi sie zaobserwowac, jest to bardzo niewygodne, a poza tym kosztowne, zwlaszcza kiedy ktos chce sie takiej kochanki pozbyc.
– Kiedy zakonczyles ostatni romans?
Rozesmial sie cicho.
– Nie odpowiem na zadne pytanie, jesli mi nie wyjasnisz, dlaczego tak nagle zainteresowalas sie moimi sprawami lozkowymi.
– Byc moze wykorzystam te wiadomosci do stworzenia postaci w swojej nastepnej powiesci.
Nadal lekko sie usmiechal.
– W takim razie dowiedz sie o mnie jeszcze czegos, moja ciekawska przyjaciolko. Bardzo lubie tanczyc. I robie to calkiem niezle. Jesli pozwolisz, zademonstruje ci to z przyjemnoscia.
Wyjal jej z dloni kieliszek i odstawil na stolik, a potem poprowadzil ja do glownego salonu.
Przez nastepne kilka godzin nie opuszczalo Amandy wrazenie, ze to wszystko jest pieknym snem. Tanczyla, pila wino, smiala sie i brala udzial w swiatecznych grach i zabawach. Obowiazki gospodarza balu co jakis czas odciagaly Devlina od jej boku, ale nawet kiedy znajdowal sie po drugiej stronie sali, Amanda czula na sobie jego wzrok. Ku jej rozbawieniu posylal jej chmurne spojrzenia, kiedy zbyt dlugo rozmawiala z jakims dzentelmenem, zupelnie jakby byl o nia zazdrosny. W pewnej chwili nawet wyslal Oscara Fretwella, zeby zainterweniowal, poniewaz dwa razy z rzedu zatanczyla z uroczym bankierem, Kingiem Mitchellem.
– Panna Briars! – zawolal przyjaznie Oscar. Jego jasne wlosy lsnily w swietle kandelabrow. – To nie do wiary, ale jeszcze pani ze mna nie tanczyla. Pan Mitchell musi pozwolic rowniez innym gosciom nacieszyc sie towarzystwem tak uroczej damy.
Bankier z zalem przekazal ja Fretwellowi.
– Devlin tu pana przyslal, prawda? – zapytala Amanda z usmiechem, kiedy zaczeli tanczyc kadryla.
Oscar usmiechnal sie potulnie; nawet nie probowal zaprzeczac.
– Mam pani powiedziec, ze Mitchell to rozwodnik i nalogowy hazardzista. To dla pani zupelnie nieodpowiednie towarzystwo.
– Mnie sie wydal calkiem mily – odrzekla Amanda rezolutnie i gladko wykonala nastepna figure kadryla. Katem oka dostrzegla Devlina. Stal w szerokim przejsciu miedzy glowna sala a mniejszym salonikiem. Widzac jego chmurne spojrzenie, pomachala mu wesolo i dalej tanczyla z Fretwellem.
Po skonczonym tancu Fretwell odprowadzil ja do bufetu na szklaneczke ponczu. Kiedy lokaj nalewal do krysztalowej czarki plyn malinowego koloru, Amanda zauwazyla, ze tuz obok niej stanal jakis nieznajomy. Odwrocila sie i spojrzala na niego z usmiechem.
– Czy mysmy sie juz gdzies nie spotkali? – zapytala.
– Niestety, bardzo zaluje, ale nie. – Mezczyzna byl wysoki, niezbyt urodziwy i zgodnie z najnowsza moda nosil krotko przystrzyzona brode. Mial duzy nos, ladne, brazowe oczy i usta sklonne do usmiechu. W gestych, ciemnych wlosach tu i owdzie srebrzyla sie siwizna. Amanda ocenila, ze jest co najmniej piec lub nawet dziesiec lat od niej starszy… dojrzaly mezczyzna o ustalonej pozycji, sympatyczny i pewny siebie.
– Panstwo pozwola, ze ich sobie przedstawie – zaproponowal Fretwell, poprawiajac okulary na nosie. – Panno Amando, to jest pan Charles Hartley. A to panna Amanda Briars. Tak sie sklada, ze oboje panstwo pisza dla tego samego wydawcy.
Amande zaintrygowal fakt, ze Hartley rowniez pracuje dla Jacka.
– Bardzo panu wspolczuje – stwierdzila powaznie.
Obaj dzentelmeni wybuchneli smiechem.
– Panstwo wybacza – powiedzial rozbawiony Fretwell. -Zostawie panstwa samych, zeby mogli sobie panstwo wyrazic wzajemne wspolczucie. Wlasnie przybyli moi starzy znajomi i musze sie z nimi przywitac.
– Alez oczywiscie – odparla Amanda i wypila lyk cierpko slodkiego ponczu. Zerknela na Hartleya. To nazwisko nie bylo jej obce. Nagle skojarzyla sobie, skad je zna. – Czyzby pan byl wujkiem Hartleyem? – zapytala uszczesliwiona. – Tym, ktory pisze wiersze dla dzieci? – Kiedy potwierdzajaco skinal glowa, rozesmiala sie i bezwiednie dotknela jego ramienia. -To wspaniale utwory. Naprawde wspaniale. Czytuje je swoim siostrzenicom i siostrzencom. Moj ulubiony to ten o sloniu, ktory caly czas narzeka, a takze ten o krolu, ktory znalazl magicznego kota…
– O tak, to moje niesmiertelne strofy – przyznal z dobrotliwa autoironia.
– Jest pan bardzo utalentowany – stwierdzila powaznie Amanda. – Tak trudno jest pisac dla dzieci. Nie umialabym wymyslic historii, ktora by je zainteresowala.
Usmiechnal sie tak cieplo, ze jego niczym nie wyrozniajaca sie twarz stala sie nagle calkiem urodziwa.
– Ma pani tak wielki talent, ze poradzilaby sobie pani z kazdym tematem, panno Briars.
– Znajdzmy jakis cichy kacik, gdzie bedziemy mogli porozmawiac – zaproponowala. – Jest tyle pytan, ktore chetnie bym panu zadala.
– To niezwykle pociagajaca propozycja – odrzekl i podal jej ramie.
W jego towarzystwie Amanda czula sie rozluzniona i spokojna, zupelnie inaczej niz w towarzystwie Jacka. Ironia losu sprawila, ze Hartley, chociaz pisal ksiazki dla dzieci, sam byl bezdzietnym wdowcem.
– To bylo dobre malzenstwo – zwierzyl sie Amandzie. Nadal trzymal w duzych dloniach krysztalowa czarke do ponczu, chociaz juz kilkanascie minut wczesniej wypil ostatnia i krople trunku. – Moja zona nalezala do tych kobiet,