Sliczna pogoda falszowala obraz. Brytyjczycy stali sie narodem oblezonym: bezbronnym, przerazonym, pograzonym w chaosie. Szykowano plany ewakuowania rodziny krolewskiej do Kanady. Rzad zwrocil sie z apelem, by drugi narodowy skarb Wielkiej Brytanii – dzieci – wywiezc na wies, gdzie nie dosiegna ich niemieckie bomby.
Dzieki doskonalej akcji propagandowej rzad nadzwyczajnie wyczulil spoleczenstwo na zagrozenie, jakie stanowia szpiedzy i piata kolumna. Teraz zbieral tego owoce. Policjanci toneli w doniesieniach o „obcych, podejrzanych osobnikach' lub „dzentelmenach wygladajacych na Niemcow'. Obywatele podsluchiwali rozmowy w pubach, przyjmujac do wiadomosci tylko to, co im odpowiadalo, a nastepnie biegli z tym na policje. Informowali o sygnalach dymnych, mrugajacych swiatlach nadbrzeznych, szpiegach na spadochronach. Po kraju rozniosla sie plotka, ze w czasie inwazji na Niderlandy szpiedzy podszywali sie pod zakonnice, i oto nagle zakonnice staly sie podejrzane. Wiekszosc opuszczala bezpieczne zacisze klasztoru jedynie wtedy, gdy naprawde musiala.
Milion mezczyzn za mlodych, za starych albo za slabych, by znalezc sie w silach zbrojnych, hurmem przystepowalo do Strazy Obywatelskiej. A poniewaz zabraklo strzelb dla wszystkich, zbroili sie, w co mogli: dubeltowki, miecze, kije do szczotek, sredniowieczne palki, finki, a nawet kije golfowe. Tym, ktorym mimo wszystko nie udalo sie znalezc stosownego oreza, zalecono noszenie przy sobie pieprzu, by nim sypnac w oczy najezdzcy.
Vicary, ceniony historyk, te nieskladne przygotowania narodu do wojny obserwowal z niezwykla duma z domieszka cichej rozpaczy. Przez cale lata trzydzieste w swoich artykulach prasowych i na prelekcjach ostrzegal, ze Hitler stanowi powazne zagrozenie dla Anglii i reszty swiata. Lecz Wielka Brytania, ktora jeszcze nie otrzasnela sie po ostatniej wojnie z Niemcami, nie chciala sluchac o kolejnej. Teraz niemiecka armia maszerowala przez Francje z taka latwoscia, jakby to byla weekendowa wycieczka. Juz wkrotce Adolf Hitler stanie na czele imperium rozciagajacego sie od kola polarnego po Morze Srodziemne. A przeciwko niemu stanie tylko slabo uzbrojona, zle przygotowana Wielka Brytania.
Vicary skonczyl artykul, odlozyl olowek i przeczytal tekst od poczatku. Na dworze slonce zalewalo Londyn pomaranczowawa luna. Przez okno wional zapach wiosennych krzewow, kwitnacych na Gordon Square. Popoludnie bylo dosc chlodne, pylki pewnie wywolaja atak kataru siennego. Ale tak przyjemnie czuc orzezwiajacy powiew na twarzy, nawet herbata jakos lepiej wtedy smakuje. Vicary nie zamknal okna, rozkoszowal sie pogoda.
Wojna – to przez nia inaczej mysli i dziala. Przez nia z wieksza sympatia spoglada na swoich rodakow, ktorzy na ogol budzili w nim cos bliskiego desperacji. Zdumiewal sie, ze potrafia zartowac w chwili, gdy biegna do metra schronic sie przed bombami, z zachwytem patrzyl, jak spiewaja w pubach, ukrywajac strach. Dlugo trwalo, nim znalazl wlasciwe slowo na nazwanie tego zjawiska: patriotyzm. Spedzil cale lata na badaniu historii i doszedl do wniosku, ze to najbardziej destrukcyjna sila na swiecie. Teraz jednak w jego piersi budzila sie milosc do ojczyzny i wcale nie czul sie tym zazenowany. My stoimy po dobrej stronie, oni po zlej. Nasz nacjonalizm jest uzasadniony.
Vicary uznal, ze chce sie do tego przylaczyc. Chce cos zrobic, a nie tylko obserwowac swiat przez swoje dobrze strzezone okno.
O szostej Lillian Walford weszla bez pukania. Byla wysoka kobieta o masywnych nogach, nosila okragle szkla, ktore uwyraznialy jej niechetne spojrzenie. Cicho, z wprawa pielegniarki z nocnego dyzuru, zaczela porzadkowac papiery i zamykac ksiazki.
Zasadniczo panna Walford miala zajmowac sie wszystkimi wykladowcami na wydziale. Uwazala jednak, ze Bog w swej nieskonczonej madrosci powierzyl kazdemu z nas jedna dusze, nad ktora mamy sprawowac opieke. A zadna dusza nie potrzebowala opieki tak bardzo jak profesor Vicary. Panna Walford od dziesieciu lat z wojskowa precyzja dogladala szczegolow prostego zycia profesora. Dbala, by w jego mieszkaniu przy Draycott Place w Chelsea nie zabraklo jedzenia. Pilnowala, by prano jego koszule i dodawano do plukania odpowiednia ilosc krochmalu: nie za duzo, by nie podraznic delikatnej skory na karku. Dogladala jego rachunkow i regularnie wyglaszala mu kazania na temat stanu miernie zarzadzanego konta w banku. Systematycznie najmowala dla niego gosposie, gdyz jego wybuchy gniewu nieustannie odstraszaly pracownice. A choc tak blisko ze soba wspolpracowali, nigdy nie zwracali sie do siebie po imieniu. Ona pozostawala panna Walford, on zas profesorem Vicarym. Wolala, by nazywac ja osobista asystentka i, co bylo u niego niezwykle, profesor zadoscuczynil jej prosbie.
Sekretarka przemknela obok Vicary'ego i zamknela okno, spogladajac na niego z wyrzutem.
– Jesli panu to nie przeszkadza, profesorze, pojde juz do domu.
– Oczywiscie, panno Walford.
Podniosl na nia wzrok. Byl drobnym mezczyzna, typowym molem ksiazkowym, lysiejacym, z kilkoma niesfornymi pasmami siwych wlosow po bokach. Na czubku nosa spoczywaly zniszczone okulary konferencyjne. Na szklach nieustannie widnialy slady palcow, gdyz w chwilach zdenerwowania profesor zakladal je i zdejmowal. Nosil przetarta tweedowa marynarke i pierwszy lepszy krawat, przewaznie poplamiony herbata. Jego chod stanowil przedmiot kpin na wydziale, i wielu studentow nauczylo sie go doskonale nasladowac, choc Vicary nawet sie tego nie domyslal. Zraniony w kolano – pamiatka
– Pan Ashworth przyniosl panu dwa ladne kawalki jagnieciny – informowala panna Walford, ze zmarszczonymi brwiami spogladajac na sterte nie uporzadkowanych papierow, jakby wykladowca byl nieposlusznym dzieckiem. – Powiedzial, ze to moga byc ostatnie kawalki na dlugi czas.
– Bardzo prawdopodobne – przyznal Vicary. – Nie pamietam, kiedy ostatnio w jadlospisie Connaught widzialem mieso.
– Nie sadzi pan, profesorze, ze to juz zaczyna zakrawac na absurd? Wczoraj rzad oglosil, ze gora autobusow ma byc pomalowana na kolor khaki. Ich zdaniem dzieki temu Luftwaffe trudniej bedzie je zbombardowac.
– Niemcy sa bezwzgledni, panno Walford, ale nawet oni nie beda marnowac czasu na proby bombardowania pasazerow autobusow.
– Zakazano tez strzelania do golebi pocztowych. Moze mi pan wyjasnic, jakim cudem mam odroznic golebia pocztowego od zwyczajnego?
– Nie uwierzylaby pani, ile razy sam mam ochote strzelac do golebi.
– A wlasnie, pozwolilam sobie tez zamowic dla pana sos mietowy. Wiem, ze zeberka jagniece bez sosu mietowego potrafia panu zepsuc humor na caly tydzien.
– Dziekuje, panno Walford.
– Wczoraj dzwonil panski wydawca, szczotki najnowszej ksiazki sa juz gotowe, moze je pan przejrzec.
– Zaledwie z czterotygodniowym opoznieniem. To prawdziwy rekord Cagleya. Prosze mi przypomniec, zebym sobie poszukal nowego wydawcy, panno Walford.
– Dobrze, panie profesorze. Dzwonila tez panna Simpson. Musi odwolac dzisiejsza kolacje z panem. Jej matka zachorowala. Prosila, zeby pana uspokoic, ze to nic powaznego.
– Niech to licho – mruknal Vicary. Wygladal tej randki z Alice Simpson. Od bardzo dawna o nikim nie myslal tak powaznie jak o niej.
– Czy to wszystko?
– Nie. Dzwonil pan premier.
– Co! Dlaczego mnie pani nie polaczyla?
– Przeciez sam pan wyraznie powiedzial, ze nie wolno panu przeszkadzac. Pan Churchill zrozumial, kiedy mu to przekazalam. Stwierdzil, ze nic bardziej mu nie dziala na nerwy, jak kiedy mu sie przeszkadza przy pisaniu.
Vicary zmarszczyl brwi.
– Od tej pory, panno Walford, udzielam pani pozwolenia na przerywanie mi, gdy dzwoni pan Churchill.
– Tak, panie profesorze Vicary – odparla, nadal przekonana, ze postapila slusznie.
– Co powiedzial premier?
– Ze oczekuje pana jutro na lunchu w Chartwell.
Vicary, zaleznie od nastroju, wracal do domu roznymi drogami. Czasem wybieral ruchliwa promenade sklepowa albo zatloczone uliczki Soho, innym razem omijal halasliwe okolice i spacerowal przez dzielnice willowa,