– No, coz… – odezwala sie Abby. – Jezeli wydziela dziwny zapach, to pewnie czesto sie myje. A jesli pracuje wsrod ludzi, to jego wspolpracownicy powinni cos zauwazyc.
Nie odpowiedzialam.
Abby nie wiedziala o swiecacej substancji, ktora znajdowalismy na cialach ofiar, a ja nie mialam zamiaru jej o tym mowic. Ale jezeli morderca ciagle wydzielal dziwny zapach, to pewnie obsesyjnie myl twarz i rece… zeby ludzie dokola niego nie zauwazyli nic niezwyklego. Mozliwe, ze myl sie w pracy, korzystajac z publicznej toalety zaopatrzonej w borawash.
– To ryzykowana zagrywka. – Wesley odchylil sie na krzesle. – Jezu! – Potrzasnal glowa. – Jezeli zapach, o ktorym mowil Petersen, nie istnieje, albo pomylil go z jakims innym… na przyklad woda kolonska zabojcy… wyjdziemy na idiotow. Facet upewni sie, ze nadal nie mamy pojecia, co robimy.
– Watpie, by Petersen wymyslil sobie ten zapach – odparlam z przekonaniem. – Kiedy znalazl cialo zony, byl w glebokim szoku, zapach musial wiec byc wyjatkowo silny i charakterystyczny, by Matt go zapamietal. Poza tym nie przychodzi mi do glowy ani jedna woda kolonska, ktora pachnialaby jak syrop klonowy. Moim zdaniem morderca byl strasznie spocony, gdy wyszedl z sypialni Petersenow na krotko przed tym, jak Matt do niej wszedl.
– Ale ta choroba wywoluje uposledzenie umyslowe… – mruknela Abby, nadal przegladajac podrecznik medyczny.
– Jezeli nie zacznie sie terapii wkrotce po urodzeniu, tak – odrzeklam.
– No, coz… ten sukinsyn na pewno nie jest uposledzony. – Spojrzala na mnie zimno.
– Oczywiscie, ze nie jest uposledzony – zgodzil sie z nia Wesley. – Psychopaci nie sa glupi. Chcemy doprowadzic do tego, by facet myslal, ze uwazamy go za idiote. Uderzymy w najczulsze miejsce… w jego cholerna dume, ktora najprawdopodobniej ma zwiazek z wysokimi notowaniami w testach inteligencji.
– Mozemy to zrobic za pomoca tej choroby – powiedzialam. – Jezeli faktycznie ja ma, pewnie wie o tym. Mozliwe, ze jest dziedziczna w jego rodzinie. Bedzie wyjatkowo wrazliwy nie tylko na jakiekolwiek wspomnienie o zapachu, ktory wydziela, ale takze o uposledzeniu umyslowym…
Abby pospiesznie sporzadzala notatki. Wesley wpatrywal sie w sciane z zacieta mina. Nie wygladal na zadowolonego.
– Po prostu nie jestem przekonany, Kay – rzekl wreszcie. – Jezeli facet nie jest chory na to klonowe swinstwo… – Potrzasnal glowa. – Wykorzysta nasz slaby punkt bez zastanowienia… mozliwe, ze cofnie sledztwo do punktu wyjscia.
– Nie mozesz cofnac czegos, co juz stoi przyparte plecami do muru – powiedzialam spokojnie. – Nie mam zamiaru wymieniac choroby z nazwy. – Odwrocilam sie do Abby. – Napiszesz o niej jako o dysfunkcji metabolicznej. Pod to mozna podciagnac wiele chorob. Moze to byc cos, co on ma, lecz o tym nie wie? Moze uwaza, ze cieszy sie doskonalym zdrowiem? Skad niby moze miec pewnosc? Nigdy wczesniej nie poddawal sie kompleksowym badaniom genetycznym. Nawet jezeli sam jest lekarzem, nie moze wykluczyc prawdopodobienstwa, ze ma jakas utajona anomalie, ukryta w jego organizmie niczym bomba zegarowa czekajaca na wlasciwy moment, by wybuchnac. Zasiejemy w jego glowie ziarenko zwatpienia. Niech sobie nad nim poglowkuje. Do diabla, niech mysli, ze to smiertelna choroba… Moze pobiegnie do najblizszej biblioteki medycznej, by sprawdzic w podrecznikach? Policja moze kontrolowac gabinety miejskich lekarzy, by zobaczyc, kto nagle wpada po porade dotyczaca dysfunkcji metabolicznych? Jezeli to on wlamywal sie do mojego komputera, pewnie zrobi to znowu, by dowiedziec sie wiecej szczegolow. Mam przeczucie, ze facet cos z tym zrobi… nie wiem jeszcze co, ale cos na pewno.
Przez nastepna godzine sprawdzalismy slownictwo dla artykulu Abby.
– Nie mozemy zostawic cytatu – klocila sie z nami. – Nie ma mowy. Najpierw nie udzielasz zadnych komentarzy, a potem cytuje cie w artykule? Lepiej, zeby wygladalo na to, ze dostalam te informacje od kogos innego.
– No, coz – odparlam sucho. – Podejrzewam, ze mozesz w to wciagnac swe slynne „anonimowe zrodlo”.
Abby przeczytala na glos calosc. Nie podobalo mi sie; bylo stanowczo zbyt ogolnikowe.
Gdybym tylko miala probke jego krwi. Defekt enzymow, jezeli istnial, mogl miec swe zrodlo w leukocytach, bialych cialkach krwi. Gdybym miala cokolwiek…
W tej samej chwili zadzwonil telefon na moim biurku.
– Przepraszam, ze przeszkadzam, doktor Scarpetta – odezwala sie Rose. – Przyszedl sierzant Marino. Mowi, ze to bardzo pilne.
Spotkalam sie z nim na korytarzu; w rece mial duza szara torbe, jedna z tych, w ktorych zazwyczaj przechowywano ubrania zwiazane ze sprawa kryminalna.
– Nie uwierzysz mi. – Usmiechal sie od ucha do ucha, a jego szeroka twarz byla zaczerwieniona z podniecenia. – Znasz Sroke? – Wpatrywalam sie w wypchana torbe z jawnym zdumieniem. – No, wiesz… Sroke? Wloczy sie po calym miescie, pchajac swoj ziemski dobytek w starym wozku, ktory gdzies gwizdnal? Calymi dniami przeszukuje smietniki?
– To jakis bezdomny? – O czym Marino gada?
– Aha. To wielki guru bezdomnych. W weekend grzebal po smietnikach mniej wiecej jakas przecznice od miejsca, gdzie nasz ptaszek zamordowal Henne Yarborough, i wiesz co? Znalazl sliczny granatowy kombinezon. Problem polega na tym, ze kombinezon caly jest uwalany krwia. Sroka jest takze moim informatorem, wsadzil wiec szmate do plastikowego worka na smiecie i ruszyl na poszukiwania mojej skromnej osoby. Jakis czas temu zamachal do mnie, gdy stalem na skrzyzowaniu, i za dziesiec dolarow dal mi prezent.
Otworzyl torbe i dodal:
– Powachaj.
Zapach omal nie zwalil mnie z nog; nawet nie chodzilo o smrod zakrzeplej krwi, lecz mocny zapach syropu klonowego. Dreszcz przebiegl mi po plecach.
– Hej! – ciagnal Marino. – Wiesz, co jeszcze? Wpadlem na chwile do mieszkania Petersena i poprosilem go, by powachal.
– To jest zapach, ktory pamieta?
Marino wycelowal we mnie wskazujacy palec i mrugnal porozumiewawczo.
– Bingo!
Przez dwie godzina pracowalam wraz z Vanderem nad granatowym kombinezonem; co prawda analiza plam krwi zajmie Betty sporo czasu, lecz nie mielismy najmniejszych watpliwosci, ze ubranie nalezalo do zabojcy i ze mial je na sobie podczas popelniania zbrodni. Pod promieniami lasera swiecilo mnostwem malych gwiazdek.
Podejrzewalismy, ze gdy skonczyl ciac Henne, byl caly pochlapany krwia, a na dodatek wytarl rece o spodnie. Mankiety rekawow takze byly sztywne od zakrzeplej krwi. Bardzo mozliwe, ze za kazdym razem wkladal na ubranie ochronny kombinezon i mozliwe, ze rutynowo wyrzucal go do kosza na smiecie po dokonaniu przestepstwa. Jednak szczerze w to watpilam. Wyrzucil ten kombinezon, bo po raz pierwszy zachlapal go krwia.
Moglam sie zalozyc, iz byl wystarczajaco bystry, by wiedziec, ze plam z krwi nie mozna sprac. Gdyby kiedykolwiek mial zostac aresztowany, lepiej dla niego, by nie mial w szafie zadnych ubran poplamionych stara krwia. Nie chcial tez, by ktokolwiek namierzyl, skad pochodzi kombinezon – odprul wszystkie metki.
Kombinezon byl granatowy, prawdopodobnie w rozmiarze L lub XL, material wygladal na mieszanke bawelny z czyms syntetycznym. Przypomnialam sobie ciemne wlokna zebrane z ciala Lori Petersen i parapetu okna w lazience. Na ciele Henny Yarborough takze znalazlam sporo ciemnych wlokien.
Zadne z naszej trojki nie powiedzialo Marino o tym, co zamierzamy zrobic. Pewnie teraz wloczyl sie gdzies po ulicach albo siedzial przed telewizorem, pijac piwo. Nie mial o niczym pojecia. Kiedy artykul Abby ukaze sie w prasie, uwierzy w informacje w nim zawarte; pomysli, ze Abby namowila kogos do gadania, a wiadomosci polaczy z kombinezonem, ktory mi przekazal, oraz raportami z Nowego Jorku dotyczacymi DNA. I dobrze; chcielismy, by wszyscy, absolutnie wszyscy, uwierzyli w prawdziwosc tych informacji.
Fakt faktem, zabojca najprawdopodobniej byl chory – nie przychodzilo mi do glowy zadne inne wytlumaczenie dla zapachu, ktory wokol siebie rozsiewal. Chyba ze Matt Petersen mial przywidzenia, a na kombinezon w smietniku wylal sie syrop klonowy.
– Doskonale – odezwal sie Wesley. – Nigdy mu do glowy nie przyszlo, ze znajdziemy jego ubranie. Dran mial wszystko dokladnie zaplanowane; mozliwe, ze znal nawet dokladna lokalizacje kosza na smieci, do ktorego zamierzal wrzucic kombinezon. Myslal, ze nigdy go nie znajdziemy.
Zerknelam na Abby; trzymala sie zadziwiajaco dobrze.
– Dobra, mysle, ze to, co mamy, w zupelnosci wystarczy – dodal Wesley.