wiec zaczac sprawe od konca. Wrocilam myslami do sprawy Cecile Tyler.
Byla Murzynka; wszystkie pozostale ofiary byly biale. Na poczatku bardzo mnie to niepokoilo, a z biegiem czasu bylo coraz gorzej. Czy morderca popelnil blad? Moze nie zdawal sobie sprawy z tego, ze przyszla ofiara jest czarna? Czy tak naprawde chcial uderzyc w kogos innego? W jej przyjaciolke Bobbi, na przyklad?
Przerzucalam strony raportu autopsyjnego, ktory sama podyktowalam. Przejrzalam spis dowodow rzeczowych, spis rzeczy znalezionych w jej mieszkaniu oraz stare karty chorobowe ze Szpitala Swietego Lukasza, w ktorym byla leczona piec lat temu z powodu ciazy pozamacicznej. Kiedy dotarlam do raportu policyjnego, zobaczylam, ze jej jedyna krewna jest siostra mieszkajaca w Madras, w stanie Oregon. To od niej Marino dowiedzial sie o dziecinstwie Cecile oraz o jej nieudanym malzenstwie z dentysta z Tidewater.
Zdjecia rentgenowskie zaszelescily, gdy wyciagalam je po kolei z koperty i unosilam pod swiatlo. Cecile nie miala zadnych uszkodzen koscca oprocz wyleczonego oblupania lewego lokcia; trudno bylo mi okreslic wiek obrazenia – wiedzialam tylko, ze na pewno nie bylo swieze. Moglo pochodzic nawet z dziecinstwa Cecile.
Znowu zastanowilam sie nad powiazaniem ofiar z VMC. Zarowno Lori Petersen, jak i Brenda Steppe na krotko przed smiercia znajdowaly sie tam na ostrym dyzurze – Lori z powodu swej pracy, a Brenda po wypadku samochodowym. Mozliwe, ze przypuszczenie, iz Cecile Tyler miala tam opatrywany lokiec, bylo zbyt daleko idace, lecz w tej chwili gotowa bylam sprawdzic kazdy trop.
Zadzwonilam pod numer domowy jej siostry, ktory Marino zapisal w swym raporcie.
Po pieciu sygnalach ktos wreszcie podniosl sluchawke.
– Halo?
Polaczenie bylo fatalne, lecz najwyrazniej popelnilam blad.
– Przepraszam, to chyba pomylka – rzeklam pospiesznie.
– Przepraszam?
Powtorzylam to samo, dwa razy glosniej.
– A z jakim numerem chciala sie pani polaczyc? – Glos brzmial kulturalnie, kobieta, najwyzej dwudziestoletnia, mowila z akcentem z Wirginii Zachodniej.
Przeczytalam numer z raportu Marino.
– To jest ten numer. Z kim chciala pani rozmawiac?
– Z Fran O’Connor – odparlam, znowu pomagajac sobie raportem.
– Przy telefonie – odrzekl mlody glos, najwyrazniej nalezacy do osoby wyksztalconej.
Przedstawilam sie, na co po drugiej stronie rozleglo sie ciche sapniecie.
– Jak rozumiem, jest pani siostra Cecile Tyler.
– Tak. Dobry Boze. Nie chce o tym mowic. Prosze…
– Pani O’Connor, strasznie jest mi przykro z powodu smierci Cecile, ale jestem koronerem pracujacym nad jej sprawa i dzwonie do pani, gdyz musze dowiedziec sie jednej rzeczy. Znalazlam dokumentacje medyczna swiadczaca o tym, ze pani siostra byla swego czasu hospitalizowana… miala stluczona kosc lewego lokcia. Wlasnie patrze na zdjecie rentgenowskie. Czy cos pani wiadomo na ten temat?
Zawahala sie; chyba zastanawiala sie nad odpowiedzia.
– Miala wypadek podczas biegania. Swego czasu regularnie biegala; pewnego dnia poslizgnela sie, potknela o kraweznik i upadla na jezdnie. Sila uderzenia strzaskala jej lokiec. Pamietam to, gdyz przez trzy miesiace nosila gips, a bylo to najgoretsze lato w ciagu ostatnich dziesieciu lat. Byla wtedy taka nieszczesliwa…
– Kiedy to bylo? Czy w Oregonie?
– Nie, Cecile nigdy nie mieszkala w Oregonie. To bylo we Fredricksburgu, gdzie dorastalysmy.
– Jak dawno temu zdarzyl sie ten wypadek?
Znowu chwila zastanowienia.
– Dziewiec, moze dziesiec lat temu.
– A wie pani, w ktorym szpitalu zalozono jej gips?
– Nie mam pojecia. W ktoryms ze szpitali we Fredricksburgu… nie pamietam nazwy.
Cecile nie byla na ostrym dyzurze w VMC, a jej wypadek zdarzyl sie zbyt dawno temu, by miec znaczenie w tej sprawie. Jednak mnie to juz nie interesowalo. Co innego mialo znaczenie.
Nigdy nie spotkalam osobiscie Cecile Tyler. Nigdy z nia nie rozmawialam. Po prostu zalozylam, ze bedzie mowila, jak osoba „kolorowa”.
– Pani O’Connor, czy pani jest Murzynka?
– Oczywiscie, ze jestem Murzynka. – Uslyszalam lekkie zdenerwowanie w jej glosie.
– Czy pani siostra mowila tak jak pani?
– Mowila tak jak ja? – spytala, podnoszac glos.
– Wiem, ze to wydaje sie dziwnym pytaniem…
– Chce pani spytac, czy podobnie jak ja mowila jak dobrze wyksztalcona biala kobieta, tak? – ciagnela Fran O’Connor, szczerze oburzona. – Tak! Wlasnie w ten sposob mowila! Czy wlasnie nie po to mamy rownouprawnienie w edukacji? Zeby Murzyni mogli mowic jak biali ludzie?
– Prosze – przerwalam jej. – Ja naprawde nie chcialam pani obrazic, ale to dla mnie bardzo wazne…
Mowilam jednak do ciaglego sygnalu; Fran O’Connor rzucila sluchawke na widelki.
Lucy wiedziala o piatym morderstwie; wiedziala wszystko o uduszonych kobietach. Wiedziala takze, ze trzymam w szafie rewolwer kalibru 38 i zapytala mnie o niego juz dwukrotnie podczas obiadu.
– Lucy – rzeklam, pluczac talerze i wsadzajac je do zmywarki. – Nie chce, bys zaprzatala sobie glowe bronia palna. Gdybym nie mieszkala sama, pewnie bym jej nie kupila.
Bardzo kusilo mnie, by schowac rewolwer w jakies miejsce, gdzie Lucy nigdy by go nie znalazla, ale po historii z modemem, ktory ponownie podlaczylam do komputera pare dni temu, przysieglam sobie zawsze byc wobec niej szczera. Rewolwer pozostal na miejscu, na gornej polce szafy z ubraniami, w tekturowym pudelku po butach; nie byl naladowany. Ostatnimi czasy wyjmowalam z niego naboje kazdego ranka, a wieczorem ladowalam je z powrotem. Kule chowalam w miejscu, do ktorego Lucy z pewnoscia nigdy by nie zajrzala.
Kiedy odwrocilam sie do niej, oczy mojej siostrzenicy byly wielkie jak spodeczki.
– Wiesz, dlaczego mam bron, Lucy. Uwazam tez, ze jestes dostatecznie dorosla, by zdawac sobie sprawe z tego, jak bardzo niebezpieczne sa podobne przedmioty.
– Mozna z nich kogos zabic.
– Tak – odparlam, gdy przeszlysmy juz do salonu. – Z cala pewnoscia jest to mozliwe.
– Dlatego masz rewolwer, zebys mogla kogos zastrzelic.
– Wole nie myslec o podobnej mozliwosci – powiedzialam bardzo powaznie.
– Ale to prawda – nalegala Lucy. – To dlatego trzymasz go w domu. Z powodu zlych ludzi. Wiem, ze tak jest.
Podnioslam pilot od telewizora i wlaczylam program z wiadomosciami.
Moja siostrzenica podciagnela rekawy rozowej bluzy i odezwala sie jekliwym glosem:
– Tu jest strasznie goraco, ciociu Kay. Dlaczego tu jest zawsze tak okropnie goraco?
– Chcesz, zebym wlaczyla klimatyzacje? – zapytalam.
– Nie. Nie znosze klimatyzacji.
Zapalilam papierosa, i to takze sie jej nie spodobalo.
– W twoim gabinecie zawsze jest potwornie goraco i smierdzi papierosami. Otwieram okna, ale to nic nie pomaga. Jestes lekarzem, a palisz papierosy. Mamusia powtarza, ze powinnas postepowac madrzej.
Dorothy zadzwonila wczoraj wieczorem; byli gdzies w Kalifornii – nie pamietam gdzie – tylko we dwoje: ona i jej maz, ilustrator. Zrobilam, co w mojej mocy, by zachowac sie uprzejmie. Chcialam jej przypomniec: „Masz corke, cialo z twojego ciala, krew z twojej krwi. Pamietasz Lucy? Pamietasz? To twoje dziecko”. Zamiast tego zyczylam jej szczescia, co wyszlo mi nieomal szczerze; zachowywalam pozory tylko ze wzgledu na Lucy, ktora siedziala przy stole w kuchni z mocno zacisnietymi ustami.
Rozmawiala z matka niecale dziesiec minut, po czym nie miala mi absolutnie nic do powiedzenia. Od tamtej pory jednak byla wobec mnie straszliwie krytyczna, zlosliwa i nieprzyjemna. Wedle slow Berthy, nie lepiej zachowywala sie przez caly dzien; ani na chwile nie wyszla z mego gabinetu. Odkad rano wyjechalam z domu, do momentu kiedy wrocilam, siedziala przed komputerem; Bertha juz dawno zrezygnowala z wolania ja do kuchni na posilki i Lucy jadla lunch przy moim biurku.
Opera mydlana, ktora wlasnie zaczela sie w telewizji, byla niczym w porownaniu z ta, jaka zdarzyla sie w