Ich skrzyzowane spojrzenia scieraly sie ze soba z taka sila, iz powietrze pomiedzy nimi wydawalo sie iskrzyc.
Severusie...
Severus odwrocil sie nagle i rozejrzal wokol desperackim wzrokiem, ale poza nimi nikogo tu nie bylo. Kiedy spojrzal ponownie na Kingsleya, zauwazyl, ze auror ma zmarszczone brwi i rowniez obserwuje okolice, ale najwyrazniej niczego nie zauwazyl, bo ponownie wbil podejrzliwe spojrzenie w Severusa.
Severusie...
- Z drogi - warknal stanowczo Snape, odsuwajac aurora na bok. Niczym zahipnotyzowany, nie zwazajac na wycelowane w siebie rozdzki, ruszyl za tym glosem i dopiero przeszywajace wrzaski i seria rozblyskow na lewo od nich sprawila, ze do jego zamglonego spojrzenia powrocila ostrosc. I Severus uslyszal ten dobrze znany, wysoki, perlisty smiech.
To ona! To musi byc ona! Czarny Pan nikogo innego nie darzyl tak wielkim zaufaniem.
Mocniej zacisnal dlon na rozdzce i wbiegl w dym, kierujac sie prosto w strone niesionego wiatrem smiechu.
*
Miala wrazenie, ze pluca pala ja zywym ogniem, a nogi przypominaja dwie kamienne kolumny, ktorymi coraz trudniej bylo poruszac. Kazdy kolejny krok wymagal nadludzkiego wysilku. Ale biegla dalej, przeskakujac nad lezacymi na ziemi cialami, omijajac grupki walczacych i starajac sie nie wpasc na przebiegajacych czarodziejow. Ron biegl pol kroku za nia. Slyszala jego ciezki, swiszczacy oddech, ale ten dzwiek dawal jej sile. Wciaz tu byli. Razem. I najwyrazniej udalo im sie zgubic scigajacych ich Smierciozercow. Obejrzala sie przez ramie, wbijajac badawcze spojrzenie w unoszacy sie klebami dym.
- W lewo! - wycharczal Ron.
Mechanicznie skrecila w lewo, widzac przed soba rozblyski zaklec i slyszac rozdzierajace krzyki. Kiedy oddalili sie na tyle, ze krzyki zamienily sie jedynie w niesione wiatrem echo, a rozblyski przypominaly zaledwie oddalone, rozswietlajace niebo blyskawice, zatrzymala sie, opierajac rece na kolanach i probujac zlapac oddech.
Jej kolana drzaly z wysilku, a zranione przy upadku ramie bolesnie pulsowalo.
- Zgubilismy ich, Ron - wyszeptala, spogladajac na pochylonego i krztuszacego sie dymem Rona. Kiedy sie wyprostowal, niemal go nie poznawala. Cala jego twarz umazana byla blotem, po tym, jak przewrocil sie w trawe, w ostatniej chwili unikajac zielonego promienia Zaklecia Usmiercajacego. Widziala jedynie rozszerzone z niedowierzania oczy, ktorymi wpatrywal sie w nia, probujac zlapac oddech i cos jej powiedziec.
- Widzialas? - wydyszal w koncu, przelykajac sline i prostujac sie. - Snape'a! Widzialas go, Hermiono? Walczyl razem ze Smierciozercami! Zabil aurora! Zawsze wiedzialem, ze jest po ich stronie! Parszywy zdrajca!
Hermiona spojrzala ponad ramieniem Rona, tak jakby chciala przebic wzrokiem mgle i dojrzec to, czego nie byli w stanie zobaczyc.
- Nie. On to wszystko robi dla Harry'ego - powiedziala cicho, wypowiadajac na glos klebiace sie w jej glowie mysli.
Jej spojrzenie padlo na oslupiala twarz Rona.
- Jak to dla Harry'ego? Dlaczego mialby robic cos takiego? O czym ty mowisz?
- Na razie musisz wiedziec tylko tyle, ze Snape jest po naszej stronie, bez wzgledu na to, jak to wyglada. Wyjasnie ci to, kiedy tylko... PADNIJ!
Wystarczyla jej tylko sugestia zblizajacego sie, zakapturzonego cienia i slaby rozblysk. Zlapala Rona za reke, ciagnac go ku ziemi. Klatwa smignela nad ich glowami.
- W nogi! - wrzasnal Ron,
