Neville... i wszyscy inni zaryzykowali swoje zycie, zeby...?
Zareagowal blyskawicznie.
- Musimy sie do nich aportowac. Musimy im pomoc! - niemal krzyknal, zrywajac sie z ziemi, chociaz jego nogi wciaz sie pod nim uginaly, a kolana drzaly. Severus rowniez wstal, ale jego postawa emanowala chlodem i spokojem.
- Juz za pozno. Walka zakonczyla sie z chwila, w ktorej Czarny Pan zostal pokonany. Wszyscy Smierciozercy, ktorzy przezyli, z pewnoscia poczuli, ze Mroczny Znak znika. I uciekli.
- Ale musimy to sprawdzic! Mozesz sie mylic. Musze do nich isc! Musze wiedziec! Co z moimi przyjaciolmi? Widziales ich? - Harry przypadl do Severusa, zaciskajac piesci na jego szacie. Nie podobalo mu sie spojrzenie mezczyzny. Patrzyl na niego z gory z tak doskonale opanowanym wyrazem twarzy, jakby znowu zmienil sie w pozbawionego emocji Smierciozerce. Jakby to juz nie byla jego twarz, tylko maska, ktora przybieral zawsze, kiedy...
- Powiedzialem ci, ze juz za pozno - powtorzyl cichym, lecz niezwykle zdecydowanym glosem. - Wojna pochlonela wiele ofiar. Poleglo wielu aurorow, czarodziejow i uczniow. W tym rowniez Dumbledore.
CO?
Harry poczul sie tak, jakby cos nagle podcielo mu nogi.
Dumbledore? Ale... ale... jak to mozliwe? Przeciez dyrektor byl najbardziej... najpotezniejszym... nie mogl... to niemozliwe.
- Jak? - zapytal zdretwialymi wargami, czujac pelzajace we wnetrzu zimno.
- Nawet on nie byl na tyle potezny, aby obronic sie przed kilkudziesiecioma Zakleciami Usmiercajacymi rzuconymi jednoczesnie.
Harry spojrzal w gore, na przykryte cieniem oczy Snape'a.
- Byles przy tym? - zapytal, nie potrafiac powstrzymac nieprzyjemnego uczucia skrecania sie wnetrznosci.
- Tak. - Odpowiedz przypominala przecinajace powietrze ostrze.
Harry opuscil glowe, opierajac czolo o szorstka szate na piersi Severusa.
Nie chcial wiedziec nic wiecej. Wolal nie wiedziec. Wolal nie pytac. Poniewaz bal sie, ze moze uslyszec cos, co...
- Zabierz mnie tam. Prosze - wyszeptal cicho, starajac sie zapanowac nad lamiacym sie glosem i coraz wiekszym strachem, wijacym mu sie w piersi niczym zimny, oslizgly waz. - Chce ich zobaczyc. Musze wiedziec, czy zyja.
- Musisz zrozumiec - uslyszal nad soba zduszony, odlegly glos Severusa - ze bylem zmuszony podjac pewne kroki, aby cie odnalezc... - Harry poczul, jak strach przeslizguje mu sie do zoladka, wbijajac w niego swe ostre szpony. - Dla mnie nie ma drogi powrotnej.
Poczul bolesne szarpniecie. Jakby szpony wyrwaly z niego czesc zycia.
Zacisnal powieki i jeszcze mocniej wtulil sie w pachnaca ziolami i krwia szate. Jedyne miejsce, ktore utrzymywalo go przy zdrowych zmyslach.
- Wiesz, co to oznacza? - uslyszal zadane zduszonym szeptem pytanie.
Wiedzial.
Mial wrazenie, jakby swiat wokol rozpadal sie niczym potrzaskane lustro, w ktorym przegladal sie przez cale zycie. I pozostala jedynie pusta rama. Ktora od nowa bedzie musial zapelnic. Calkowicie nowymi planami.