Hogwart. Quidditch. Kariera aurora. Przyjaciele. Czarodziejski Swiat.
Wszystkie lezaly wokol niego, odbijajac sie w rozbitych odlamkach. Pozostal tylko wysoki, odziany w czern mezczyzna, stojacy naprzeciw niego, po drugiej stronie ramy.
Mezczyzna wypelniajacy Harry'emu caly swiat. Swiat, ktory w ogole by nie istnial, gdyby nie on... Swiat, ktorym Severus sie dla niego stal.
- Pojde za toba wszedzie - wyszeptal w czarna szate i nagle poczul, jak klatka piersiowa mezczyzny opada, jakby wypuszczono z niej wstrzymywane dotad powietrze. - Ale pozwol mi ich tylko zobaczyc. Hermione i Rona. Musze sie przekonac, czy nic im nie jest. I... pozegnac sie.
Mial wrazenie, jakby cialo Severusa napielo sie. I zanim Harry zdazyl zastanowic sie, co to oznacza, uslyszal wypowiadane ciezkim glosem slowa:
- Granger nie przezyla.
Te trzy slowa przypominaly trzy, zbudowane z ognia i lodu sztylety, ktore wbily mu sie w cialo z taka sila i gwaltownoscia, iz niemal osunal sie na ziemie, czujac jak przebijaja mu pluca, zoladek i serce.
Nagle znalazl sie nad otwarta, bezdenna otchlania, spychany w nia przez niewyobrazalny bol, ktory porazil jego zmysly niczym prad.
Nie widzac przed oczami nic, poza rozmazana twarza, otoczona bujnymi, brazowymi lokami, poderwal glowe i spojrzal w gore, a z jego ust wydobyl sie przypominajacy jek, szept:
- Nie... Klamiesz.
Jego gardlo scisnelo sie tak bardzo, iz mial wrazenie, jakby dusila go uwiazana na szyi petla. Szczypalo i pulsowalo, probujac wyrzucic z siebie bol w postaci wzbierajacego, kipiacego szlochu.
Odlegla czesc jego umyslu zarejestrowala silny uscisk na swoich ramionach i przedzierajacy sie przez chaos glos:
- Moge cie jedynie zapewnic, ze nie cierpiala. Zginela szybko.
Harry oderwal sie od mezczyzny, krecac glowa. W spowijajacej swiat, gestej mgle ujrzal przed soba jej usmiechnieta twarz, zerkajaca na niego znad ksiazek i rzucajaca mu karcace spojrzenia.
Otworzyl usta, ale jedynym, co sie z nich wyrwalo byl spazmatyczny szloch, przelewajacy mu sie przez gardlo niczym parzaca przelyk lawa.
- Ona zyje! Klamiesz! Nie wierze ci!
Nie mogla zginac. Byla zbyt inteligentna. Zawsze potrafila znalezc rozwiazanie. Nie mogla tak po prostu... nie!
Rzucil sie do przodu, uderzajac piesciami w klatke piersiowa mezczyzny i z calej sily zaciskajac rozmyte od lez oczy, aby tylko pozbyc sie z glowy obrazu skupionej twarzy przyjaciolki, kladacej na stoliku przed nim narecze ksiazek.
- Nie! Prosze, powiedz, ze to nieprawda! Ona nie mogla... - Szloch byl bolesny. Rozrywal mu gardlo, zatapiajac umysl w odmetach otepiajacej grozy.
Zawsze byla przy nim. Od samego poczatku. Zawsze.
- Hermiono - wycharczal, nie bedac w stanie zlapac tchu i osuwajac sie na ziemie po szacie Severusa. - Hermiono...!
Poczul cialo Severusa, osuwajace sie na ziemie zaraz po nim i zakleszczajace go w mocnym, bezlitosnym uscisku ramion.
- To moja wina... To ja powinienem zginac - wyrzucal z siebie w spazmach, trzesac