– Alez nie,
Usmiechnal sie. Czasem trudno bylo znalezc odpowiednik w jezyku angielskim.
– Nie skonczylas pic – powiedzial, starajac sie odwrocic jej uwage – i nie powiedzialas mi, dlaczego obcielas wlosy?
– Nigdy nie obcinalam wlosow.
Co za klamczucha! Usmiechnal sie szerzej.
– Jarl, wracajac do tego, co wydarzylo sie w jeziorze…
– Zakochalem sie w tobie o wiele wczesniej,
Z kominka wypadlo plonace polano. Jarl zerwal sie i siegnal po pogrzebacz.
– Chce miec z toba dzieci. Najlepiej kilkoro. Domek nad jeziorem bedzie odpowiedni na letnie wakacje, ale moj dom w Pontiac juz jest za maly nawet dla nas trojga.
– Jarl!
Wrzucil z powrotem szczape do ognia i otrzepal rece.
– Potrzebny nam wiekszy dom.
– Przestan tak mowic.
– Mysle, ze sie napije. Juz wczesniej mialem na to ochote. Jest jeszcze pare spraw, ktore chcialbym poznac przed slubem,
Sara omal nie dostala ataku serca. Kiedy Jarl zniknal w kuchni, zerwala sie z kanapy i potknela o koc. Resztka likieru z kubka rozlala sie, ale nie zwrocila na to uwagi. Goraczkowo- probowala cos wymyslic, jakies przekonujace klamstwo.
Nie powiedziala nic, Nikle swiatlo lampy naftowej rzucalo cieply blask na Jarla, ktory siegnal po
Kochal ja. Nigdy nie przyszlo jej do glowy, ze moglby ja pokochac.
Przez glowe przemykaly jej idylliczne obrazy. Kip siedzacy na kolanach Jarla przy choince. Glowa Jarla na poduszce obok niej. Ona i Jarl sprzeczajacy sie w kuchni. Boze, gdyby go miala zawsze, klocilaby sie pewnie przez caly czas. Ktos kiedys zmusi go do sluchania tego, co mowia inni. Ona z jego dzieckiem
Tez go kochala. Ale tak nie moglo byc.
Jarl nalal odrobine do kubka,
Przelknal troche likieru i odwrocil sie do Sary. Gdyby wyczytal z jej twarzy, ze go odrzuca, wiedzialby, co o tym myslec. Ale ujrzal strach. Owinieta kocem wygladala jak porzucone dziecko. Oparla sie o drzwi.
– W czasie normalnych zalotow – powiedzial lagodnie Jarl – mezczyzna spotyka sie z kobieta raz w tygodniu, no moze dwa. Zazwyczaj na kilka godzin, co przez pare miesiecy daje trzydziesci, moze czterdziesci godzin spedzonych razem. Nie wmawiaj mi wiec, ze zbyt krotko sie znamy. Podlicz te wszystkie godziny, ktore spedzilismy razem. Widzialem cie szczesliwa i smutna, glodna, zla i wyczerpana. Najczesciej wygladalas przeslicznie, a czasem bylas tak zmeczona, ze nie moglas sie ruszyc. Jestes silna, madra, namietna i bardzo cie pragne,
– Usiadz.
Ten krotki rozkaz wywolal rozbawienie na jego twarzy. Jak zwykle nie posluchal, oparl sie tylko o stol i czekal na to, co powie. Sara usadowila sie na brzegu stolu. Nagle poczula, ze calkowicie odzyskala zdrowy rozsadek. Zawsze potrafila chronic tych, ktorych kochala. Wiedziala, ze to ona ponosi wine za wszystko, co sie wydarzylo. Wraz z Kipem musieli prowadzic takie zycie. Niewazne, czego chciala lub co czula do Jarla. Egoizm byl niewybaczalny. Nie nalezalo wplatywac tego czlowieka w swoje pogmatwane zycie.
Musiala go uwolnic. Juz teraz, kiedy w napieciu czekal na to, co powie. Musiala niebezpiecznie lawirowac na pograniczu klamstwa i prawdy.
– Opowiem ci o ojcu Kipa – powiedziala cicho.
– Slucham.
Patrzac na lampe zaczela mowic.
– Kiedy go poslubilam, nie wiedzialam, ze kiedys mial wypadek. Nie widzial powodu, zeby mi o tym mowic. Jednak doznal wtedy powaznego uszkodzenia glowy. Czasem calkowicie sie zmienial. Stawal sie ponury i wpadal we wscieklosc. Poczatkowo zdarzalo sie to bardzo rzadko, pozniej coraz czesciej.
Podniosla wyzej glowe.
– Mieszkalismy z jego rodzicami w olbrzymim domu. Stracilam juz swoich rodzicow, a tesciowie ogromnie o mnie dbali. Rodzice meza powinni byli powiedziec mi o tym wypadku, ale nie zrobili tego. Kip nie byl zaplanowany, zostal poczety przypadkowo. Wtedy juz wiedzialam, ze nie powinnismy miec dzieci.
Jarl zesztywnial, byc moze z powodu rzeczowego tonu w glosie Sary. Wyliczala tylko fakty. Wyobrazal sobie pospiesznie, jak zostal poczety Kip, jakie to bylo malzenstwo.
– Kiedy ojciec Kipa byl soba, byl pod kazdym wzgledem dobrym czlowiekiem. Popelnilam blad myslac, ze jego rodzice pomoga mi chronic malego. Kiedy odkrylam, ze to niemozliwe, rozwiodlam sie.
Musiala na chwile przerwac. Zawsze z trudem oklamywala Jarla, teraz odkryla, ze przekazanie mu prawdy jest jeszcze gorsze.
To, co mu dotychczas powiedziala, bylo prawda, lecz doskonale pamietala, jak ostatnio prawda obrocila sie przeciwko niej. Nie posiadala dowodow. Ludzie lubia, kiedy prawda poparta jest dowodami. W sadzie niemal zabawnie bylo slyszec, jak nazywaja ja niezrownowazona histeryczka o zmiennych nastrojach, podczas kiedy prawdziwe problemy mial Derek, o czym wiedzial kazdy Chapman. Dlaczego Jarl mialby jej teraz uwierzyc? Sedzia nie uwierzyl i byla juz zmeczona ta cala „prawda'. Mowila teraz miekko i cicho.
– Jarl, moj syn jest teraz dla mnie wszystkim. To cale lato jest po to, aby dac mu czas. Czas na to, zeby byl po prostu malym chlopcem bez zadnych zmartwien. Zeby zapomnial o tym, co zle i uwierzyl, ze zawsze bede przy nim.
Kiedy Jarl ruszyl w jej kierunku, uniosla ostrzegawczo reke.
– Nie! Tym razem musisz wszystkiego wysluchac. – Jej palce zacisnely sie kurczowo. – Moglam ci wyznac, ze cie kocham, ale i tak nie zrobiloby to zadnej roznicy. Nie bede z toba, ani z zadnym innym mezczyzna.
–
– Jestem mojemu synowi cos winna. Spokoj, caly moj czas i zaangazowanie. To nie zarty. – Po czym dodala szybko, dopoki jeszcze byla w stanie to zrobic: – Chce i prosze, zebys odszedl z mojego zycia. Chce, zebys znalazl kogos innego. Wszystko, co mam do zaofiarowania, jako czlowiek i jako kobieta, dam swojemu synowi. Tak musi byc. Tobie nie moge nic dac.
– Cicho, cicho. Jak moglas pomyslec, ze nie uszanuje tego, co czujesz do Kipa? – Tym razem zignorowal jej uniesiona reke. Ujal jej twarz w dlonie najczulej, jak potrafil. Byla biala jak plotno. Bardzo miekko i powoli jego usta dotknely jej ust. Zesztywniala, ale rozchylila wargi.
– Czy naprawde chcesz, zebym odszedl?
– Tak.
Kiedy otworzyla oczy, juz go nie bylo.
Dwa dni pozniej rozszalala sie burza z piorunami. Ranek byl ponury i ciemny, deszcz walil w szyby. Rozpalony ogien nie dopuszczal do pokoju wilgoci, ale plomienie syczaly za kazdym razem, gdy krople deszczu wpadaly do komina. Kip siedzial z nosem przyklejonym do szyby.
– Prawie przestalo. Mozemy isc poplywac.
– Grzmi i blyska. Jeszcze nie mozna.
– Moge przeciez zalozyc na kostium peleryne.
– To nic nie da, kochanie. Moze zagramy w swinke?