– Nie chce grac w karty! Chce plywac, mamusiu!
– Uwierz mi, ze rozumiem, ale to niemozliwe. – Ile to juz razy modlila sie o to, zeby Kip bywal krnabrny i nieposluszny, jak kazdy przecietny czterolatek. Bardzo go kochala, ale tego ranka byl wprost niemozliwy. – No chodz, porysujemy troche.
Kiedy w koncu udalo sie jej odciagnac Kipa od okna, malec rzucil jej oskarzycielskie spojrzenie.
– Gdzie jest Jarl? On na pewno pozwolilby mi poplywac. Nie bylo go tu juz dwa dni.
– Jarl tez nie pozwolilby ci plywac w czasie burzy.
– Pozwolilby!
– Kochanie, tlumaczylam ci przeciez, ze Jarl jest naszym przyjacielem, ale ma swoje sprawy, i nie mozemy widywac go codziennie. Nad jeziorem przebywa tylko w czasie urlopu. Mieszka w miescie i ma tam sklep, ktorym musi sie zajmowac.
– Nic mnie nie obchodzi jego wstretny sklep!
– Wiem, ze nie. – Maly chcial zobaczyc Jarla i wszystko, co mu w tym przeszkadzalo bylo wstretne. Uswiadomila sobie, ze nie potrafi wyjasnic Kipowi, ze Jarl nigdy juz nie wroci. Serce w niej zamarlo, gdy pojela to straszne slowo. Nigdy.
– I nienawidze deszczu!
Ona tez zaczynala odczuwac cos w rodzaju nienawisci do tego nieustannego kapania, siapania i lania. Poczula niepokojace pulsowanie w nodze. Podwinela nogawke spodni, blisko kostki widnialo czerwone skaleczenie, otoczone juz w tej chwili pokazna opuchlizna. Chyba zaciela sie, golac wczoraj nogi.
Jakie to mialo znaczenie? Prostujac sie spojrzala na niebo z nadzieja, ze zobaczy chociaz zapowiedz przejasnienia. Przez caly czas od odejscia Jarla powtarzala sobie, jaka jest szczesliwa, ze wreszcie zniknal, ze byla nieodpowiedzialna i samolubna, pozwalajac mu zblizyc sie do nich. Przekonywala siebie nieustannie o tym, lecz nic z tego nie wynikalo. Tesknila za nim bardzo.
– Mamo, nudze sie.
– Wiem, kochanie. – Postarala sie, zeby jej glos zabrzmial optymistycznie. – Zaraz sie tym zajmiemy. – Ustawiala sztalugi, zalozyla karton i zaczela otwierac farby.
Polecila Kipowi, aby przebral sie w koszule przeznaczona do tych zajec i nagle uslyszala dzwonek do drzwi. Zanim zdazyla sie zdziwic, do pokoju wkroczyl kompletnie przemoczony Maks.
– Co za dzien! – warknal z wyraznym obrzydzeniem.
– Maks! Chyba nie przyplynales z zaopatrzeniem? Przeciez termin przypada dopiero jutro.
– Dobra, dobra. A co innego mam do roboty w taka paskudna pogode? Pic kawe i czekac na klientow, ktorzy nie przyjda? Poza tym przynioslem cos dla chlopca. – Maks patrzyl na Sare. Oboje dostrzegli, ze chociaz Kip schowal sie za matke,
– No dobra. – Maks spojrzal na niego. – Sprobuj sobie wyobrazic, ze jestesmy w tym samym pokoju.
Usmiechnal sie szeroko i zaczal przeszukiwac kieszenie kurtki. Wydawalo sie, ze ma ich niezliczona ilosc, w koncu z jednej z nich wyciagnal olbrzymi czerwony lizak.
Wyciagnal reke w strone Kipa, lecz chlopiec nawet nie drgnal. Z cichym westchnieniem Maks polozyl lizak na stole, i wtedy Kip natychmiast rzucil sie i zlapal go.
– Dziekuje!
Malec rzucil pelne winy spojrzenie na Sare i uciekl do swojego pokoju.
– Cukier – powiedziala z nagana w glosie Sara.
– Slyszalas? Dzieciak mi podziekowal.
– Mowilismy juz o cukrze, prawda?
– Dobra, dobra. Musisz przestac czytac te glupie ksiazki. Dziecko nawet nie zna smaku slodyczy. Nastepnym razem przywioze mu caly karton czekolady. Poza tym odezwal sie do mnie.
– Zrob to, a na pewno cie zamorduje.
– Mow co chcesz, ja juz postanowilem. Zrobisz mi kawe, czy mam cie o nia blagac?
– Dam ci ziolowej herbaty z mlekiem. Skrzywil sie z niesmakiem, tak jak Kip, gdy musial polknac lekarstwo na kaszel. Patrzyla na niego
– Co to?
– Nic. Mozesz otworzyc, kiedy sobie pojde. Znala go, wiec wolala otworzyc ja teraz. Kiedy zobaczyla dokument wlasnosci wyspy na jej nazwisko, wreczyla mu go z powrotem.
– Nie, Maks. Rozmawialismy juz o tym.
– Znowu nie sluchasz. Mam szescdziesiat siedem lat. Mam sklep, pieniadze nie sa mi potrzebne. Jezeli chce ci dac te wyspe, to, do diabla, dam ci ja i nie przeszkodzisz mi w tym.
– Nie jestem splukana, Maks. Mowilam ci, ze mam jeszcze pieniadze uzyskane po rozwodzie.
– Chyba to bedzie kwota akurat na szkolna ksiazeczke oszczednosciowa dla dziecka.
– Moge tez sprzedac bizuterie. Poza tym placa mi za ilustracje.
' – Dobra, dobra. Masz ogromna fortune i ja do tego dokladam ci wyspe. Kurcze, pije te twoja herbate, nie? – zdenerwowal sie. – Nie sprzeciwiaj sie wiec i przyjmij te cholerna wyspe – prychnal z oburzenia. – Podatki zaplacone za trzy lata z gory. Rzad na pewno je podwyzszy, ale to juz ty zaplacisz wyrownanie.
Jej przeznaczeniem wyraznie bylo kochac mezczyzn, ktorzy jej nie sluchali, i to bez wzgledu na rodzaj milosci.
– Maks, nie pozwole ci tego zrobic.
– Prawie wygralas – pospiesznie zmienil temat.
– Wiesz, ulewa nie pozbawila mnie wzroku. Ta wyspa wyglada zupelnie inaczej. Zalatany dach, naprawiona przystan, uprzatniete podworze. Ktos obcial suche galezie w sadzie. A na zewnatrz stoi cos dziwnego.
– Sauna – odpowiedziala Sara, uswiadamiajac sobie, ze Maks przybyl rowniez po to, aby wyjasnic sobie pewne sprawy.
– Sauna, cos takiego – powtorzyl Maks wyraznie rozbawiony. Wyciagnal cygaro, siegnal po zapalniczke i poczekal cierpliwie, az Sara wyrwie mu ja z reki. Odwrocila sie na moment, by odlozyc ja na polke i w tym czasie schowal koperte pod siedzeniem fotela.
– Czy to nie jest przypadkiem finska sauna?
– O ile ktos ci nie pozabijal okien w sklepie deskami, to mysle, ze wiesz, jak czesto Jarl tu bywal – warknela Sara.
– No tak. Zreszta ten porzadek tutaj tez jest wymowny – powiedzial pogodnie Maks. – Poza tym nie wysylalas golebi.
Maks pomagal jej, zachecal do wytrwania, na pewno ja kochal i za to wszystko chcialaby moc sie do Mego usmiechnac. Jednak nie potrafila udawac, ze traktuje ten temat lekko.
– Nie musialam nadawac SOS – powiedziala cicho.
– Pierwszego ranka zaskoczyl mnie i wtedy moze nie zachowalam sie tak, jak nalezalo. Ale pozniej… znasz mnie. Zrobilam to, co musialam.
– Udalo ci sie go w koncu zniechecic?
– Oczywiscie. Niezbyt szybko, ale na to nie mialam wplywu. Nie chcialam robic tego zbyt ostro, zeby nie nabral podejrzen. A potem – niewazne! Odszedl, nie bylo innego wyjscia.
Maks przygladal sie Sarze, kiedy uklekla przy kominku, zeby poprawic ogien. Wyciagnal z kieszeni zapalki i przypalil cygaro.
– Kiedy zorientowalem sie, ze bywa tu tak czesto, postaralem sie zebrac o nim informacje.
– Teraz to nie ma znaczenia.
Skinal glowa. Bylo jasne, ze teraz nic nie mialo znaczenia.
– Chlopiec bardzo sie zmienil od mojego ostatniego pobytu.
Wpatrywala sie w ogien.
– Byl dobry dla Kipa.
– Musi byc raczej niezwykly, jesli potrafil zjednac sobie dzieciaka.
– Jest.
– Wiem, ze nie dopuscilabys do Kipa byle kogo. W jaki sposob zdobyl twoje zaufanie?
Sara zwrocila na niego oczy. Zdazyl jeszcze pospiesznie pociagnac klab dymu, zanim pozbawila do cygara i