Zlapal ja za ramie.
– Masz skurcze?
– Nie, boli mnie kregoslup. Czasami skurcze Braxtona-Hicksa, i tyle.
– Annie odezwala sie z fotela przed telewizorem, Jane chciala ja objac, ale brzuch na to nie pozwalal. Staruszka poklepala jej dlon.
– Byl najwyzszy czas, zebys mnie odwiedzila.
– Jak czesto masz te skurcze? – zapytal Jim.
– Co kilka minut. – Jeknela i przycisnela dlon do plecow. – O Jezu!
Cal pokustykal przez dywan.
– Chcesz powiedziec, ze ona rodzi?
– Nie zdziwilbym sie. – Jim podprowadzil ja do kanapy, polozyl dlon na brzuchu i zerknal na zegarek.
Cal wpadl w panike.
– Przeciez szpital jest pietnascie kilometrow stad! Na tych drogach to nam zajmie dwadziescia minut! Dlaczego nic nie mowilas, skarbie? Dlaczego nie powiedzialas, ze masz skurcze?
– Bo zawiozlbys mnie do szpitala, a oni odeslaliby mnie do domu. Zreszta plecy mnie bola po samolocie. Au!
Jim zerknal na zegarek. Cal stracil glowe.
– Tato, musimy ja zawiezc do szpitala, zanim zaleje szose!
– Przeciez ledwie kropi – zauwazyla Lynn – a drogi nie zalalo od dziesieciu lat. A poza tym pierwsze dziecko nie spieszy sie na swiat.
Nie sluchal jej, biegl do drzwi.
– Limuzyna juz odjechala! Wezmiemy blazera! Ty prowadzisz, tato. Usiade z nia na tylnym siedzeniu.
– Nie! Chce urodzic tutaj! -jeknela Jane.
Cal spojrzal na nia z przerazeniem.
– Tutaj?
Skinela glowa.
– Chwileczke. – Obnizyl glos do zlowieszczego pomruku, ktory sprawil jej przyjemnosc mimo bolu. – Kiedy sie upieralas, ze chcesz urodzic tutaj, myslalem, ze chodzi ci o te okolice, a dokladnie rzecz biorac, tutejszy szpital!
– Nie! Tutaj! W domku Annie! – Wcale tego nie planowala, ale w tej chwili zrozumiala, ze to idealne miejsce.
Cal mial w czach strach i gniew. Zwrocil sie do ojca:
– Boze! Jest na najlepszej drodze, by zostac najbardziej znanym fizykiem w tym kraju, a durna jak but! Nie urodzisz tutaj! Urodzisz w szpitalu, i koniec!
– O, jak dobrze – usmiechnela sie przez lzy – wrzeszczysz na mnie.
Jeknal.
Jim poklepal jej dlon.
– Na wszelki wypadek pozwol, ze cie zbadam, dobrze? Chodzmy do sypialni, musze wiedziec, w jakiej jestesmy fazie.
– Czy Cal moze isc z nami?
– Oczywiscie.
– A Lynn? Niech Lynn tez pojdzie.
– Dobrze, Lynn tez.
– I Annie.
Jim westchnal.
– No to chodzmy.
Cal objal ja ramieniem i zaprowadzil do dawnego pokoju Lynn. W progu zlapal ja skurcz tak silny, ze musiala chwycic sie framugi. Trwal bardzo, bardzo dlugo, tak ze dopiero po chwili zauwazyla, co sie stalo.
– Cal?
– Tak, skarbie?
– Czy mam mokre stopy?
– Stopy? Boze! – powtorzyl bezmyslnie. – Odeszly ci wody! Tato! Jane odeszly wody!
Jim poszedl do lazienki umyc rece, ale uslyszal ryk syna.
– W porzadku, Cal, juz ide. Na pewno zdazymy do szpitala.
– Skoro jestes taki pewien, to po co badanie?
– Na wszelki wypadek. Ma czeste skurcze.
Cal zesztywnial. Podprowadzil zone do podwojnego loza. Lynn przyniosla reczniki, a Annie sciagnela ozdobna kape. Jane nie chciala usiasc, dopoki Lynn nie wyscieli poslania recznikami, wiec Cal siegnal pod obszerna sukienke i zdjal rajstopy, ktore rano wlozyla przy jego pomocy. Lynn zdazyla juz przygotowac lozko. Pomogl zonie sie polozyc.
Annie ustawila stare krzeslo w kaciku i obserwowala wszystko uwaznie. Jim wrocil do pokoju. Do Jane dotarlo, ze bedzie ja badal, i ogarnal ja wstyd. Moze i jest lekarzem, ale przede wszystkim jej tesciem.
Nie mogla dluzej myslec, bo nastepny skurcz pozbawil ja oddechu. Krzyknela. Nagle nabrala pewnosci, ze cos jest nie tak.
Jim szeptal do syna. Cal przytrzymywal jej kolana, szeroko rozwarte podczas badania. Lynn nucila cos pod nosem.
– Cholera, czuje stope – powiedzial Jim. – Dziecko jest zle ulozone.
Jane przerazila sie, ale nadszedl kolejny skurcz.
– Cal, posadz ja sobie na kolanach – polecil Jim. – Jane, nie przyj! Lynn, biegnij do samochodu po moja torbe.
Zewszad otaczal ja bol i strach. Nic nie rozumiala. Dlaczego Jim poczul stope? Jaka stope? Spojrzala na niego w panice.
– Co sie dzieje? Przeciez nie rodze. To za szybko. Cos jest nie w porzadku, tak?
– Dziecko jest niewlasciwie ulozone – uslyszala.
Jeknela z bolu i przerazenia. Porody, podczas ktorych dziecko jest zle ulozone to porody bardzo wysokiego ryzyka. Takie dzieci zazwyczaj przychodzily na swiat w sterylnych salach szpitalnych, a nie w gorskich chatkach. Dlaczego nie chciala pojechac do szpitala? Narazila zycie dziecka na szwank.
– W srode bylo dobrze – odezwal sie Cal. Nie zwracajac uwagi na bolaca noge, wzial Jane na kolana.
– Czasami sie odwracaja – mruknal Jim. – Rzadko, ale to sie zdarza.
Cal rozsunal kolana zony i przytulil ja.
Jej dziecko jest w niebezpieczenstwie. Zapomniala o skrepowaniu. Majac za plecami swojego wojownika, moze walczyc do konca swiata. Jim poklepal jej dlon.
– Posluchaj, skarbie, to pojdzie bardzo szybko. Nie tak, jak sie spodziewalas. Nie przyj teraz. Cal, musimy uwazac, pepowina moze sie zaplatac wokol szyi. Pilnuj, zeby nie parla.
– Oddychaj, skarbie, oddychaj! O, tak. Tak jak cwiczylismy. Doskonale ci idzie.
Bol odbieral jej rozum. Wydawalo jej sie, ze pozeraja straszna bestia, ale Cal oddychal razem z nia, szeptal slowa otuchy i milosci.
Odruch, by przec, stawal sienie do wytrzymania. Musi!
Ale Cal jej nie pozwalal. Grozil i kusil. Sluchala go, bo nie miala innego wyjscia. Oddychala, dyszala, sapala i dzielnie walczyla z naturalnym odruchem.
– O, tak! – krzyknal Jim. – Tak, skarbie! Doskonale sobie radzisz!
Nie rozrozniala juz skurczow. Wcale nie bylo tak jak na filmach, ktore ogladali, gdzie przyszli rodzice spaceruja, graja w karty i odpoczywaja miedzy kolejnymi skurczami.
Minuty mijaly. Jej swiat ograniczal sie do glosu Cala i do mgly bolu. Sluchala go slepo.
– Oddychaj! Tak, skarbie! Idzie ci doskonale. – Wydawalo sie, ze jego sila przenika jej cialo.
Ochrypl nagle.
– Oddychaj, skarbie. I otworz oczy, zebys mogla to zobaczyc.
Opuscila wzrok i zobaczyla, jak Jim wyjmuje dziecko z jej wnetrza. Ona i Cal krzykneli jednoczesnie, gdy pojawila sie glowka. Jane wpadla w ekstaze na widok malenstwa w silnych dloniach dziadka. Jim oproznil mu