buzie i nozdrza strzykawka, ktora podala mu Lynn, i polozyl niemowle na brzuchu Jane.
– Dziewczynka!
Malenstwo kwililo cichutko. Pochylili sie nad mokrym, zakrwawionym noworodkiem. Jim przecial pepowine. - Cal!
– To nasza dziewczynka, skarbie.
– Och, Cal…
– Boze, jest piekna.
– Ty tez. Kocham cie.
– Kocham cie, Cal.
Mowili cos bez sensu, calowali sie, plakali. Lynn takze plakala, owijajac malenstwo w recznik. Jane byla tak zaabsorbowana dzieckiem, ze nawet nie zauwazyla, kiedy urodzila lozysko.
Annie Glide z duma patrzyla na prawnuczke.
– Bedzie z niej niezle ziolko. Poczekajcie tylko, a sami zobaczycie. Ma w sobie krew Glide'ow.
Lynn rozesmiala sie cicho i podala dziecko Jane, ale to Cal wzial mala pierwszy.
– Chodz tu, skarbie. Pokaz sie.
Przytrzymal ja tak, ze oboje z Jane mogli sie do woli napatrzec na mala pomarszczona twarzyczke. Przywarl ustami do czolka.
– Witaj na swiecie, kochanie.
Rozbawiona i spokojna Jane obserwowala, jak ojciec i corka sie poznaja. Przypomniala sobie, jak dawno, dawno temu krzyknela do Cala, ze to tylko jej dziecko. Dopiero teraz, patrzac na dziadkow, szczesliwych, jakby dostali gwiazdke z nieba, prababke i ojca, ktory juz stracil dla coreczki glowe, zrozumiala, jak bardzo sie wowczas mylila.
I wtedy zrozumiala. Pojela Teorie Wszystkiego.
Cal gwaltownie podniosl glowe.
– Wiem! – zawolal. Jego donosny smiech sprawil, ze malenstwo otworzylo oczy, ale nie rozplakalo sie. Znala go juz. Juz go sobie owinela dookola palca.
– Jane! Mamo! Tato! Wiem, co bede robil w przyszlosci! Jane poruszyla sie ciekawie.
– Co? Powiedz!
– Nie do wiary! – krzyknal. – Tyle sie gryzlem, a odpowiedz byla w zasiegu reki!
– Czemus nie mowil, ze cie cos gryzie, Calvin? – zapytal starczy glos z kacika. – Powiedzialabym ci to dawno temu.
Wszyscy zwrocili sie w tamta strone. Babka lypnela na nich wrogo.
– Kazdy glupi by sie domyslil, ze przeznaczeniem Calvina jest leczyc ludzi w tych gorach, tak jak jego tata i dziadek. To Bonner z krwi i kosci.
– Lekarz? – Jane nie mogla wierzyc wlasnym uszom. – Chcesz byc lekarzem?
Cal sie nastroszyl.
– Nie sadzisz, ze moglas mi to powiedziec juz dawno temu? – warknal na Annie.
Prychnela gniewnie.
– Nikt mnie o to nie pytal.
Jane zaniosla sie smiechem.
– Bedziesz lekarzem? Wspaniale!
– Zanim skoncze medycyne, bede starym lekarzem. Myslisz, ze zniesiesz meza-studenta?
– Bardzo mnie to cieszy.
W tym momencie Rosie Darlington Bonner uznala, ze ignorowali ja wystarczajaco dlugo. W koncu to jej wielki dzien i nalezy jej sie troche uwagi, moze nie? Badz co badz, czekaja wiele pracy. Trzeba bedzie powitac na swiecie malych braciszkow, zawrzec wiele przyjazni, wspinac sie na drzewa, denerwowac rodzicow i przede wszystkim pisac powiesci.
Czekaja takze wiele testow z matmy, ktore bedzie oblewala z zadziwiajaca regularnoscia, i to nieszczescie w laboratorium chemicznym, ale to wina kretyna nauczyciela, ktory nie zna sie na prawdziwej literaturze. Moze to i lepiej, ze ci dwoje, ktorzy patrza na nia z glupimi minami, nie wiedza jeszcze o tym laboratorium…
Rosie Darlington Bonner zaczela wrzeszczec na cale gardlo.
Witaj, swiecie! Oto jestem!
Susan Elizabeth Phillips


[1]