– Obiecuje, ze wkrotce wybierzemy sie na tance. Rock, nie country. -Wysiadl, obszedl woz dookola, przytrzymal jej drzwiczki. – Chodz.
Zaskoczona, poszla za nim waska alejka kolo apteki. Staneli przed tylnym drzwiami sklepu, ale byly zamkniete. I nagle Cal je wylamal. Alarm zawyl przerazliwie. -Cal! Zwariowales?
– Chyba tak. – Zlapal ja za reke i wciagnal do srodka. Co on wyrabia?
Trzymal jej nadgarstek w zelaznym uchwycie, prowadzac przez ciemny sklep. Mineli lezaki i dzial oswietleniowy. Zmierzali do dzialu farb. Alarm wyl coraz glosniej.
– Policja zaraz tu bedzie! -jeknela Jane.
– Nie martw sie policja, Odeil Hatcher to moj stary kumpel. Martw sie tapeta do kuchni.
– Tapeta? Przywiozles mnie tu, zebym wybrala tapete? Spojrzal na nia, jakby byla opozniona w rozwoju.
– A niby jak inaczej mialbym ci udowodnic, ze cie kocham? -Ale…
– O, prosze bardzo. – Posadzil ja delikatnie na niskim stoleczku i podszedl do polki, na ktorej pietrzyly sie dziesiatki albumow z probkami tapet. – Jezu, nie wiedzialem, ze to takie skomplikowane. – Czytal napisy na grzbietach: – Zmywalne, papierowe, baranek, lazienka, jadalnia. Baranek? Co to jest? Nie maja czegos z… boja wiem, z konmi na przyklad? Widzisz gdzies konie?
– Konie?
Po raz pierwszy kacik jego ust drgnal w usmiechu, jakby dotarla do niego absurdalnosc tej sytuacji.
– Moglabys mi pomoc, a nie tylko po mnie powtarzac.
Do jekliwego alarmu dolaczyla syrena policyjna, opony zapiszczaly przerazliwie.
– Poczekaj tu – polecil. – Zalatwie to. A na wszelki wypadek schowaj sie za lada, gdyby Odell chcial uzyc broni.
– Broni! Calvinie Bonner, przysiegam, ze kiedy to sie skonczy…
Nie dokonczyla, bo sciagnal ja ze stolka na ziemie.
– Odell, to ja! – wrzasnal. – Cal Bonner.
– Zejdz mi z drogi, Cal – odkrzyknal szorstki glos. – Mamy tu wlamanie. Nie mow tylko, ze wzieli cie jako zakladnika!
– Nie ma zadnego wlamania. Wywalilem drzwi, bo musze wybrac tapety. Moja zona tez tu jest, wiec wybij sobie z glowy strzelanine. Powiedz Harleyowi, ze jutro sie z nim rozlicze. I pomoz mi wylaczyc ten cholerny alarm.
Minelo dobre pietnascie minut, zanim zjawil sie wlasciciel sklepu, Harley Crisp, i uciszyl wycie.
Cal tlumaczyl sie z wlamania do sklepu, a Jane przysiadla na stolku i starala sie zrozumiec, jakim sposobem doszedl do wniosku, ze wybieranie tapety bedzie dowodem jego milosci. Nie widziala zadnego zwiazku. Byl wsciekly, ze zerwala te kuchenna w roze, ale co to ma wspolnego z miloscia? W jego umysle jednak taki zwiazek najwyrazniej istnial. Gdyby nalegala na wyjasnienia, spojrzalby na nia z niedowierzaniem, ktore poddawaloby w watpliwosc wyniki wszystkich testow na inteligencje, jakie kiedykolwiek przechodzila.
Mimo chaosu w glowie wiedziala jedno: w mniemaniu Cala takie zakupy stanowia dowod milosci. Ogarnelo ja zdradzieckie cieplo.
Harley Crisp zamknal za soba drzwi i wepchnal do kieszeni pokazny zwitek gotowki. Zostali sami.
Cal popatrzyl na nia z nagla niepewnoscia.
– Nie myslisz, ze to glupota, prawda? Rozumiesz, o co chodzi z tymi tapetami?
Nie miala zielonego pojecia, ale nie przyzna sie do tego za skarby swiata, nie teraz, gdy maz patrzy na nia z miloscia w oczach.
– Wiesz, skarbie, wolalbym wygrac dla ciebie mecz – oznajmil ochryple. – Dan Calebow zrobil to kiedys dla Phoebe, ale sezon sie jeszcze nie zaczal, zreszta to by cie nie przekonalo. I byloby tak latwe, ze nie stanowiloby zadnego dowodu. Chcialem dokonac czegos trudnego, bardzo trudnego. – Czekal z nadzieja wypisana na twarzy.
– Wybrac tapete? – zapytala z wahaniem.
Ozywil sie, jakby dala mu klucze do wszechswiata.
– Rozumiesz! – Porwal ja w ramiona. – Balem sie, ze nie zrozumiesz. Obiecuje, ze juz wkrotce cos wymysle w sprawie mojej pracy.
– Och, Cal… – Nie posiadala sie z radosci. Nie miala pojecia, jakimi drogami wedrowal jego umysl, nie wiedziala, co wspolnego ma jego milosc z wlamaniem do sklepu i tapetami, ale wiedziala, ze ja kocha. Oddaje jej swoje waleczne serce. A ona nie moze pozwolic, by rany przeszlosci pozbawily ja szczescia.
Patrzyli sobie gleboko w oczy i widzieli tylko milosc.
– Teraz to bedzie prawdziwe malzenstwo, skarbie – szepnal. – Na zawsze.
A potem wlasnie tam, w dziale tapet, pociagnal ja na podloge i zaczal sie z nia kochac. Oczywiscie nie chcial, by miala na sobie chocby skrawek ubrania.
Gdy byli juz nadzy, siegnal do kieszeni dzinsow. Oparla sie na lokciu i patrzyla, jak wyciaga sfatygowana rozowa wstazke zakonczona wielka kokarda.
– Zachowales ja – stwierdzila.
Pocalowal jej piers.
– Najpierw chcialem ci ja wepchnac w gardlo, a potem zwiazac i pa trzec, jak szczury pozeraja cie zywcem.
– Aha. – Dotknela jego ramienia. – A teraz co zrobisz? Mruknal cos i powiedzial:
– Obiecaj, ze nie bedziesz sie smiac.
Skinela glowa.
– Bylas najpiekniejszym prezentem, jaki kiedykolwiek dostalem na urodziny.
– Dzieki.
– Chcialbym ci sie odwdzieczyc, ale uprzedzam, ze dostaniesz cos gorszego, Ale i tak musisz zachowac ten prezent.
– Dobrze.
Zawiazal sobie rozowa kokarde na szyi i usmiechnal sie szeroko:
– Wszystkiego najlepszego, Rozyczko.
Rozdzial dwudziesty trzeci
Doprawdy, Jane, to najwieksza glupota, na jaka mnie namowilas. Nie wiem, czemu cie posluchalem. Pewnie dlatego, ze w ciagu ostatniego miesiaca stawal na glowie, spelniajac jej zachcianki. Byla wielka jak slon i marudna jak niedzwiedz. Nawet teraz najchetniej zmylaby mu glowe, ot tak, dla zasady. Ale go kocha, wiec zamiast sprawic mu bure, przytulila sie do silnego ramienia.
Siedzieli w wielkiej limuzynie mknacej w strone Heartache Mountain. Drzewa wzdluz drogi mienily sie barwami jesieni: zlotem, brazem i czerwienia. To jej pierwszy pazdziernik w gorach i nie mogla sie juz doczekac, kiedy dotra do Salvation. Tesknila takze za starymi przyjaciolmi. Cal i jego rodzice zabierali ja na kazde przyjecie i poczatkowa rezerwa miejscowych szybko zmienila sie w szczera sympatie.
W miare jak zblizali sie do miasteczka, roslo zdenerwowanie Jane. Cal zamowil limuzyne, bo po ostatniej kontuzji nie mogl prowadzic, a nie pozwolilby jej usiasc za kierownica wczesniej niz po porodzie. Moze to i lepiej. Kregoslup jej pekal po dlugim locie, zreszta byla zbyt roztargniona, by koncentrowac sie na kretej szosie. Od kilku tygodni miala skurcze Braxtona-Hicksa, te probne skurcze, ktore przygotowuja do porodu. Dzisiaj byly silniejsze niz zwykle.
Pocalowal ja w czubek glowy. Westchnela i przytulila sie mocniej. Jesli potrzebowala jeszcze dowodow milosci Cala, dostala ich az nadto w ciagu ostatnich tygodni. W koncowej fazie ciazy stala sie apodyktyczna, zmienna i opryskliwa. On zas reagowal czuloscia i optymizmem. Czasami probowala go sprowokowac, ale zawsze obracal wszystko w smiech.
Jemu to dobrze, pomyslala kwasno. Nie on nosi pol tony przyszlego olimpijczyka albo noblisty. Nie on nosi sukienke jak namiot, nie jego bola plecy i nie jego mecza uporczywe skurcze. Z drugiej strony, ostatnio nie gral, wiec sie tym martwil. Za to dzieki kontuzjom mogl wyrwac sie do Salvation w srodku sezonu.
Poglaskala go delikatnie po nodze. Chcialo jej sie plakac na wspomnienie brutala z druzyny Bearsow, ktory go