– Mowilam, ze jest kochany.
– Ach tak? Wiec wiedz, ze twoj kochany Kevin dal takze jasno do zrozumienia, ze zaczelismy sie spotykac tylko dlatego, ze on cie rzucil. Tak sie tym przejelas, ze zaraz poderwalas nagrode pocieszenia, czyli mnie.
– A to swinia.
– Z ust mi to wyjelas.
W rzeczywistosci wcale nie byl na niego zly. Wstal i odsunal krzeslo. Jane znieruchomiala, gdy przysiadl na skraju lozka.
– Skarbie, posluchaj. Wiesz, ze mi przykro, prawda? – Polozyl jej dlon na ramieniu. – Powinienem byl zadzwonic do Briana, gdy tylko zmienily sie moje uczucia wobec ciebie, ale chyba nie bylem na to przygotowany. Poradzimy sobie. Musimy tylko zostac sami.
Lamal jej serce.
– Nie ma z czym.
– Po pierwsze, jestesmy malzenstwem i spodziewamy sie dziecka. Badz rozsadna, Jane. Potrzebujemy troche czasu.
Nie, nie ulegnie slabosci, ktora namawiaja by mu zaufala. Nie bedzie kolejna slabiutka kobietka oglupiona uczuciem.
– Moj dom jest w Chicago.
– Nie mow tak. -1 znowu w jego glosie zabrzmialy nuty gniewu. – Po drugiej stronie tej gory czeka na ciebie prawdziwy dom.
– To twoj dom, nie moj.
– Nieprawda.
Pukanie do drzwi zaskoczylo ich oboje. Cal zerwal sie z poslania.
– Jane? – zapytala spokojnie Lynn. – Jane, cos slyszalam. Czy wszystko w porzadku?
– Tak.
– Slyszalam dwa glosy. Czyzby byl u ciebie mezczyzna?
– Tak.
– Dlaczego jej powiedzialas? – syknal Cal.
– Chcesz go? – dopytywala sie Lynn. Jane pograzala sie w rozpaczy. -Nie.
Dluga chwila milczenia.
– A wiec dobrze. Chodz do mojego pokoju, bedziesz spala ze mna. Jane odrzucila koldre. Cal zlapal ja za reke.
– Nie rob tego, Jane. Musimy porozmawiac.
– Byl na to czas. Jutro wracam do Chicago.
– Nie mozesz! Duzo ostatnio myslalem i mam ci wiele do powiedzenia.
– Powiedz komus, kogo to interesuje. – Wyrwala mu sie i wyszla.
Jane chce uciec. Nie moze do tego dopuscic, ani teraz, ani za milion lat. Przeciez ja kocha!
Dowiedzial sie od ojca, ze kobiety z Heartache Mountain wstaja wczesnie, wiec skoro swit zjawil sie na szczycie. Nie zmruzyl oka, odkad nocne spotkanie z Jane zakonczylo sie fiaskiem. Teraz, gdy bylo za pozno, zdal sobie sprawe, ze byl to blad.
Trzeba bylo jej powiedziec, ze ja kocha, ledwie wszedl do malego pokoiku, poki kneblowal jej usta. On tymczasem paplal o porwaniu i o dziennikarzach, krazyl dookola, zamiast przejsc do sedna sprawy, do jedynej kwestii, ktora ma jakiekolwiek znaczenie. Moze to dlatego, ze bylo mu wstyd: tak duzo czasu musialo uplynac, zanim przejrzal na oczy.
Stalo sie to wczoraj po poludniu, gdy jak blyskawica mknal w dol; tuz po tym, jak publicznie zrobil z siebie idiote wrzeszczac, ze sie nie rozwiedzie. Jej mina – wyraz najwyzszej pogardy – byla jak cios w serce. Zalezalo mu, by miala o nim dobre zdanie, bylo to dla niego wazniejsze niz opinie dziennikarzy z dzialu sportowego. Jane jest dla niego wszystkim.
Teraz juz wiedzial, ze ta milosc nie jest niczym nowym. Nowa byla tylko wiedza, ze ja kocha. Patrzac wstecz, doszedl do wniosku, ze zakochal sie w niej chyba tamtego dnia w ogrodku Annie, gdy sie poklocili; wtedy, gdy sie dowiedzial, ile naprawde ma lat.
Nie dopusci do rozwodu. Mysl o koncu kariery go przerazala, ale nawet w polowie nie tak bardzo, jak perspektywa utraty Jane. Zmusi ja, by go wysluchala, najpierw jednak zadba, by mu nie uciekla.
Drzwi malego domku byly zaryglowane – pomyslec, ze sam zainstalowal zasuwe dwa tygodnie temu! Watpliwe, by go wpuscily, uznal, wiec kopnal w drzwi z calej sily i wkroczyl do kuchni.
Jane stala przy zlewie w koszulce z Prosiaczkiem, ze zwichrzonymi wlosami i buzia szeroko otwarta ze zdumienia. Na jego widok szybko zamrugala oczami.
Przed chwila, w salonie, dostrzegl swoje wlasne odbicie, wiec nie zdziwila go jej reakcja; nie ogolony, o czerwonych oczach, w zlym humorze, wygladal jak najgorszy bandyta po tej stronie Gor Skalistych. I dobrze, jesli o niego chodzi. Niech wiedza od samego poczatku, ze z nim nie ma zartow.
Annie siedziala przy stole we flanelowej koszuli na pizamie z rozowej satyny. Nie umalowala sie jeszcze i wygladala na cale osiemdziesiat lat. Na jego widok zaczela gniewnie fukac i mruczec, ale Cal ja uprzedzil i zabral strzelbe z jej miejsca w kaciku.
– Szanowne panie, jestescie rozbrojone. Nie mozecie stad wyjsc bez mojego pozwolenia.
Zabral strzelbe i wyszedl na werande, gdzie oparl wiekowa dubeltowke o sciane i rozsiadl sie w starym bujanym fotelu. Oparl nogi na czerwonej przenosnej lodowce, ktora ze soba przytaszczyl. Bylo tam szesc puszek piwa, paczka kielbasy, batoniki czekoladowe i bochenek chleba. Niech nie licza, ze wezma go glodem. Oparl sie wygodnie i zamknal oczy. Nikt mu nie stanie na drodze do szczescia, nawet jego najblizsi.
Ethan pojawil sie kolo jedenastej. Cal slyszal niewyraznie odglosy ze srodka: stlumione rozmowy, szum wody, kaszel Annie. Przynajmniej teraz tyle nie pali; matka i Jane nie pozwalaly jej na to.
Ethan zatrzymal sie przy najnizszym schodku. Jak z niesmakiem zauwazyl Cal, znowu wyprasowal podkoszulek.
– Co tu sie dzieje, Cal? I dlaczego twoj dzip blokuje droge? – Wszedl na werande. – Myslalem, ze cie nie wpuszczaja do domu.
– Bo tak jest. Oddawaj kluczyki, jesli chcesz do nich wejsc.
– Moje kluczyki? – Zerknal na strzelbe przy scianie.
– Jane sie wydaje, ze dzisiaj wyjedzie, ale nie moze wyruszyc swoim wrakiem, bo moj dzip tarasuje szose. Bedzie sie pewnie starala namowic ciebie, zebys ja zawiozl. Usuwam pokuse z twojej drogi i tyle.
– Przeciez nie zrobilbym ci tego. Wiesz, ze wygladasz jak zloczynca z listow gonczych?
– Moze nie zechcesz dac jej kluczykow, ale pani profesor jest prawie taka sprytna jak sam Pan Bog. Na pewno cos wymysli.
– Czy ty aby troszke nie przesadzasz?
– Nie znasz jej, a ja tak. Kluczyki.
Ethan bardzo niechetnie rozstal sie z kluczykami do samochodu.
– Nie przyszlo ci do glowy, zeby jej poslac kilka tuzinow czerwonych roz? To dziala na wiekszosc kobiet.
Cal prychnal pogardliwie i wstal z fotela. Podszedl do polamanych drzwi, wsadzil glowe do srodka i zawolal:
– Hej, pani profesor, wielebny sklada wam wizyte. Wiesz, ten, ktory cie widzial gola jak oskubany kurczak.
Cofnal sie, przytrzymal drzwi Emanowi i wrocil na swoje miejsce na fotelu. Wyjal batonik z przenosnej lodowki. Wlasciwie jego brak zasad moralnych dorownuje jej inteligencji, stwierdzil nagle.
Kevin pojawil sie godzine pozniej. Choc Cal zdawal sobie sprawe, jak wiele mu zawdziecza, nie tak latwo pozbyc sie starych nawykow. Nachmurzyl sie.
– Cholera, Bomber, co tu sie dzieje? Dlaczego dwa samochody blokuja droge?
Byl juz zmeczony ciaglym tlumaczeniem.
– Nie wejdziesz do srodka, poki mi nie oddasz kluczykow.
W przeciwienstwie do Ethana, dzieciak sie nie klocil. Wzruszyl tylko ramionami, oddal mu kluczyki, wsadzil glowe do srodka i oznajmil:
– Nie strzelajcie, mile panie, idzie porzadny facet.
Cal prychnal tylko, splotl rece na piersi i zmruzyl oczy. Predzej czy pozniej Jane bedzie musiala wyjsc i z nim