ciazy, czy nie, klamie jak najeta! Twierdzi, ze byla twoim prezentem urodzinowym, ze udawala prostytutke, zeby zajsc w ciaze. Skad tyja wytrzasnales?
– Juz ci mowilem, tato. Mielismy romans i zaszla w ciaze. Pech.
– Coz, najwyrazniej prawda okazala sie zbyt pospolita, wiec wymyslila te bajeczke. I wiesz co? Czytelnicy w to uwierza.
Cal zgniotl gazete. Szukal pretekstu, by pojechac na Heartache Mountain. Wreszcie go znalazl.
Zycie bez mezczyzn bylo cudowne, tak sobie przynajmniej wmawialy. Jane i Lynn jak kotki wygrzewaly sie w sloncu, czesaly sie dopiero po poludniu. Wieczorami podawaly Annie ziemniaki z miesem, a same zajadaly gruszki z twarozkiem i nazywaly to kolacja. Nie odbieraly telefonow, nie nosily stanikow, Lynn nawet powiesila plakat przystojnego mlodzienca w kapielowkach na scianie w kuchni. Ilekroc w radiu spiewal Rod Stewart, tanczyly. Jane pozbyla sie dawnych obiekcji, jej stopy tylko smigaly po podlodze.
Stary maly domek stal sie dla niej prawdziwym domem. Luskala groszek, zbierala polne kwiaty, ktorymi dekorowala stol. Wkladala je do szklanek, sloikow, nawet do poobijanego kubka, ktory Lynn znalazla na gornej polce. Nie pojmowala, czemu tak bardzo zblizyly sie z Lynn; moze przyczynilo sie do tego podobienstwo ich mezow? Przeciez nie potrzebowaly slow, by zrozumiec swoj bol.
Dopuszczaly Kevina do swojego grona, bo je bawil. Potrafil wywolac smiech, sprawial, ze czuly sie piekne i godne pozadania, nawet z galazkami we wlosach i sokiem na ustach. Dopuszczaly takze Ethana, bo nie mialy serca go wyrzucic, ale oddychaly z ulga, gdy sie zegnal, bowiem nie potrafil ukryc troski.
Lynn porzucila spotkania towarzyskie i dopasowane kostiumy. Nie farbowala wlosow, nie pielegnowala paznokci. Komputer Jane ciagle tkwil w bagazniku escorta. Nie zawracala sobie glowy Teoria Wszystkiego, wolala wylegiwac sie na starym szezlongu na werandzie i czekac na dziecko.
Niczego im nie brakowalo do szczescia. Powtarzaly to sobie kazdego dnia. Potem jednak slonce chylilo sie ku zachodowi i rozmowy sie rwaly. Jedna z nich wzdychala ciezko, druga wpatrywala sie w mrok.
Wraz z noca do malego starego domku na Heartache Mountain przychodzila samotnosc. Lapaly sie na tym, ze nasluchuja, czy na sciezce nie rozlegna sie ciezkie kroki, gleboki glos. Za dnia pamietaly, ze ukochani je zawiedli, ale nocami kobiece gospodarstwo spowijal smutek. Chodzily spac coraz wczesniej, zeby noc byla jak najkrotsza, zeby jak najszybciej nadszedl swit.
Ich dni byly do siebie bardzo podobne. Tamten dzien, dwa tygodnie po przybyciu Jane na Heartache Mountain, zaczal sie jak wszystkie inne. Podala Annie sniadanie, posprzatala, poszla na spacer. Kiedy wrocila, zachwycila ja piosenka Mariah Carey, wiec oderwala Lynn od prasowania i zatanczyla z nia w saloniku. Potem odpoczywala na werandzie. Po lunchu szykowala sie do pracy w ogrodku.
Ramiona ja bolaly, ale dzielnie pielila grzadki fasolki i groszku. Bylo goraco, postapilaby rozsadniej robiac to rano, lecz organizacja czasu stracila dla niej wszelki urok. Rano wolala wsluchiwac sie w bicie dzieciecego serduszka.
Wyprostowala sie, zeby ulzyc obolalym plecom, i podparla na motyce. Popoludniowa bryza przylepila jej stara bawelniana sukienke do ciala.
Moze dzisiaj poprosi Kevina albo Ethana, zeby wyjeli jej komputer, o ile oczywiscie dzisiaj je odwiedza. A moze nie. Co bedzie, jesli zacznie pracowac, a w radiu zagra Rod Stewart? Albo w ogrodku wyrosna nowe chwasty?
Nie, praca to kiepski pomysl, choc Jeny Miles zapewne juz spiskuje za jej plecami. Praca to kiepski pomysl, kiedy ma sie ogrodek do pielenia i dziecko do kochania. Teoria Wszystkiego ja kusila, ale mierzila biurokracja. Wolala wpatrywac sie w gorskie szczyty i udawac, ze na nich konczy sie jej swiat.
I tak zastal ja Cal. W ogrodzie, oparta na motyce, z twarza zwrocona ku sloncu.
Wstrzymal oddech, widzac ja w starej, spranej sukience. Zlote wlosy tworzyly jasna korone. Wydawala sie czescia nieba i ziemi, jednym z zywiolow.
Pot i wiatr przykleily cienki material do ciala, obnazyly piersi i brzuch, w ktorym nosi jego dziecko. Rozpiela gorne guziki i kolnierzyk rozchylil sie, odslaniajac opalony, wilgotny dekolt.
Byla opalona i brudna. Wygladala jak kobieta z gor, jedna z tych dzielnych, zrezygnowanych zon, ktore podczas Wielkiego Kryzysu z trudem wydzieraly jalowej glebie skape plony.
Nie zmienila pozycji, tylko otarla czolo, zostawiajac na nim brudna smuge. Zaschlo mu w ustach, gdy patrzyl na male kragle piersi i zaokraglony brzuch. Nigdy nie wydawala mu sie rownie piekna jak teraz, w ogrodzie jego babki, nieumalowana. Widac po niej bylo kazdy rok z jej trzydziestu czterech lat.
. Gazeta zaszelescila mu w dloni. Annie odezwala sie za jego plecami:
– Wynocha z mojej ziemi, Calvin! Nikt cie tu nie zapraszal!
Jane gwaltownie otworzyla oczy i upuscila motyke.
Odwrocil sie akurat, by zobaczyc, jak ojciec gniewnie wymachuje rekami.
– Odloz strzelbe, stara wariatko!
Jego matka rowniez wyszla na werande i stanela obok Annie.
– A niech to, idealna poludniowa rodzinka, prawda?
Matka. Rozmawial z nia przez telefon, ale uparcie odmawiala spotkan. Nie widzial jej od kilku tygodni. Co sie z nia stalo? Nigdy nie byla zlosliwa, a teraz jej glos wrecz ociekal sarkazmem. Zdumiony, dostrzegl i inne zmiany.
Zamiast drogiego kostiumu, miala na sobie stare czarne dzinsy, krzywo obciete w polowie uda i zielona bluzeczke, ktora, o ile sobie przypominal, ostatnio widzial na swojej zonie, choc wtedy nie byla taka brudna. Podobnie jak Jane, nie byla umalowana. Miala dluzsze niz zwykle wlosy, z siwymi pasmami, ktorych dawniej nie bylo.
Wpadl w panike. Wygladala jak Matka Ziemia, nie jak jego matka.
Jane tymczasem upuscila motyke i podeszla do werandy. Miala na nogach brudne biale tenisowki bez sznurowadel. Stanela obok dwoch kobiet.
Annie stala posrodku, nadal mierzac do niego z dubeltowki, matka i Jane ustawily sie po jej obu stronach. Choc zadna z nich nie grzeszyla wzrostem, przypominaly trzy Amazonki.
Annie troche krzywo namalowala sobie brwi, co nadawalo jej nieco diabelski wyglad.
– Jak ja chcesz odzyskac, Calvin, lepiej uderz w porzadne konkury.
– Wcale jej nie chce odzyskac! – warknal Jim. – Zobacz, co mu zrobila! – Wyrwal Calowi gazete i wyciagnal w strone kobiet.
Jane wziela ja i pochylila glowe.
Cal nigdy nie slyszal tyle goryczy w glosie ojca.
– Mam nadzieje, ze jestes z siebie dumna – syknal do Jane. – Postanowilas zmarnowac mu zycie i jak na razie idzie ci doskonale.
Jane przeczytala pobieznie artykul i blagalnie spojrzala na Cala. Malo brakowalo, a bylby sie rozplakal.
– Jane nie ma z tym nic wspolnego, tato.
– Przeciez jest tu jej nazwisko, jako autorki! Przestan ja w koncu chronic!
– Jane jest zdolna do wielu rzeczy, nie wylaczajac uporu i lekkomyslnosci – zerknal na nia groznie – ale nie do tego.
Nie zaskoczylo jej chyba, ze sie za nia wstawil. To dobrze. Przynajmniej mu ufa. Patrzyl, jak. nerwowo gniecie gazete, jakby chciala ukryc artykul przed calym swiatem, i obiecal sobie, ze Jodie Pulanski drogo za to zaplaci.
Ojciec nadal mial ponura mine i Cal zrozumial, ze musi wyznac chociaz czesc prawdy. Nie powie, co zrobila Jane, to sprawa miedzy nimi, ale wytlumaczy chociaz, czemu tak wrogo odnosila sie do jego rodziny.
Podszedl blizej. Jim zerknal na Jane wrogo.
– Chodzisz do lekarza? A moze kariera pochlania cie do tego stopnia, ze nie myslisz o dziecku?
Patrzyla mu prosto w oczy.
– Prowadzi mnie doktor Vogler. Niechetnie skinal glowa.
– Jest dobra. Sluchaj jej polecen, jasne?
Rece Annie drzaly, widac bylo, ze strzelba ciazy jej coraz bardziej. Cal porozumiewawczo spojrzal na matke. Wyjela staruszce bron z rak.
– Annie, jesli ktoras z nas musi ich powystrzelac, ja to zrobie. No, swietnie! Na dodatek jego matka zwariowala.
– Jesli nie macie nic przeciwko temu – wykrztusil – chcialbym porozmawiac z zona na osobnosci.