Jessica Steele
Intruz z Werony
Rozdzial 1
Elyn stala ze sluchawka w reku, czekajac niecierpliwie na polaczenie z pokojem hotelowym, w ktorym zatrzymali sie jej matka i ojczym.
– Niestety, nikt nie odpowiada – poinformowala telefonistka. – Jesli zechce pani zostawic wiadomosc, otrzymaja ja natychmiast po powrocie.
Mily glos telefonistki sprawil, ze Elyn zdolala jakos opanowac rosnaca panike.
– Nazywam sie Elyn Talbot. Prosze przekazac, ze czekam na telefon w bardzo pilnej sprawie – powiedziala, zdobywajac sie na rownie mily ton.
Odlozyla sluchawke, uswiadamiajac sobie, ze aczkolwiek zawsze byla osoba zrownowazona i opanowana, tym razem ogarnal ja prawdziwy poploch.
Ponownie, po raz nie wiadomo ktory, przejrzala stronice zapelnione rzedami cyfr. Ogarnela ja gwaltowna potrzeba oderwania sie od buchalteryjnych zestawien. Schowala do szuflady biurka bilans wynikow. Sytuacja firmy byla fatalna. Wkladajac plaszcz i wychodzac na krotki spacer, miala wszakze plonna nadzieje, ze, byc moze, po jej powrocie prawda okaze sie mniej zatrwazajaca.
Pragnela podzielic sie z kims ta przygnebiajaca wiescia. Ruszyla wiec w strone pracowni projektowej, w poszukiwaniu swojego brata przyrodniego. Guy, oczywiscie, nie mogl w niczym pomoc, ale ciezar ponurej prawdy zbyt ja przytlaczal, by mogla uniesc go sama.
Gdyby Samuel Pillinger, jej ojczym, a zarazem wlasciciel Zakladow Ceramicznych Pillingera, byl na miejscu, natychmiast zaalarmowalaby jego. Wszystko wskazywalo na to, ze pod koniec miesiaca nie beda mieli funduszow na wyplaty dla pracownikow, nie mowiac juz o dostawcach. Ale ojczym byl nieobecny. Mimo ze juz wczesniej sygnalizowala mu zla sytuacje, postanowil dotrzymac obietnicy, ktora zlozyl wczesniej jej matce, i wyjechali wspolnie do Londynu na kilkudniowe wakacje.
Wakacje! Byli bankrutami! – rozwazala ponuro Elyn, naciskajac klamke w drzwiach pracowni projektowej.
– Jest tu Guy? – spytala Hugha Burrella. Czlowiek ten nie cieszyl sie jej sympatia, mimo iz byl niezlym fachowcem.
Hugh Burrell odwzajemnial jej niechec, o czym dobrze wiedziala. Zaczelo sie to dwa lata temu, kiedy to probowal sie z nia umowic, a ona odpowiedziala odmownie. Nazwal ja wtedy zarozumiala snobka, choc nie zaslugiwala na zadne z tych okreslen. Odmowila nie tylko dlatego, ze w jego spojrzeniu widziala jakis falsz, ktory ja zniechecal. Po prostu przestrzegala zasady, by nie umawiac sie ze swoimi pracownikami. Zdarzylo sie tak tylko raz, a mezczyzna, z ktorym sie umowila, uznal, ze daje mu to prawo do szczegolnych przywilejow w pracy.
– Jest u dentysty – odparl Hugh Burrell, obrzucajac swoim lisim spojrzeniem jej zgrabna figurke i dlugie wlosy barwy miodu.
– Dziekuje – mruknela.
W zdenerwowaniu zapomniala, ze Guy uprzedzal ja przy sniadaniu o zamowionej na dzis rano wizycie. Spojrzenie Burrella wprawialo ja w zaklopotanie, totez czym predzej wyszla.
Dziesiec minut pozniej dotarla do parkowej czesci Bovington, zwolnila kroku i pomimo chlodu pazdziernikowego dnia opadla na jedna z licznych lawek. Niestety, spacer nie przyniosl ulgi jej skolatanym nerwom.
Nie przestawala zadreczac sie mysla o tym, jak od poczatku roku usilowala ostrzec Sama Pillingera, ze sprawy fumy wygladaja bardzo niepomyslnie. Jednakze on, czlowiek o usposobieniu artysty, podobnie jak i jego syn, albo nie wierzyl, iz sytuacja wyglada az tak zle, albo sadzil, ze wydarzy sie cos, co ich ocali.
Nic sie jednak nie wydarzylo. W koncu zgodzil sie przejrzec razem z Elyn dane z ostatniego miesiaca. Sadzila, ze wreszcie zdolala uswiadomic mu stopien zagrozenia. Tymczasem uslyszala: „Wiec jest az tak zle?” – i Sam pograzyl sie w myslach, przygryzajac fajke. Elyn oczekiwala jakiejs konstruktywnej rady, ktora pozwolilaby im przetrwac, w przypadku gdyby plotki o bankructwie ich najwiekszego kontrahenta okazaly sie prawda, ale dowiedziala sie tylko, ze wlasnie takie plotki staja sie czesto przyczyna bankructwa. Sam dorzucil jeszcze kilka gorzkich uwag, upatrujac przyczyn swoich niepowodzen w pojawieniu sie na rynku nowej firmy, ktora nalezala do obcokrajowca o nazwisku Maximilian Zappelli.
W rzeczywistosci jednak, przypominala sobie Elyn, jakies dwa lata temu Zappelli przejal chylaca sie ku upadkowi firme Gradburna w pobliskim miasteczku Pinwich i w krotkim czasie postawil ja na nogi! On sam zas prowadzil we Wloszech znakomicie prosperujace przedsiebiorstwo, zajmujace sie ceramika i marmurami. Uznal wiec zapewne – myslala Elyn – ze utworzenie w Anglii jego filii, to z handlowego punktu widzenia wlasciwe posuniecie. Okazalo sie wszakze, iz w efekcie przeksztalcenia dawnej firmy Gradburnow w preznie rozwijajacy sie koncern, Zappelli znacznie ograniczyl rynek zbytu dla wyrobow Pillingera, a ponadto przyciagnal do swoich zakladow w sasiednim Pinwich znaczna czesc wysokiej klasy fachowcow.
Juz chocby z tego powodu – w odczuciu Elyn – zaslugiwal na niechec. W koncu ci pracownicy zostali wyszkoleni przez Pillingera, a on ich podkupil.
W odruchu obiektywizmu uznala jednak, ze skoro Zappelli wiekszosc czasu spedzal we Wloszech, najlepszych fachowcow Pillingera podkupil zapewne nie on, lecz kierownik tutejszego oddzialu.
Zirytowanym gestem wepchnela dlonie w kieszenie, a jej piekne zielone oczy patrzyly przed siebie nic nie widzac. Mimo wszystko daleka byla od sympatii do Zappellego. Nigdy go wprawdzie nie poznala i nie miala na to najmniejszej ochoty, wiedziala jednak dobrze, co to za typ. Jego zdjecie znow pojawilo sie we wczorajszych gazetach. Jak na Wlocha, ktory na ogol mieszkal we wlasnym kraju, cieszyl sie w Anglii znaczna popularnoscia, stwierdzila ponuro.
Bez trudu przypomniala sobie, ze nie byl na zdjeciu sam. Nigdy, na zadnym zdjeciu nie byl sam! Z latwoscia odtworzyla z pamieci jego fotografie – wysoki, ciemnowlosy mezczyzna po trzydziestce, w wieczorowym stroju, z uwieszona na jego ramieniu elegancka, piekna kobieta. To jasne, iz zawsze asystowala mu jakas kobieta i ze zawsze byla to kobieta piekna, choc nigdy nie ta sama, z ktora afiszowal sie poprzednio.
Uwodziciel i kobieciarz, zaszeregowala go Elyn. Tacy mezczyzni wzbudzali w niej instynktowna niechec. Najgorsze bylo to, ze kobiety z reguly tracily glowe dla takich jak on. Nie musiala szukac przykladow daleko. Wystarczala jej przyrodnia siostra, Loraine.
Wprawdzie Loraine nigdy nie spotkala Zappellego, ale miala niewatpliwie wrodzona slabosc do mezczyzn w typie Casanovy i wciaz padala ofiara kolejnych rozpaczliwych zwiazkow.
Dziwne, ze matka Elyn, ktora za sprawa meza kobieciarza miala na swoim koncie wiele gorzkich doswiadczen, nie znajdowala wspolczucia dla swojej przybranej corki. Sam Pillinger rowniez nie potrafil jej pocieszyc, gdy tonela we lzach z powodu kolejnego milosnego rozczarowania. Tak wiec za kazdym razem rola pocieszycielki spadala na Elyn.
– A ja myslalam, ze on mnie kocha! – zawodzila Loraine. Elyn uciszala ja i koila jej bol dopoty, dopoki siostra nie doszla do siebie na tyle, by wdac sie w nastepna niepomyslna dla niej przygode.
Elyn pozostawalo wtedy tylko czekac i obserwowac. Doskonale potrafila ocenic typ donzuana. Nie tolerowala mezczyzn tego rodzaju. Taki wlasnie byl jej ojciec – mnostwo wdzieku i ani cienia charakteru.
Wspominala dziecinstwo jak prawdziwy koszmar. Byla spokojnym, wrazliwym dzieckiem, ktore kochalo oboje rodzicow i dretwialo w obliczu gwaltownych awantur. Jej rodzice bowiem albo nie widzieli poza soba swiata, albo obrzucali sie naczyniami i glosno krzyczeli. Pamietala, jak czesto widywala matke samotna i pograzona w rozpaczy, podczas gdy Jack Talbot znikal na cale tygodnie. Gdy wracal, nastepowaly kolejne awantury, nowe wybuchy lez i oskarzen. Kochala swojego ojca, totez, bedac jeszcze dzieckiem, z bolem stwierdzila, ze pod jego nieobecnosc zycie toczy sie duzo spokojniej.
Miala dwanascie lat, gdy ojciec zniknal po raz kolejny. Byl to jego ostatni wybryk. Ann Talbot zazadala rozwodu. Elyn, kryjac cierpienie gleboko w sercu, nigdy go juz wiecej nie zobaczyla.