amerykanski karabin jest znacznie lepszy od jego austriackiego, Dar.
– Moj karabin w porownaniu z jego to kawalek szmelcu, w dodatku stary, bo pochodzi z czasow wojny w Wietnamie. Ale – przyznal sie – jestem do niego przyzwyczajony.
– Aha – mruknela kobieta tonem sugerujacym, ze ma dosc zartow. – Rosjanin cie namierza.
Darwin przylozyl oko do celownika. Dokladnie widzial twarz Yaponchika. Z odleglosci kilometra nie powinno byc mozliwe zauwazenie wszystkich szczegolow, a jednak Minor byl przekonany, ze widzi zimne, niebieskie oczy zabojcy. Lufa karabinu Rosjanina blysnela.
Pocisk trafil w trawe cztery i pol metra przed Darwinem. Rozlegl sie odglos przypominajacy rozdzieranie, a nad ziemia uniosl sie obloczek kurzu. Chwile pozniej daly sie slyszec glosne trzaski – dzwieki karabinu strzelajacego bez tlumika. Dar obserwowal, jak Yaponchik gladko naciska raz za razem spust. Niemal widzial obracajacy sie magazynek, gdy kolejna kula wchodzila do komory. W tym momencie przezyl chwile zwatpienia. „Ile wlasciwie naboi miesci sie w magazynku Steyra SSG 69? Piec czy dziesiec?”. Mial swiadomosc, ze niedlugo dowie sie tego, mowiac obrazowo, na wlasnej skorze. Rosjanin wyjal zuzyty magazynek i ostroznie wsunal go do kieszeni spodni, tuz pod czarna kamizelka kuloodporna.
Darwin nagle przypomnial sobie, ze zdjal wczesniej kamizelke. „Niech to szlag” – przeklal w myslach, po czym spojrzal przez celownik. Zabojca znowu ruszyl przed siebie.
Dar czekal. Z tej odleglosci strzelanie do ruchomego celu, znacznie w dodatku mniejszego niz chevrolet sub-urban, na pewno nie bylo dobrym pomyslem. Kiedy Yaponchik sie zatrzymal i znowu podniosl karabin, Minor wstrzymal oddech i nacisnal spust.
– Nie widzialam, gdzie trafiles – szepnela Syd ze swojej pozycji za Darwinem. – Przepraszam, ale nie zauwazylam…
– Widzialas gdziekolwiek przed Ruskim obloczek kurzu? – spytal, zmieniajac magazynek. Stary wlozyl do kieszeni bluzy.
– Nie.
– Zatem strzelilem zbyt wysoko – powiedzial Minor.
Lufa karabinu Yaponchika blysnela ponownie.
Dar uslyszal swist kuli przelatujacej mu obok prawego ucha jeszcze przed trzaskiem samego strzalu. Musial przyznac, ze Rosjanin niezle mierzyl. I staral sie trafic go w glowe. Zreszta Darwin i tak przeciez nie mial kamizelki. Przegonil te mysl i skoncentrowal sie na celowaniu i obliczaniu.
Zabojca znow strzelil. Pocisk uderzyl w ziemie miedzy Minorem i Sydney, wyrzucajac na metr w powietrze kamyki i kurz. Darwin nie ruszyl sie z miejsca, zamrugal tylko powiekami, aby wyrazniej widziec, po czym nieznacznie obnizyl cel. Zrobila na nim wrazenie profesjonalna plynnosc, z jaka Yaponchik radzil sobie z karabinem; z przyzwyczajenia chowal do kieszeni stare magazynki i przyjmowal idealna pozycje snajperska nie podnoszac glowy znad celownika ZF 69. Strzelil. Z powodu odrzutu na kilka sekund stracil z oczu Yaponchika.
– Za blisko – jeknela Syd.
– O ile?
– O jakis metr – odparla natychmiast. – Ale idealnie przed Ruskim.
Darwin pokiwal glowa i podniosl wzrok. Uslyszal raczej, niz zobaczyl wzmagajacy sie wiatr, gdyz zaszelescila trawa. W dodatku jego podarta bluza nieco sie poruszyla. Minor dostosowal celownik.
Yaponchik nacisnal spust.
„Tylko jedna kula zostala mu w magazynku” – pomyslal Dar i dodal w duchu: „Mam nadzieje”.
Pocisk wzbil w powietrze grad drobinek ziemi, spadajac zaledwie trzydziesci centymetrow przed Syd. Kobieta nie cofnela sie. Na szczescie gleba byla w tym miejscu piaszczysta i kula nie odbila sie rykoszetem od zadnego kamienia.
Darwin uslyszal i poczul, ze wiatr wzmaga sie jeszcze bardziej, zobaczyl, ze pionowe fale mirazu przechylaja sie nieco w lewo, a potem jeszcze troche, zmieniajac sie prawie w linie poziome. Widzac to, ocenial wiatr na dziesiec i pol kilometra na godzine; dostosowal celownik do tego wskaznika, przekrecajac srube o kolejne pol klikniecia w lewo, po czym wstrzymal oddech i wystrzelil.
– Trafiony! – zawolala Sydney. – To znaczy… tak mysle…
Dar nie musial myslec, wiedzial. Nie wykonal wprawdzie czystego strzalu w glowe i dostrzegal twarz Yaponchika wraz z wpatrzonymi w niego zimnymi, niebieskimi oczyma… Ale zobaczyl tam tez rozprysk czerwonej mgly.
Odnosil wrazenie, ze czas zatrzymal sie na dlugie minuty, chociaz minela zaledwie sekunda lub dwie. Nie zdejmujac oka z celownika, zdolal wlasnie wprowadzic do komory nastepny naboj i dopiero wowczas Rosjanin upadl.
W przeciwienstwie do wielu filmow, w ktorych postrzelonego odrzuca gwaltownie w tyl na kilka metrow nawet strzal ze zwyklego pistoletu, Dar nigdy nie widzial, aby ofiara strzelaniny robila cos bardziej dramatycznego niz zalamanie sie i upadek. Tak samo zachowal sie Yaponchik, ciagle trzymajac w rekach karabin wyborowy.
– Chyba w szyje, tak sadze – zauwazyla Syd glebokim glosem.
– Tak, wiem – odparl Minor. – U podstawy gardla. Tuz nad kamizelka.
Ruszyli w strone lezacego mezczyzny. Sydney wyjmowala akurat polautomat z kabury, kiedy Dar nagle sie zatrzymal.
– Co sie dzieje?! – spytala kobieta, nieco zatrwozona.
– Nic – odrzekl Darwin, po czym zarzucil M40 na ramie. Z ciekawoscia wyciagnal przed siebie prawa reke, potem lewa. Zadna nie drzala. Ani troche. – Nic – powtorzyl, czujac w sobie wielka pustke, ktora staral sie zwalczyc. – Zupelnie nic.
Szli dalej. Yaponchik nie poruszal sie. Syd i Dar znajdowali sie wlasnie o niecale trzydziesci metrow od ciala i dokladnie widzieli strumyczek czerwonej krwi tetniczej na trawie oraz glowe Rosjanina odchylona pod niemozliwych katem w tyl, kiedy niebo nad nimi wypelnilo sie halasem. Oboje staneli i spojrzeli w gore.
Dwa z helikopterow mialy z boku oznakowania piechoty morskiej, a trzeci litery „FBI”. Ten ostatni wyladowal miedzy nimi i cialem Yaponchika.
Minor odwrocil sie do Sydney, oderwal rzepy na bokach jej kamizelki, zdjal jej ten ciezki stroj przez glowe, a potem chwycil przyjaciolke w ramiona. Wszedzie wokol nich trawa kolysala sie szalenczo z powodu obracajacych sie lopat wirnikow helikoptera.
– Kocham cie, Dar – powiedziala Syd. Jej slowa utonely wprawdzie w ryku silnika, byly jednak dla niego idealnie zrozumiale.
– Tak, tak – odparl cicho i czule ja pocalowal.
Rozdzial dwudziesty szosty
Dziesiec dni pozniej, w niedzielny ranek, telefon w mieszkaniu Dara zadzwonil o wpol do szostej rano.
– Cholera – wymamrotal sennym glosem Minor.
– Jasna cholera – dodala Sydney, unoszac sie i podpierajac glowe na lokciu.
– Wybacz mi – powiedzial Darwin, po czym chrzaknal lekko z bolu wywolanego przez szarpiace szwy w boku. Siegnal po telefon przez nagie piersi przyjaciolki. Dziwnie sie czul, lezac podczas takich rozmow na brzuchu. Nigdy nie nauczyl sie spac w tej pozycji, ale gojaca sie bardzo powoli rana tuz pod posladkami nie pozostawiala mu wyboru. Syd twierdzila, ze wcale jej nie przeszkadza, iz Darwin czasem budzi sie z krzykiem i przeklina glosno, poniewaz zapomnial sie i przekrecil na bok albo na plecy.
Kula w boku nie byla wielkim problemem. Lekarz pogotowia zastosowal miejscowe znieczulenie i w pietnascie sekund wydlubal pocisk.
– Plytko wszedl – powiedzial. – Wystarczylby pilniczek.
Dziwnym trafem najwiecej klopotow Darwin mial z uchem. W przyszlosci bedzie musial poddac sie niewielkiemu zabiegowi chirurgii plastycznej. Teraz nie dosc, ze lezal na brzuchu, to z przyzwyczajenia przylozyl sluchawke do niewlasciwego ucha.
– Dar Minor, slucham – powiedzial.
– Z tej strony Lawrence Stewart – odrzekl wesolo Larry. – Darwinie, musisz to zobaczyc…
– Nie, nie musze – odwarknal Minor.
– Alez musisz, Dar – wtracila Trudy. Polaczenie brzmialo jak z komorki. – Zaufaj nam. Niezle sie nameczysz przy rekonstrukcji. Wez z soba zarowno lustrzanke, jak i cyfrowke.
Darwin westchnal. Sydney naciagnela koc na glowe i westchnela jeszcze ciezej niz on.
– Gdzie jestescie? – spytal Minor, mowiac sobie, ze jesli znajduja sie ponad pietnascie kilometrow od niego, nie ruszy sie z lozka.
– Ogrod zoologiczny w San Diego – odparl Lawrence. Najwyrazniej odebral zonie telefon.
– Jestescie w zoo?
Syd podniosla twarz znad koca i bezglosnie powtorzyla slowo „zoo”.
– Tak, w zoo – przyznal Stewart. – Wierz mi, nigdy sobie nie wybaczysz, jesli cie to ominie. – Darwin znowu westchnal. – Pospiesz sie – dorzucil Lawrence. – Powitaj tez ode mnie Sydney i ja rowniez zapros do zoo – dodal, po czym sie rozlaczyl.
Minor spojrzal na przyjaciolke, ktora wzruszyla ramionami; Dar od poczatku uwazal, ze Syd ma piekne ramiona.
– Dlaczego nie? – spytala. – I tak przeciez juz nie spimy.
– Jest niedziela – przypomnial jej Darwin. – Mamy taka tradycje… ze inaczej spedzamy niedzielne poranki.
Sydney rozesmiala sie.
– Tradycja? – zawolala wesolo. – Jeden niedzielny poranek. Wielka mi tradycja.
Dotknal jej policzka.
– Mysle, ze to juz jest tradycja – odparl cicho. – Wezmiemy razem prysznic?
– Slyszalam, jak Lawrence prosil, zebysmy sie pospieszyli – odrzekla kobieta.
– W porzadku – powiedzial Minor. – Wiec ja wezme prysznic pierwszy.