– Siedz cicho, frajerze.

Myron zamilkl. Wjechali na West Side Highway, pomkneli na polnoc – w przeciwna strone niz Tawerna Clancy’ego – i skrecili w prawo w Piecdziesiata Siodma Ulice. Gdy dotarli do garazu na Piatej Alei, Myron zorientowal sie, dokad zmierzaja.

– Jedziemy do biura TruPro – rzekl glosno.

Buldozery nie odpowiedzialy. Nie szkodzi. Nie mowil do nich.

TruPro bylo jedna z najwiekszych agencji sportowych w kraju. Przez wiele lat zarzadzal nia Roy O’Connor, padalec w garniturze, niezrownany spec w lamaniu prawa. Byl mistrzem w podpisywaniu nielegalnych kontraktow ze sportowcami, ktorzy ledwo wyszli z pieluch, pozyskujac ich przekupstwem i szantazem. Ale, tak jak wielu skorumpowanych macherow przed nim, i jego w koncu upolowano. Myron dobrze znal ow scenariusz. Facet sadzi, ze mozna byc „troche w ciazy”, poflirtowac sobie chwilke z gangsterami. Ale mafia tak nie dziala. Daj jej palec, a wciagnie reke. I to wlasnie spotkalo agencje TruPro. Roy byl winien pieniadze, a kiedy nie mogl ich zwrocic, zaslugujacy na swoje nazwisko bracia Ache – czyli Bol – przejeli ja w swoje lapy.

– Wysiadka, frajerze.

Myron podazyl za brysiami Ache’ow, Bubba i Rockym – jesli nie wabili sie tak, to powinni – do windy. Wysiedli na siodmym pietrze i mineli recepcjonistke. Nie podniosla glowy, ale ukradkiem zerknela. W przelocie pozdrowil ja reka. Zatrzymali sie przed drzwiami biura.

– Obszukaj go.

Buldozer pierwszy przystapil do obmacywania. Myron zamknal oczy.

– Boze, ale milo. Bardziej w lewo – powiedzial.

Buldozer skonczyl go obszukiwac i groznie lypnal.

– Wlaz!

Myron otworzyl drzwi i wszedl do srodka.

– Myron!

Frank Ache rozpostarl rece i ruszyl mu naprzeciw.

Choc byl niebywale dziany, nie tracil kasy na stroje. Jego ulubionym wdziankiem byly tanie welurowe dresy w stylu tych, w ktorych tak wygodnie jest gosciom z Zagubionych w kosmosie. Dzis paradowal w ciemnopomaranczowym z zoltym wykonczeniem. Zamek w bluzie mial zsuniety nizej niz modele na okladkach „Cosmopolitan”, a siwe wlosy na piersi tak geste jak goralski sweter. Z ogromna glowa na waziutkich ramionach i zapasowa opona w pasie, ktorej pozazdroscilby mu Michelin Man, przypominal klepsydre, w ktorej skonczyl sie czas. Byl duzy, nalany, a czubek jego glowy wygladal jak lysa gora, wypietrzona podczas trzesienia ziemi.

Zamknal go w dzikim niedzwiedzim uscisku. Myrona zamurowalo, bo zwykle Frank byl tak chetny do przytulanek jak szakal chory na polpasiec.

– Ja cie, Myron, swietnie wygladasz – powiedzial Ache, trzymajac go na wyciagniecie reki.

– Dzieki, Frank – odparl, starajac sie nie mrugnac.

Frank zrewanzowal mu sie pelnym usmiechem, demonstrujac dwa rzedy ciasno upakowanych zebow koloru ziaren kukurydzy. Myron postaral sie nie wzdrygnac.

– Ilesmy sie nie widzieli?

– Rok z malym okladem.

– Spotkalismy sie u Clancy’ego, dobrze mowie?

– Nie.

– A gdzie? – zdziwil sie Frank.

– Na drodze w Pensylwanii. Przestrzeliles mi opony, zagroziles, ze wybijesz moja rodzine, a na koniec kazales spadac z samochodu, zanim urwiesz mi orzechy i nakarmisz nimi wiewiorki.

Frank zasmial sie i klepnal Myrona w plecy.

– To byly czasy, co?

Myron zachowal spokoj.

– Jaka masz do mnie sprawe, Frank? – spytal.

– A co, spieszy ci sie?

– Chcialem od razu przejsc do rzeczy.

– Myron! – Frank szeroko rozlozyl ramiona. – Widzisz te przyjaznie rozlozone rece? Zmienilem sie. Jestem nowym czlowiekiem.

– Znalazles wiare?

– Mozna tak powiedziec.

– Aha.

Z twarzy Franka spelzl usmiech.

– Wolisz moje stare metody?

– Sa przynajmniej szczere.

Po usmiechu nie zostalo sladu.

– Znow to robisz, Myron.

– Co?

– Wchodzisz mi w dupe. Przytulnie tam?

– Przytulnie. – Myron skinal glowa. – Z ust mi to wyjales.

Otworzyly sie drzwi i weszlo dwoch mezczyzn. Jeden z nich, Roy O’Connor, fasadowy prezes TruPro, wsunal sie tak cicho, jakby prosil, by pozwolono mu zyc. Zapewne tak wlasnie bylo. W obecnosci Franka Roy chyba podnosil palce, zeby spytac, czy moze wyjsc na siusiu. Drugi, dwudziestokilkuletni, nienagannie ubrany, wygladal jak bankowiec swiezo po studiach menedzerskich.

Myron pozdrowil ich szerokim gestem.

– Czesc, Roy – powital O’Connora. – Dobrze wygladasz.

Roy skinal sztywno glowa i usiadl.

– A to moj syn – rzekl Frank. – Frankie Junior. Nazywaj go FJ.

– Czesc – powiedzial Myron. – FJ?!

FJ spojrzal na niego spode lba i usiadl.

– Roy wlasnie go zatrudnil – wyjasnil Frank.

Myron usmiechnal sie do Roya O’Connora.

– Pewnie strasznie sie nameczyles z wyborem, przedzierajac sie przez te gore zyciorysow etcetera, co, Roy?

Roy nie zareagowal.

Frank obszedl kaczym chodem biurko.

– Ty i FJ macie cos wspolnego, Myron – powiedzial.

– Tak?

– Studiowales na Harvardzie, nie?

– Prawo.

– A FJ skonczyl tam zarzadzanie.

Myron skinal glowa.

– Tak jak Win.

Na dzwiek tego imienia zapadla cisza. Roy O’Connor skrzyzowal nogi. Pobladl. Tylko on zetknal sie z bliska z Winem, ale pozostali go znali. Wina ucieszylaby ich reakcja. Do pokoju z wolna powrocilo zycie. Zajeli miejsca. Frank polozyl na biurku lapy wielkie jak puszki szynki.

– Podobno reprezentujesz Brende Slaughter – rzekl.

– Gdzie tak slyszales?

Frank wzruszyl ramionami, jakby chcial powiedziec: „Co za glupie pytanie!”.

– To prawda, Myron?

– Nie.

– Nie reprezentujesz jej?

– Nie, Frank.

Frank spojrzal na Roya, ktory siedzial jak tezejacy gips, i na syna. FJ pokrecil glowa.

– Wiec stary Brendy wciaz jest jej menedzerem?

Вы читаете Jeden falszywy ruch
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату