jekiem opadla na kolana i zaczela przerzucac rzeczy.

– Brenda?

Przerzucala je coraz zapamietalej, oczy jej palaly. Niebawem wstala, pobiegla do sypialni ojca, a potem do duzego pokoju. Myron trzymal sie z boku.

– Zniknely – oznajmila.

– Co?

Spojrzala na niego.

– Listy matki do mnie. Ktos je zabral.

4

Myron zaparkowal przed akademikiem. Podczas jazdy Brenda milczala, jesli nie liczyc monosylabowych wskazowek, jak ma jechac. Nie narzucal sie z rozmowa. Zatrzymal samochod i obrocil sie w jej strone. Patrzyla przed siebie.

Uniwersytet Restona byl pelen trawnikow, wielkich debow, ceglanych budynkow, talerzy frisbee i bandan. Jego profesorowie wciaz nosili dlugie wlosy, rozczochrane brody i tweedowe marynarki. Panowal tu duch niewinnosci, fantazji, mlodosci i niezwyklych porywow. Ale wlasnie na tym polegal urok takich uczelni – studenci rozprawiali na tematy zycia i smierci w otoczeniu odizolowanym od swiata jak Disney World. Rzeczywistosc nie miala tu wstepu. I slusznie. Tak wlasnie powinno byc.

– Odeszla – przemowila Brenda. – Gdy mialam piec lat, po prostu zostawila mnie z ojcem.

Myron pozwolil jej mowic.

– Bardzo dobrze ja pamietam. Jak wygladala. Jak pachniala. Jak wracala do domu z pracy tak skonana, ze powloczyla nogami. Przez minione dwadziescia lat rozmawialam o niej moze z piec razy. Ale co dzien o niej mysle. Zastanawiam sie, dlaczego mnie porzucila. I dlaczego nadal za nia tesknie.

Dotknela reka podbrodka i odwrocila glowe. W samochodzie zapadla cisza.

– Jestes w tym dobry, Myron? – spytala. – W poszukiwaniu ludzi?

– Mysle, ze tak.

Brenda nacisnela klamke.

– Znajdziesz moja matke?

Nie zaczekala na odpowiedz, szybko wysiadla z samochodu i weszla po stopniach. Myron patrzyl, jak znika w kolonialnym budynku z cegly. A potem uruchomil silnik i ruszyl do domu.

Znalazl wolne miejsce na Spring Street tuz przed poddaszem Jessiki. Wciaz nazywal swoje nowe lokum jej poddaszem, chociaz mieszkal tu i placil polowe czynszu. Az dziw, jak sprawdzal sie taki uklad.

Wszedl po schodach na drugie pietro i zaraz po otwarciu drzwi dobiegl go jej okrzyk:

– Pracuje!

Wprawdzie nie slyszal klikania klawiatury komputera, ale to o niczym nie swiadczylo. Przeszedl do sypialni, zamknal drzwi i wlaczyl sekretarke. Podczas pisania Jessica nigdy nie odbierala telefonow.

Wcisnal odtwarzanie.

– Czesc, Myron. Tu mama – oznajmila z tasmy jego matka, tak jakby nie znal jej glosu. – Boze, jak ja nienawidze tej maszyny. Czy ta twoja nie moze odebrac telefonu? Wiem, ze jest w domu. Czy to tak trudno podniesc sluchawke, przywitac sie i przyjac wiadomosc? Jestem w biurze, dzwonia telefony, to je odbieram. Nawet gdy pracuje. Albo zlecam to sekretarce. Nie maszynie. Swietnie wiesz, jak nie znosze tych automatycznych sekretarek.

Wyrzekala w tym stylu jakis czas. Myron zatesknil za epoka, gdy automatyczne sekretarki zmuszaly do zwiezlosci. Postep nie zawsze byl korzystny.

Wreszcie zeszla z niej para.

– Dzwonie, zeby cie pozdrowic, slicznoto moja. Porozmawiamy pozniej – zakonczyla.

Przez pierwsze trzydziesci lat zycia Myron mieszkal w podmiejskim Livingston, w stanie New Jersey. Najpierw, jako brzdac, w malym pokoju dziecinnym na gorze z lewej. Od lat trzech do szesnastu w sypialni na gorze po prawej. A od siedemnastego roku zycia do bardzo niedawna w suterenie. Oczywiscie nie caly czas. Przez cztery lata studiowal na Uniwersytecie Duke’a w Karolinie Polnocnej, w lecie jezdzil na obozy koszykarskie, a niekiedy zatrzymywal sie u Jessiki lub Wina na Manhattanie. Jednakze jego prawdziwym domem byl zawsze, co tu kryc, dom mamy i taty – i to, o dziwo, z wyboru, choc niektorzy podejrzewali, iz powazna terapia u psychiatry ujawnilaby glebsze motywy takiego upodobania.

Zmienilo sie to kilka miesiecy temu, kiedy Jessica poprosila go, zeby z nia zamieszkal. To, ze propozycja ta wyszla od niej, bylo w ich stosunkach rzadkoscia. Myron byl zarazem wniebowziety, odurzony i przerazony. Jego obawy nie mialy nic wspolnego ze strachem przed zaangazowaniem sie – ta fobia dreczyla nie jego, tylko ja – ale w przeszlosci ich zwiazek przechodzil trudne chwile, dlatego, mowiac prosto, nie chcial, zeby Jessica znowu go zranila.

Nadal spotykal sie z rodzicami co tydzien – wpadal do nich na obiad albo oni przyjezdzali do Nowego Jorku. Poza tym prawie codziennie rozmawial z mama lub tata przez telefon. Co dziwne, choc byli denerwujacy, to ich lubil. Moze to zabrzmi niedorzecznie, ale naprawde dobrze sie z nimi czul. Ze to zenada? Oczywiscie. Obciach jak polka na akordeonie? Totalny. Ale bywa.

Chwycil z lodowki yoo-hoo, potrzasnal, otworzyl i pociagnal duzy lyk slodkiego nektaru.

– Na co masz ochote? – zawolala Jessica.

– Bo ja wiem.

– Chcesz wyjsc?

– A moglibysmy zamowic cos do domu?

– Tak.

Pojawila sie w drzwiach, w za duzej koszulce z godlem uniwerku Duke’a i czarnych spodniach z dzianiny. Wlosy miala zwiazane w konski ogon. Kilka luznych kosmykow spadalo jej na twarz. Kiedy sie usmiechala, wciaz mu przyspieszal puls.

– Czesc – powiedzial, dumny ze swoich oryginalnych powitalnych odzywek.

– Zjesz cos chinskiego? – spytala.

– Jasne.

– Po hunansku, syczuansku, kantonsku?

– Syczuansku.

– Zgoda. Syczuanski ogrod, syczuanskiego smoka czy syczuanskie cesarstwo?

– Poprzednim razem smok byl tlusty – odparla po chwili. – Wezmy cesarstwo.

Przeszla przez kuchnie i cmoknela go w policzek. Jej wlosy pachnialy jak dzikie kwiaty po letniej burzy. Myron uscisnal ja krotko, chwycil z szafki menu i po ustaleniu, ze zjedza pikantna kwasna zupe oraz porcje krewetek z warzywami, zadzwonil, natrafiajac jak zwykle na bariere jezykowa. Czy nie mogli choc raz posadzic w dziale zamowien kogos, kto mowil po angielsku?! Po szesciokrotnym powtorzeniu numeru swojego telefonu odwiesil sluchawke.

– Duzo napisalas? – spytal.

Skinela glowa.

– Pierwsza wersje skoncze do Bozego Narodzenia.

– Myslalem, ze ostateczny termin to sierpien.

– O co ci chodzi?

Usiedli przy kuchennym stole. Kuchnia, salon, jadalnia i pokoj telewizyjny tworzyly jedno wielkie przestronne pomieszczenie z sufitem zawieszonym cztery i pol metra nad glowami. Za sprawa ceglanych scian i odslonietych metalowych belek bylo tu zarazem artystowsko i troche jak na stacji kolejowej. Jednym slowem, klawo.

Przywieziono jedzenie. Wdali sie w pogawedke o minionym dniu. Myron opowiedzial Jessice o Brendzie Slaughter. Siedziala i sluchala na swoj wyjatkowy sposob. Nalezala do osob, przy ktorych opowiadajacy mial wrazenie, ze na swiecie jest tylko ich dwoje. Kiedy skonczyl, zadala mu kilka pytan.

Wstala, nalala sobie ze szklanego dzbanka wody i usiadla.

Вы читаете Jeden falszywy ruch
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату