– Ogien powstal w kilku miejscach – dodal. – Kiedy sie zaczelo, palilo sie jak diabli, bo ogien trafil na najwieksza na swiecie domowa kolekcje zbiornikow z propanem. Kazdy z nich wybuchal z hukiem. Kolejny zbiornik, kolejne bum.
– Ile?
– Czternascie.
– Zaczelo sie w kuchni?
– I w sasiadujacym z nia pokoju. Cokolwiek tam bylo. Trudno to powiedziec.
Zastanowilam sie nad tym.
– To wyjasnia glowe i szczeke.
– Co za glowe i szczeke?
– Lezaly jakies poltora metra od reszty ciala. Jezeli zbiornik z propanem wpadl do pomieszczenia, gdzie juz lezala ofiara, i eksplodowal pozniej, to mogl sprawic, ze glowa zostala oderwana od juz spalonego ciala. To samo ze szczeka.
Skonczylam kawe zalujac, ze nie ma wiecej kanapek.
– Czy zbiorniki mogly wybuchnac przez przypadek?
– Wszystko jest mozliwe.
Strzepnelam okruchy z kurtki i pomyslalam o ciastkach LaManche'a. Ryan wyciagnal z torby chusteczke i mi ja podal.
– No dobrze. Ogien zaczal sie w kilku miejscach i znalezliscie substancje rozprzestrzeniajaca. A wiec podpalenie. Dlaczego?
– Nie mam pojecia. – Wskazal torbe ze szczatkami. – Kto to jest?
– Tez nie mam pojecia.
Ruszyl na gore, a ja powrocilam do pracy. Szczeka jeszcze nie wyschla, wiec zajelam sie czaszka.
Mozg zawiera duze ilosci wody. Pod wplywem ognia zaczyna sie gotowac i zwieksza swoja objetosc, budujac w czaszce cisnienie hydrostatyczne. Przy odpowiednio wysokiej temperaturze sklepienie czaszki moze peknac albo nawet eksplodowac. W tym przypadku nie bylo az tak zle. Chociaz nie bylo twarzy i kosc zewnetrzna ulegla zwegleniu i zluszczeniu, wieksze segmenty czaszki zostaly zachowane. Troche mnie to dziwilo, ogien byl przeciez tak potezny.
Kiedy usunelam bloto i popiol i przyjrzalam sie blizej, znalazlam wytlumaczenie. Przez chwile nie moglam oderwac wzroku. Odwrocilam czaszke i zbadalam kosc czolowa.
Slodki Jezu…!
Wspielam sie po drabinie i wystawilam glowe w kuchni. Ryan stal przy kontuarze i rozmawial z fotografem.
– Lepiej zejdz na dol – powiedzialam.
Obaj uniesli brwi i wskazali na siebie.
– Obaj chodzcie.
Ryan odstawil styropianowy kubek.
– Co jest?
– Ten juz nie zyl, kiedy wybuchl pozar.
4
Gdy ostatnia kosc zostala spakowana i przygotowana do transportu, bylo juz pozne popoludnie. Ryan przypatrywal sie, kiedy ostroznie unioslam i owinelam fragmenty czaszki i wlozylam je do plastykowych pojemnikow. Ja mialam zanalizowac szczatki w laboratorium. Reszta sledztwa to juz jego dzialka.
Kiedy wyszlam z piwnicy, zapadal juz zmierzch. Gdybym powiedziala, ze bylo mi zimno, to byloby tak, jakbym stwierdzila, ze Lady Godiva byla niekompletnie ubrana. Drugie popoludnie z rzedu konczylam bez czucia w palcach. Mialam nadzieje, ze amputacja nie okaze sie konieczna.
LaManche juz pojechal, do Montrealu zabrali mnie wiec Ryan i jego partner Jean Bertrand. Siedzialam z tylu i drzacym z zimna glosem blagalam o wiecej ogrzewania. Oni z przodu sie pocili i co jakis czas zdejmowali z siebie pojedyncze sztuki odziezy.
Docieraly do mnie fragmenty ich rozmowy. Bylam wyczerpana i pragnelam tylko goracej kapieli i mojej flanelowej koszuli nocnej. Spac przez miesiac. Pozwolilam myslom odplynac. Przyszly mi do glowy niedzwiedzie. To byl pomysl. Zwinac sie w klebek i spac do wiosny
Mysli przelatywaly mi przez glowe. Ofiara w piwnicy. Skarpeta wiszaca nad sztywnymi palcami. Tabliczka na trumnie. Naklejka z usmiechnieta buzia.
– Brennan.
– Tak?
– Dzien dobry, gwiazdeczko. Ziemia mowi “Czesc”.
– Co?
– Jestes w domu.
Spalam gleboko.
– Dzieki. Pogadamy w poniedzialek.
Wygramolilam sie z samochodu i wpelzlam po schodach mojego domu. Drobny snieg przykrywal okolice jak lukier ciastko. Skad sie bierze tyle sniegu?
Zaopatrzenie w artykuly spozywcze sie raczej nie zmienilo, wiec zjadlam krakersy z maslem orzechowym i popilam zupa z malzy. Znalazlam w spizarni pudelko czekoladek, gorzka czekolada, moja ulubiona. Byly stare i twarde, ale nie moglam sobie pozwolic na grymasy.
Kapiel spelnila moje oczekiwania. Potem postanowilam, ze rozpale w kominku. Bylo mi juz cieplo, ale czulam sie bardzo zmeczona i samotna. Czekolada troche mi poprawila nastroj, ale bylo mi malo.
Tesknilam za corka. Rok szkolny Katy podzielony byl na cztery czesci, moj uniwersytet pracowal w systemie semestralnym, wiec nasze przerwy wiosenne sie nie nakladaly. Nawet Birdie zostal tym razem na poludniu. Nienawidzil podrozy samolotem i glosno to obwieszczal w czasie kazdego lotu. Tym razem mialam zostac w Quebecu nie dluzej niz dwa tygodnie, wiec dalam sobie spokoj i z kotem, i z samolotem.
Kiedy zapalalam pierwsza zapalke, zastanowilam sie nad ogniem. Oswoil go
Wylaczylam lampe i patrzylam, jak plomienie liza drewno tanczac miedzy szczapami. Po calym pokoju plasaly cienie. Czulam zapach sosny i slyszalam, jak wilgoc syczala i cichutko strzelala na powierzchni drewna. Wlasnie dlatego ogien ma taki urok: dziala na tyle zmyslow.
Przypomnialam sobie Gwiazdki i letnie obozy z mojego dziecinstwa. Ogien, niebezpieczne blogoslawienstwo. Przynosi pocieszenie i wspomnienia. Ale moze tez zabic. Tego wieczoru nie chcialam myslec o St-Jovite.
Na parapecie przybywalo sniegu. Moi studenci juz pewnie zaplanowali sobie dzien na plazy. Kiedy ja walczylam z odmrozeniami, oni mysleli o opalaniu. O tym tez nie chcialam myslec.
Przyszla mi na mysl Elisabeth Nicolet. Byla odludkiem. “
Spojrzalam na zegarek. Za dwadziescia dziesiata. Na drugim roku Katy wygrala w konkursie “Pieknosci Wirginii”. Chociaz nigdy nie schodzila ponizej sredniej 3,8 na fakultetach z angielskiego i psychologii, nigdy nie spedzala piatkowych wieczorow w domu. Z natury jestem optymistka, wiec siegnelam po telefon i wykrecilam numer do Charlottesville.
Katy odebrala po trzecim sygnale.
Spodziewajac sie jej glosu na sekretarce, wyjakalam cos niezrozumialego.
– Mama? To ty?