– Co to jest? – zapytalam wskazujac budynek z prefabrykatow na zewnatrz wylozony plastykiem.
– Centrum sportow wodnych. – Pelletier wskazal czerwony szesciokatny znak, nad nim nieznane postacie, pod nim biale litery ukladajace sie w wyraz
Wygladal jak tamten basen, ale bez zewnetrznego plastyku. Poza miastem rozciagala sie szara i ponura tundra, jak rownina Serengeti w Tanzanii, skaly i mech. Przy drodze lezal bielejacy szkielet karibu.
– Czy to sie czesto zdarza? – zapytala Emily patrzac na karibu.
– Tylko wtedy, kiedy tam padna.
– Dzis mamy osiem sekcji – oznajmil LaManche, rozdajac harmonogram.
Omowil wszystkie przypadki. Dziewietnastolatek zostal potracony przez pociag, jego tulow zostal przepolowiony. Stalo sie to na zagrodzonym torowisku, ktore czesto odwiedzali nastolatkowie.
Plug sniezny znalazl dwa ciala na Lac Megantic. Podejrzenie upojenia alkoholowego.
Cialo noworodka w stanie rozkladu zostalo znalezione w lozeczku. Matka, ktora spokojnie ogladala teleturniej w telewizji, kiedy przyjechaly wladze, twierdzila, ze dziesiec dni wczesniej Bog kazal jej przestac karmic dziecko.
W campusie McGill, za pojemnikiem na smieci znaleziono cialo niezidentyfikowanego bialego mezczyzny.
Trzy ciala znaleziono w spalonym domu w St-Jovite.
Pelletier dostal noworodka. Od razu zaznaczyl, ze moze poprosic o porade antropologiczna. Tozsamosc dziecka byla znana, ale ustalenie powodu i czasu zgonu moglo okazac sie trudne.
Santangelo miala sie zajac cialami z Lac Megantic, Morin sprawami ofiary pociagu i ciala z campusu. Ofiary z sypialni w St-Jovite mogly zostac poddane normalnej autopsji. Mial je wykonac LaManche.
Ja mialam sie zajac koscmi z piwnicy.
Po spotkaniu poszlam do swojego biura i otworzylam dossier przenoszac informacje z porannego wykazu na formularz sprawy antropologicznej. Imie: inconnu. Nieznane. Data urodzenia: pusto. Numer sprawy Laboratorium Medycyny Sadowej, czyli LMS: 31013. Numer w kostnicy: 375. Policyjny numer sprawy: 89041. Patolog: Pierre LaManche. Koroner: Jean-Claude Hubert. Oficerowie sledczy: Andrew Ryan i Jean Bertrand, Escouade de Crimes Con-tre la Personne, Wydzial Policji w Quebecu.
Dopisalam date i wsunelam formularz do teczki. Kazdy z nas uzywa innego koloru. Rozowy to odontolog Marc Bergeron. Zielony to Martin Levesque, radiolog. LaManche uzywa czerwonego. Teczka jasnozielona to antropologia.
Wpisalam sie do komputera i winda zjechalam do piwnicy. Tam poprosilam technika, by LMS 31013 przeniosl do pokoju numer trzy i poszlam przebrac sie w stroj chirurga.
Cztery gabinety Laboratorium Medycyny Sadowej, w ktorych wykonuje sie autopsje, znajduja sie tuz przy kostnicy. LMS kontroluje gabinety, Biuro Koronera kostnice. Gabinet numer dwa jest duzy i stoja tam trzy stoly. W pozostalych jest po jednym. W numerze czwartym zainstalowano specjalna wentylacje. Czesto tam pracuje, bo wiele z przypadkow, ktorymi sie zajmuje, nie nalezy do najswiezszych. Dzisiaj w gabinecie numer dwa Pelletier pracuje nad noworodkiem. Zweglone ciala nie posiadaja wstretnego zapachu.
W trojce juz czekaly na mnie czarna torba i cztery plastykowe pojemniki lezace na noszach na kolkach. Zdjelam pokrywke z pojemnika, wyjelam kawalek bawelnianej wysciolki i sprawdzilam stan fragmentow czaszki. Zniosly podroz bez uszczerbku.
Wypelnilam karte identyfikacyjna sprawy, otworzylam torbe i wyciagnelam material, w ktory owiniete byly kosci i gruz. Zrobilam kilka zdjec polaroidem i wszystko poszlo do pracowni rentgena. Chcialam na samym poczatku zidentyfikowac zeby i kawalki metalu, jezeli jakiekolwiek byly.
Czekajac myslalam o Elisabeth Nicolet. Jej trumna zamknieta byla w lodowce trzy metry ode mnie. Korcilo mnie, by zajrzec do srodka. Tego ranka wsrod wiadomosci byla jedna od siostry Julienne. Zakonnice tez czekaly niecierpliwie.
Po polgodzinie Lisa przyprowadzila nosze na kolkach z rentgena i wreczyla mi koperte z kliszami. Zalozylam kilka na ekran, najpierw zdjecia szczatkow, ktore lezaly na skraju.
– Dobre sa? – zapytala Lisa. – Nie bylam pewna, jak je ustawic, wiec zrobilam kilka ujec.
– Sa dobre.
Patrzylysmy na bezksztaltna mase otoczona dwoma cienkimi bialymi liniami: zawartosc torby i metalowy zamek. Zawartosc mieszala sie z gruzem, tu i tam, na neutralnym tle jasnialy kawalki kosci.
– Co to jest? – Lisa wskazala bialy przedmiot.
– Wyglada jak gwozdz.
Zalozylam nastepna partie zdjec. Ziemia, kamyki, kawalki drewna, paznokcie. Widac bylo kosci nogi i biodra ze zweglonym cialem. Miednica wygladala na nietknieta.
– To wyglada na kawalki metalu w kosci udowej – wskazalam kilka bialych plamek. – Musimy byc ostrozne. Pozniej zrobimy jeszcze kilka zdjec.
Na nastepnych kliszach widac bylo kosci zebrowe w kawalkach, tak, jak je pamietalam. Kosci ramieniowe byly w lepszym stanie, chociaz popekane i wymieszane. Kilka kregow daloby sie uratowac. Na prawo od klatki piersiowej widac bylo kolejny kawalek metalu. To nie wygladalo na gwozdz.
– Na to tez trzeba bedzie uwazac.
Lisa kiwnela glowa.
Nastepnie zajelysmy sie plastykowymi pojemnikami. Nic niezwyklego. Dolna szczeka byla w calosci, waskie korzenie zebow solidnie trzymaly sie kosci. Nawet korony byly w calosci. W dwoch zebach trzonowych jasnialy plamki. Bergeron bedzie ucieszony. Gdyby byly testy dentystyczne, plomby przydadza sie w ustalaniu tozsamosci.
Wtedy zauwazylam kosc czolowa. Pokrywaly ja drobne biale plamki, jakby ktos posypal ja sola.
– Tej czesci tez zrob mi jeszcze jedno zdjecie – rzeklam cicho, przypatrujac sie nieprzezroczystym fragmentom tuz przy lewym oczodole.
Lisa spojrzala na mnie dziwnie.
– Dobrze. Wyjmijmy go – zdecydowalam.
– Albo ja.
– Albo ja.
Moja asystentka rozlozyla przescieradlo na stole i na zlewie umiescila siatke. Z jednej z szuflad w kontuarze ze stali nierdzewnej wyjelam papierowy fartuch, zalozylam go przez glowe i zawiazalam wokol pasa. Na twarz zalozylam maske, na rece naciagnelam chirurgiczne rekawiczki i odsunelam zamek torby.
Zaczynajac od stop, wyjelam najwieksze i najlatwiejsze do zidentyfikowania przedmioty i kawalki kosci. Potem wrocilam do tego samego miejsca i zaczelam przesiewac reszte, by zlokalizowac mniejsze rzeczy czy fragmenty kosci, ktore moglam wczesniej pominac. Kazda garsc Lisa umieszczala pod biezaca woda i wymyte przedmioty kladla na kontuarze, ja natomiast ukladalam fragmenty szkieletu na materiale.
W poludnie Lisa wyszla na lunch. Ja pracowalam bez przerwy do drugiej trzydziesci, kiedy wreszcie skonczylam. Na kontuarze lezala kolekcja gwozdzi, metalowych nakretek, jedna wystrzelona kula i mala plastykowa buteleczka, w ktorej umiescilam cos, co jak podejrzewalam, bylo kawalkiem materialu. Przed soba mialam zweglony rozczlonkowany szkielet z polkoliscie rozlozonymi koscmi czaszki.
Spis, czyli identyfikacja kazdej kosci i orzeczenie, czy pochodzila z lewej czy tez z prawej strony, zajal godzine. Nastepnie zastanowilam sie nad tym, o co zapytalby Ryan. Wiek. Plec. Rasa. Kto to jest?
Wzielam do reki miednice i fragmenty kosci udowych. Ogien zmienil miekka tkanke w czarna warstwe o twardosci wyprawionej skory. To i dobrze i zle. Ochronilo to kosci, ale wydostanie ich spod spodu moglo okazac sie dosc trudne.
Obrocilam miednice. Cialo po lewej stronie strawil ogien i rozszczepil kosc udowa. Widac bylo idealny przekroj stawu panewkowego biodra. Zmierzylam srednice glowki kosci udowej. Byla drobna, zwezajaca sie z jednej strony.
Przyjrzalam sie wewnetrznej budowie czaszki tuz pod powierzchnia stawowa. Na fragmentach kosci wystepowal typowy dla doroslych wzor plastra miodu, bez grubej linii, ktora wskazywalaby na niedawno zakonczony proces wzrostu. To by sie zgadzalo z rozwinietymi korzeniami zebow trzonowych, ktore zauwazylam juz wczesniej. To nie bylo dziecko.