– Napelnij pojemniki i wroc do obozu. Jezeli zobaczysz Jane, ja tez przyslij.

Okulary Joeya zwrocily sie na mnie i zostaly tak na dluzsza chwile. Potem Joey wsiadl do samochodu i odjechal, halasujac zbiornikiem.

Ruszylismy z Samem w milczeniu. Balam sie tego, co sie mialo wydarzyc, ale nie moglam mu pozwolic sie zastraszyc. Przypomnialam sobie jego slowa i wyraz twarzy, kiedy zobaczyl grob. I cos jeszcze. Zanim do mnie podszedl, uslyszalam silnik. Moze to byla furgonetka? Ciekawe, jak dlugo Joey stal na drodze. I dlaczego wlasnie tam?

– Kiedy Joey zaczal dla ciebie pracowac? – przerwalam cisze.

– Joey? – Zastanawial sie przez chwile. – Prawie dwa lata temu.

– Mozna mu ufac?

– Mozna powiedziec, ze wspolczucie bierze u niego gore nad zdrowym rozsadkiem. To facet z ogromnym sercem, ciagle mowi o prawach zwierzat i martwi sie, ze przeszkadza malpom. Nie wie nic o zwierzetach, ale dobrze pracuje.

W obozie znalazlam wiadomosc od Katy. Skonczyla swoje obserwacje i poszla do doku poczytac. Kiedy Sam mial dzwonic, ja poszlam na brzeg. Moja corka siedziala w jednej z lodzi; zdjela buty, wyciagnela nogi przed siebie, a rekawy i nogawki podciagnela tak wysoko, jak tylko sie dalo. Pomachalam do niej, a ona mi odmachala i wskazala na lodz. Pokrecilam glowa i unioslam obie rece pokazujac, ze jeszcze nie opuszczamy wyspy. Usmiechnela sie i wrocila do czytania.

Gdy wrocilam do obozu, Sam siedzial przy kuchennym stole, rozmawiajac przez telefon komorkowy. Przysiadlam na lawce obok niego.

– Kiedy on wraca? – rzucil do sluchawki.

Nigdy nie widzialam go tak poruszonego. Pauza. Uderzal w blat stolu olowkiem, raz jednym, raz drugim koncem, przekladajac go miedzy palcami.

– Musze z nim teraz pomowic. Nie mozecie go znalezc?

Pauza. Stuk. Stuk. Stuk.

– Nie, zastepca to malo. Potrzebuje szeryfa, Harleya Bakera.

Dluzsza pauza. Stuk. Stu… Grafit trzasnal i Sam wrzucil olowek do kosza na smieci stojacego po drugiej stronie kuchni.

– Nie obchodzi mnie, co powiedzial, probujcie dalej. Niech do mnie zadzwoni, tu, na wyspe. Poczekam.

Rzucil telefonem.

– Jak to jest mozliwe, ze ani z szeryfem, ani z koronerem nie mozna sie skontaktowac? – Przeczesal wlosy palcami.

Okrecilam sie na lawce, podciagnelam nogi i oparlam sie o sciane. Lata znajomosci nauczyly mnie, ze najlepszy sposob na gniew Sama to zignorowanie go. Wybuchal nagle i znikal rownie niespodziewanie.

Wstal i zaczal chodzic po kuchni, uderzajac jedna dlonia w druga.

– Gdzie, do diabla, jest Harley? Spojrzal na zegarek.

– Dziesiec po czwartej. Wspaniale. Za dwadziescia minut zjawia sie tu wszyscy, chcac wrocic do miasta. Cholera, ich tu nawet nie powinno byc w sobote. Dzisiaj odrabiamy dzien stracony przez brzydka pogode.

Kopniakiem wyslal kawalek kredy na drugi koniec pomieszczenia.

– Nie moge ich zmusic do zostania tutaj. A moze powinienem? Moze powinienem im powiedziec o zwlokach i zaznaczyc “Nikt nie opuszcza wyspy”, a potem umiescic w osobnych pokojach i przepytywac, jak pieprzony Hercules Poirot!

Znowu chodzenie po kuchni. Patrzenie na zegarek. Chodzenie. W koncu opadl na lawke naprzeciwko i oparl glowe na dloniach zacisnietych w piesci.

– Skonczyles juz ze swoja wsciekloscia?

Nie odpowiedzial.

– Moge cos zasugerowac?

Nawet na mnie nie spojrzal.

– I tak ci powiem. Zwloki sa na wyspie, bo ktos nie chce, by zostaly znalezione. Najwyrazniej nie przewidzial, co moze zrobic J-7.

Mowilam do czubka jego glowy.

– Widze kilka mozliwosci. Pierwsza. Przywiozl je tutaj jeden z twoich pracownikow. Druga. Ktos z zewnatrz przywiozl je lodzia, prawdopodobnie ktos z miejscowych, kto zna twoj rozklad zajec. Kiedy ludzie opuszczaja wyspe, nikt jej nie pilnuje, zgadza sie?

Skinal glowa nie unoszac jej.

– Trzecia. To moze byc jeden z handlarzy narkotykami, ktorzy kraza po tych wodach.

Nadal zadnej odpowiedzi.

– Czy nie jestes zastepca straznika przyrody?

Spojrzal na mnie. Jego czolo blyszczalo od potu.

– Jestem.

– Jezeli nie mozesz zlapac ani szeryfa Bakera, ani koronera, a nie ufasz zastepcy, zadzwon do swoich kumpli od przyrody. Maja jurysdykcje poza ladem, zgadza sie? Dzwoniac do nich nie wzbudzisz podejrzen, a oni beda mogli przyslac tu kogos, kto zabezpieczy miejsce, dopoki ty nie porozmawiasz z szeryfem.

Uderzyl dlonia w blat.

– Kim.

– Ktokolwiek. Popros tylko, by sie nie goraczkowali, zanim nie porozmawiasz z Bakerem. A wiesz juz ode mnie, co on zrobi.

– Kim Waggoner pracuje dla Wydzialu do Spraw Bogactw Naturalnych Poludniowej Karoliny. Pomagala mi w przeszlosci, kiedy mialem problemy z egzekwowaniem prawa tutaj. Moge jej ufac.

– Zostanie tu cala noc? – Nigdy nie bylam bojazliwa, ale odstraszanie mordercow albo handlarzy narkotykami nie bylo moim wymarzonym zajeciem.

– Bez problemu. – Juz wykrecal numer. – Kim byla w marynarce.

– Da sobie rade z intruzami?

– Twardszej nie znam.

Ktos odebral po drugiej stronie i Sam poprosil Waggoner.

– Poczekaj, az ja zobaczysz – powiedzial, zakrywajac mikrofon reka.

Zanim zebral sie caly personel, wszystko zostalo ustalone. Zaloga zabrala Katy swoja lodzia, a ja i Sam zostalismy. Kim przybyla krotko po piatej i byla dokladnie taka, jak ja opisal Sam. Miala na sobie mundur polowy, wysokie buty i australijski kapelusz, a przy sobie miala tyle amunicji, jakby wybierala sie na polowanie na nosorozce. Wyspa byla bezpieczna.

Odwozac mnie do przystani Sam znowu poprosil, bym zajela sie zwlokami. Powtorzylam to, co mu juz wczesniej powiedzialam. Szeryf. Koroner. Jaffer.

– Porozmawiamy jutro – odparlam, kiedy zatrzymal lodz przy pomoscie. – Dzieki za dzisiaj. Katy bardzo sie podobalo.

– Nie ma sprawy.

Popatrzylismy, jak pelikan przelecial nad woda, potem zlozyl skrzydla i glowa naprzod zanurkowal w wode. Pojawil sie z ryba, na ktorej luskach metalicznie blysnelo popoludniowe slonce. Jednak w chwili, kiedy zmienial kierunek lotu, upuscil rybe, ktora niczym srebrna kula spadla do wody.

– Jezu Chryste. Dlaczego oni musieli to zrobic na mojej wyspie? – w glosie Sama brzmialo zmeczenie i zniechecenie. Otworzylam drzwi samochodu.

– Daj mi znac, co powie szeryf Baker.

– Dobrze.

– Rozumiesz, dlaczego nie chce tego robic, prawda?

– Chryste.

Zamknelam drzwi i spojrzalam na niego przez opuszczone okno, a on znowu zaczal swoje:

– Tempe, pomysl o tym. Wyspa malp. Zakopane cialo. Miejscowy burmistrz. Jezeli bedzie jakis przeciek, to prasa zwariuje; wiesz, ze prawa zwierzat to delikatna sprawa. Nie chce, by media odkryly Murtry.

Вы читаете Dzien Smierci
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату