Pierwsze krople spadly na magnolie, kiedy wkladalam klucz do drzwi. Powitalo mnie jedynie tykanie zegara.
Ryan zadzwonil przed dziesiata.
Sylvia Cannon nie mieszkala pod adresem podanym w raporcie osoby zaginionej od ponad dwoch lat. Ani pod tym, ktory podala na poczcie i pod ktory miala byc wysylana korespondencja.
Sasiedzi nie pamietali zadnego meza, tylko te jedna corke. Wedlug nich Sylvia byla osoba cicha i raczej stroniaca od ludzi. Nikt nie wiedzial, gdzie pracowala ani gdzie pojechala. Jedna kobieta uwazala, ze gdzies blisko mieszkal jej brat. Wydzial policji w Calgary usilnie jej szukal.
Lezac juz w lozku wsluchiwalam sie w ciezkie krople deszczu padajace na dach i na liscie. Burza grzmiala i rozswietlala blyskawicami niebo i na jego tle sylwetke Sharon Hali. Wentylator na suficie przywial chlod nocy i zapach petunii i mokrej oslony na okno.
Uwielbiam burze. Kocham surowa sile calego ich spektaklu: Hydromechanika! Woltaz! Uderzenie! Matka Natura ma swoje dominium i wszyscy czekaja na jej zachcianki.
Podziwialam show, a potem wstalam i podeszlam do okna. Zaslona byla mokra i na parapecie juz zebrala sie woda. Zamknelam lewe okno na zasuwe i trzymajac prawe skrzydlo odetchnelam gleboko. Burza wywolala lawine wspomnien z dziecinstwa. Letnie noce. Robaczki swietojanskie. Spanie razem z Harry na werandzie u babci.
Skup sie na tym, powiedzialam do siebie. Wsluchaj sie w te wspomnienia, a nie w glosy zmarlych wypelniajace twoj umysl.
Pojawila sie blyskawica, wstrzymalam oddech. Czy cos nie poruszylo sie pod plotem?
Kolejny blysk.
Wpatrywalam sie, ale nic nie widzialam.
Czy to mozliwe, ze to tylko moja wyobraznia?
Staralam sie cokolwiek zobaczyc w ciemnosciach. Zielony trawnik i zywoplot. Szare alejki. Blade petunie na ciemnym tle sosnowych pni i bluszczu.
Nic sie nie ruszalo.
Swiat znowu pojasnial i glosny trzask przerwal cisze nocy.
Z krzakow wyskoczyl bialy ksztalt i przebiegl przez trawnik. Zniknal, zanim moglam go zidentyfikowac.
Bicie serca czulam az w glowie. Odchylilam okno i oparlam sie o jego oslone, wpatrujac sie w miejsce, gdzie zniknal. Deszcz kompletnie zmoczyl mi szlafrok i na calym ciele mialam gesia skorke.
Cala sie trzeslam, ale nie przestalam wypatrywac.
Nic sie nie ruszalo.
Zapomnialam o oknie i zbieglam ze schodow. Wlasnie mialam otworzyc tylne drzwi, kiedy zadzwonil telefon i serce podeszlo mi do gardla.
O Boze. Co znowu?
Chwycilam sluchawke.
– Przepraszam, Tempe.
Spojrzalam na zegarek.
Za dwadziescia druga.
Dlaczego moja sasiadka do mnie dzwoni?
– …on musial tam wejsc w srode, kiedy tam sprzatalam. Wie pani, tam nic nie ma. Wlasnie tam bylam, chcialam sprawdzic, ta burza, a on wyskoczyl. Wolalam, ale uciekl. Pomyslalam, ze powinnam pani powiedziec…
Upuscilam sluchawke, otworzylam kuchenne drzwi i wybieglam na zewnatrz.
– Bird, tu jestem – zawolalam. – Chodz, kotku. Zeszlam z patio. Moje wlosy natychmiast zrobily sie mokre, a koszula przylgnela do ciala jak mokra chusteczka z papieru.
– Birdie! Jestes tam?
Kolejna blyskawica oswietlila sciezki, krzewy, ogrodki i budynki,
– Birdie! – krzyczalam. – Bird!
Ciezkie krople deszczu padaly na liscie nad moja glowa.
Krzyknelam jeszcze raz.
Nic.
Wolalam go po imieniu, raz za razem, wariatka grasujaca na terenie Sharon Hill. Po chwili nie moglam opanowac drzenia.
I wtedy go dostrzeglam.
Kryl sie pod krzakiem, ze spuszczona glowa, uszami ustawionymi do przodu pod dziwnym katem. Futerko mial mokre i zmierzwione, przeswitywala przez nie blada skora, jak pekniecia na starym obrazie.
Podeszlam do niego i kucnelam. Wygladal tak, jakby ktos go w czyms zamoczyl i wytarzal w sosnowych iglach, kawalkach kory i zadeptanej roslinnosci, ktore okleily jego glowe i grzbiet.
– Bird? – Mowilam cicho, wyciagajac ku niemu rece.
Podniosl glowe i przyjrzal mi sie okraglymi, zoltymi oczami. Znowu blysnelo. Kot wstal, wygial grzbiet i wydal swoje “mrrrrp”. Wyciagnelam ku niemu rece.
– Chodz, Bird. – wyszeptalam.
Zawahal sie, ale podszedl do mnie, polasil sie do mojego uda i powtorzyl “mrrrrrp”.
Wzielam go na rece, mocno przytulilam i biegiem wrocilam do kuchni. Z przednimi lapkami na moim ramieniu, przywarl do mnie jak mala malpka do swojej mamy. Przez przemoczony szlafrok czulam na skorze jego pazurki.
Dziesiec minut pozniej konczylam go wycierac. Biala siersc byla na kilku recznikach i unosila sie w powietrzu. Ani razu nie zaprotestowal.
Zjadl miske jedzenia i caly spodek lodow waniliowych, nim zanioslam go do lozka. Wczolgal sie pod koldre i wyciagajac lapy przytulil sie do mojej nogi. Przeciagnal sie i poczulam, jak napina cale cialo, potem ulozyl sie na materacu. Jego siersc byla nadal wilgotna, ale juz o tym nie myslalam. Moj kot wrocil.
– Kocham cie, Bird – rzucilam w noc.
Usnelam przy dzwiekach stlumionego kociego mruczenia i bebniacego deszczu.
25
Nastepnego dnia byla sobota, dzien wolny od zajec na uniwersytecie. Zaplanowalam sobie, ze poczytam raport Hardawaya, a potem napisze swoj w sprawie ofiar z Murtry. Pozniej chcialam kupic w centrum ogrodniczym kwiaty i przesadzic je do duzych donic, ktore trzymam na patio. Ogrodnictwo na poczekaniu, jeden z moich wielu talentow. Nastepnie dluga rozmowa z Katy, czas dla kota, referat i wieczor z Elisabeth Nicolet.
Ale nie tak potoczyly sie sprawy.
Kiedy sie obudzilam, Birdiego juz nie bylo. Zawolalam go, ale nie przyszedl, zalozylam wiec szorty i koszulke i zeszlam na dol, by go poszukac. Szlak byl prosty. Oproznil swoja miske i zasnal na plamie slonca na kanapie w salonie.
Lezal na grzbiecie, z wyciagnietymi tylnymi lapami, przednie zlozyl na brzuchu. Przez chwile mu sie przygladalam, usmiechajac sie jak dziecko w gwiazdkowy poranek. Potem poszlam do kuchni, zrobilam kawe i z bajglem i z Observerem w reku usiadlam przy kuchennym stole.
W Myers Park znaleziono pchnieta nozem zone jakiegos lekarza. Pit bull zaatakowal dziecko. Rodzice domagali sie uspienia zwierzecia, a wlasciciel byl oburzony. Hornetsi wygrali z Golden State sto jeden do osiemdziesieciu siedmiu.
Zerknelam na prognoze pogody. Dla Charlotte zapowiadali slonce i dwadziescia trzy stopnie ciepla. Przejrzalam temperatury na swiecie. W piatek w Montrealu slupek rteci siegnal dziewiec stopni. My, Poludniowcy, mozemy byc szczesliwi.
Przeczytalam cala gazete. Artykuly redakcyjne. Ogloszenia. Reklamy farmaceutyczne. Lubie tak robic w weekend, a przez kilka ostatnich tygodni nie mialam okazji. Jak cpun na glodzie, pochlanialam kazde slowo drukowane.