– Potrzebujesz kosci z St. Lambert?

– S'il vous plait. Pod czworke?

Skinal i zniknal w kostnicy.

Autopsja szkieletu trwala kilka godzin i potwierdzila moje pierwsze wrazenie, ze szczatki pochodzily od jednego osobnika, bialej kobiety w wieku mniej wiecej trzydziestu lat. Chociaz zostalo malo miekkiej tkanki, kosci byly w dobrym stanie i zachowalo sie w nich troche tluszczow. Nie zyla od dwoch do pieciu lat. Jedyna niespodzianka byl nie zrosniety luk jej piatego kregu ledzwiowego. Bez glowy trudno bedzie ustalic jej tozsamosc.

Poprosilam Daniela, zeby dostarczyl kosci do laboratorium histologicz nego, umylam sie i poszlam na gore. Pojawilo sie wiecej rozowych karteczek. Zadzwonilam do Ryana i strescilam wyniki autopsji. Juz sprawdzal po licyjne raporty o zaginionych osobach z St. Lambert.

Jeden z telefonow byl od Aarona Calverta z Norman w Oklahomie. Wczoraj. Kiedy wykrecilam jego numer, miodowy glos powiedzial, ze nie ma go przy biurku. Zapewnila mnie, ze jest jej niewypowiedzianie przykro i ze przekaze wiadomosc. Profesjonalnie uprzejma. Odlozylam inne wiadomosci na bok i poszlam spotkac sie z Lucy Dumont.

Biuro Lucy bylo zastawione terminalami, monitorami, drukarkami i wszelkiego rodzaju sprzetem komputerowym. Kable pnace sie po scianach znikaly w suficie albo pozlepiane kilka naraz biegly wzdluz podlogi. Szafki i polki uginaly sie pod stosami wydrukow, ktore zgodnie z prawami fizyki ciazyly ku podlodze.

Biurko Lucy stalo naprzeciw drzwi, a na podkowie utworzonej w srodku pokoju ze stolow stala wiekszosc komputerowego sprzetu. Siedziala na obrotowym krzesle na kolkach i pracowala przy roznych stanowiskach, odpychajac sie od podlogi nogami w tenisowkach. Dla mnie Lucy to zarys tylu jej glowy na tle zielonej poswiaty monitora. Rzadko widywalam jej twarz.

Dzisiaj przy podkowie siedzialo pieciu Japonczykow w eleganckich garniturach. Otaczali Lucy, trzymajac rece blisko przy sobie, kiwajac powaznie glowa, kiedy pokazywala im cos na terminalu i wyjasniala, o co chodzi.

Przeklinajac siebie za wybranie niewlasciwego momentu, poszlam do pracowni histologicznej.

Z kostnicy dostarczono juz szkielet z St. Lambert, wiec zabralam sie do badania naciec, ta sama metoda, ktorej uzywalam z Trottier i Gagnon. Opisalam, zmierzylam i nanioslam na wykres polozenie kazdego sladu i wykonalam odlewy falstartow. Tak jak na wczesniej badanych kosciach, malutkie wyzlobienia i rowki sugerowaly, ze uzywano noza i pily. Pod mikroskopem widac bylo podobienstwa w strukturze naciec, a kosci przecieto prawie dokladnie w tych samych miejscach, co w poprzednich przypadkach.

Rece kobiety przepilowano w nadgarstkach, a inne czesci ciala rozdzielono w stawach. Jej brzuch rozcieto nozem wzdluz kregoslupa, tak gleboko, ze widoczne byly slady na kregach. Chociaz brakowalo czaszki i gornych kosci szyi, slady na kregach szyjnych wskazywaly na to, ze obcieto jej glowe na wysokosci polowy gardla.

Facet byl konsekwentny.

Zapakowalam kosci, zebralam notatki i wrocilam do swojego gabinetu, zbaczajac po drodze, zeby zobaczyc, czy Lucy jest jeszcze zajeta. Nigdzie nie bylo widac ani jej, ani japonskich garniturow. Przy jej terminalu zostawilam karteczke z prosba o wizyte. Moze bedzie mi wdzieczna za pretekst do wyrwania sie na chwile.

Podczas mojej nieobecnosci dzwonil Calvert. Normalne. Kiedy wykrecilam jego numer, w drzwiach stanela Lucy, z ciasno splecionymi przed soba rekoma.

– Zostawilas mi wiadomosc, Brennan? – spytala, posylajac mi przelotny usmiech.

Byla chuda jak zupa w schronisku dla bezdomnych, a obciete na jeza wlosy uwydatnialy jej pociagla czaszke. Brak wlosow i blada skora potegowaly efekt, jaki robily jej okulary, w ktorych wygladala jak manekin do zbyt duzych oprawek.

– Tak, Lucy. Dziekuje, ze wpadlas – powiedzialam, wstajac, zeby uprzatnac rzeczy z drugiego krzesla.

Kiedy wsliznela sie na krzeslo, wcisnela obie stopy za nogi krzesla. Jak kot moszczacy sie na poduszce.

– Musialas ich oprowadzac?

Usmiechnela sie niepewnie, a potem spojrzala pytajaco.

– Tych panow z Japonii… – dodalam

– Tak. Sa z pracowni medycyny sadowej w Kobe. Wiekszosc z nich to chemicy. I nawet mnie nie zmeczyli.

– Nie jestem pewna, czy bedziesz mi mogla pomoc, ale i tak chce zapytac – zaczelam.

Utkwila wzrok na stojacych w rzedzie czaszkach, ktore trzymam na polce za moim biurkiem.

– Sluza do celow porownawczych – wyjasnilam.

– Sa prawdziwe?

– Tak, sa prawdziwe.

Podniosla glowe i zobaczyla znieksztalcona siebie w kazdym z rozowych szkiel. Kaciki jej ust podskakiwaly i uspokajaly sie. Usmiechy pojawialy sie i znikaly jak swiatlo w zle podlaczonej zarowce. Przypomniala mi sie moja latarka w lesie.

Wytlumaczylam, o co mi chodzi. Kiedy skonczylam, przechylila glowe i wlepila wzrok w sufit, jakby tam mogla znalezc odpowiedz. Namysla sie. Sluchalam pisku drukarki dochodzacego gdzies z korytarza.

– Nie bedzie nic sprzed 1985, tego jestem pewna. – Usmiechnela sie i znowu szybko spowazniala.

– Zdaje sobie sprawe, ze to dosc nietypowe, ale moze cos sie da zrobil

– Ville de Quebec, aussi?

– Nie. Na razie tylko sprawy prowadzone przez LML.

Pokiwala glowa, usmiechnela sie i wyszla.

Jak na zawolanie, zadzwonil telefon. Ryan.

– Nie mogla byc mlodsza?

– O ile mlodsza?

– Siedemnastolatka.

– Nie.

– Moze jednak cos ci…

– Nie.

Cisza,

– Mam jeszcze jedna, w wieku szescdziesieciu siedmiu.

– Ryan, ta kobieta nie byla ani nastolatka, ani staruszka,

Kontynuowal z nieustepliwoscia zajetego sygnalu w sluchawce.

– A co, jesli miala jakas chorobe kosci? Czytalem o…

– Ryan, miala miedzy dwadziescia piec a trzydziesci piec lat.

– No dobrze.

– Prawdopodobnie zaginela miedzy 89 a 92 rokiem.

– To juz pamietam.

– A. Jeszcze cos. Prawdopodobnie miala dzieci.

– Co?

– Swiadcza o tym slady na kosciach lonowych. Szukacie czyjejs matki.

– Dzieki.

W czasie krotszym, nizby mu starczyl na wystukanie numeru, telefon znowu zadzwonil.

– Ryan, je…

– To ja, mamo.

– Czesc, kochanie, jak sie masz?

– Dobrze, mamo. – Chwila ciszy. – Jestes zla po naszej wczorajszej rozmowie.

– Oczywiscie, ze nie. Katy. Po prostu sie o ciebie martwie.

Dluzsza chwila ciszy.

– No, to co jeszcze slychac? Zupelnie nie rozmawialysmy o tym, co robilas tego lata… – Chcialam powiedziec o tylu rzeczach, ale uznalam, ze lepiej bedzie dac sie jej wygadac.

– Niewiele. W Charlotte jest nudno jak zawsze. Nie ma co robic.

Dobrze. Kolejna porcja nastoletniego pesymizmu. Tego wlasnie mi bylo trzeba. Staralam sie nie okazywac swojego poirytowania.

Вы читаете Zapach Smierci
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×