czy cos takiego. Potem nadaje o nozu i swojej duszy, i o rownowadze ekologicznej, i temu podobne bzdury. Cholernie ja wystraszyl.
– I?
Znowu wzruszyla ramionami.
– Ciagle sie tu kreci?
– Nie widzialam go od jakiegos czasu, ale to nic nie znaczy. Nigdy nie widywalam go regularnie. Pojawia sie i znika.
– Rozmawialas z nim kiedys?
– Wszystkie z nim rozmawialysmy, slicznotko. Kiedy sie zjawia, jest jak syfilis, upierdliwy, i nie mozna sie go latwo pozbyc. To wlasnie stad wiem, zu ma mentalnosc karalucha.
– Widzialas go kiedys z Gabby? – Wysiorbalam jeszcze troche zupy.
Odchylila sie i rozesmiala.
– Sprytne podejscie, slonko.
– Gdzie moge go znalezc?
– Skad mam do diabla wiedziec. Wystarczy poczekac wystarczajaco dlugo, a na pewno sie zjawi.
– A Julie?
– Tutaj jest strefa wolnego handlu, skarbie, ludzie przychodza i odchodza. Nie prowadze rejestru.
– Widzialas ja ostatnio?
Zastanawiala sie przez chwile.
– Juz mowilam, ze nie moge powiedziec.
Przygladalam sie na zmiane: makaronowi lezacemu na dnie miseczki i Jewel. Minimalnie uniosla powieke i zerknela na mnie. Uda mi sie cos jeszcze wyciagnac? Sprobowalam.
– Byc moze gdzies tutaj kreci sie seryjny morderca, Jewel. Ktos, kto morduje kobiety, a potem je cwiartuje…
Jej twarz ani drgnela. Po prostu na mnie spojrzala, jak kamienny gargulec. Albo nie zrozumiala, albo juz przestala reagowac na przemoc i bol, nawet smierc. A moze nosila maske, starajac sie ukryc strach zbyt prawdziwy, zeby mozna go bylo wyrazic slowami. Podejrzewalam, ze raczej to drugie.
– Jewel, czy moja przyjaciolka jest w niebezpieczenstwie?
Nasze oczy spotkaly sie.
– Przyjaciolka, skarbie?
Jadac samochodem do domu, pozwolilam myslom dryfowac i prawie nie zwracalam uwagi na kierowanie. De Maisonneuve byla opustoszala, tylko lampy uliczne staly na posterunkach.
Nagle w tylnym lusterku pojawily sie swiatla samochodu i zaczely szybko sie do mnie zblizac.
Przecielam Peel i zjechalam na prawo, zeby przepuscic samochod. Swiatla byly jednak caly czas za mna. Ponownie wjechalam na lewy pas. Kierowca zrobil to samo i wlaczyl dlugie swiatla.
– Dupek.
Przyspieszylam. Samochod caly czas jechal bardzo blisko mnie.
Chwila strachu. Moze to nie jest po prostu pijak. Spojrzalam w lusterko, chcac zobaczyc kierowce, ale widzialam tylko sylwetke. Duza. Mezczyzna? Nie wiedzialam. Swiatla mnie oslepialy i nie potrafilam zidentyfikowac samochodu.
Rece slizgaly mi sie na kierownicy, kiedy przecinalam Guy, skrecalam w lewo i ponownie w lewo, objezdzajac kwartal i ignorujac czerwone swiatlo.
Pedem przejechalam moja ulica i zanurkowalam w podziemny garaz pod blokiem.
Poczekalam, az elektroniczna brama sie zamknie, po czym wybieglam stamtad z przygotowanym kluczem, nasluchujac, czy nie slychac krokow. Nikt za mna nie szedl.
Na pierwszym pietrze wyjrzalam przez okno. Po drugiej stronie ulicy, przy krawezniku czail sie samochod. Mial zapalone swiatla, a kierowca byl tylko czarna sylwetka w slabym swietle przed switem. To ten sam samochod? Nie mialam pewnosci. Zaczynam sie sypac?
Pol godziny pozniej lezalam na lozku patrzac, jak czarne niebo blednie i staje sie szare. Birdie przystawil pyszczek do mojego kolana i mruczal. Bylam tak wyczerpana, ze zdarlam z siebie ubranie i rzucilam sie na lozko, pomijajac przygotowania. Zupelnie to do mnie niepodobne. Przewaznie za nic nie odpuszczam zebom i makijazowi. Tej nocy mialam to w nosie.
20
W srode wywoza z mojego bloku smieci. Przespalam odglosy smieciarki. Przespalam tracajacego mnie Birdiego. Przespalam trzy telefony.
Obudzilam sie pietnascie po dziesiatej. Bolala mnie glowa i czulam sie ociezala. Zdecydowanie nie nadawalam juz sie na calodobowe imprezy. Draznilo mnie to, ze zarwanie nocy kosztowalo mnie tak wiele.
Moje wlosy, skora, a nawet poduszka i przescieradlo smierdzialy dymem. Wepchnelam do pralki posciel i ubrania, ktore mialam na sobie wczoraj, po czym wzielam dlugi, pienisty prysznic.
Wlasnie rozsmarowywalam maslo orzechowe na czerstwym croissancie, kiedy zadzwonil telefon.
– Temperance? – To byl LaManche.
– Tak.
– Probowalem cie zlapac.
Spojrzalam na automatyczna sekretarke. Trzy wiadomosci,
– Przepraszam.
–
– Bede w ciagu godziny.
–
Przesluchalam wiadomosci. Strapiona studentka. LaManche. Rozlaczono sie. Nie czulam sie na silach stawic czola problemom studentow, wiec zadzwonilam do Gabby. Bez odpowiedzi. Wykrecilam do Katy, ale wlaczyla sie jej automatyczna sekretarka.
– Prosze zostawic krotka wiadomosc, tak jak ta – zaszczebiotala radosnie. Zostawilam, raczej malo radosnie.
Po dwudziestu minutach bylam juz w pracy. Wcisnelam torebke do szuflady, zignorowalam rozowe karteczki porozrzucane po stole i od razu udalam sie na dol do prosektorium.
Zmarli przybywaja najpierw do kostnicy. Tutaj ich dane sa wprowadzane do komputera, a ciala przechowywane w odpowiednio niskich temperaturach do czasu, kiedy zostana przypisane jakiemus patologowi z LML. Kolor podlogi wskazuje na to, komu podlega sprawa. Kostnica wychodzi prosto na prosektorium, gdzie czerwona podloga kostnicy ustepuje miejsca szarej. Kostnica podlega koronerowi, a LML sprawuje piecze nad prosektorium. Czerwona podloga – koroner. Szara podloga – LML. Ja przeprowadzam wstepne ogledziny w jednej z czterech sal prosektoryjnych. Pozniej kosci posyla sie na gore do laboratorium histologii, zeby je dokladnie wyczyscili.
LaManche robil naciecie w ksztalcie litery Y na klatce piersiowej jakiegos niemowlaka. Dziewczynki. Jej drobne ramiona spoczywaly na gumowym oparciu, a rece lezaly wyciagniete na boki.
Spojrzalam na LaManche'a.
–
Po przeciwnej stronie sali Nathalie Ayers pochylala sie nad innym stolem prosektoryjnym i inna autopsja – Lisa unosila mostek mlodego mezczyzny. Spod czupryny rudych wlosow wyzieraly wytrzeszczone czerwone, opuchniete oczy i widac bylo mala, czarna dziurke w jego prawej skroni. Samobojstwo. Nathalie byla nowym patologiem w LML i jeszcze nie zajmowala sie zabojstwami.
Daniel odlozyl skalpel, ktory ostrzyl.