W boksie w glebi siedziala towarzyszka Poirette, jej wlosy ciagle ulozone sztywno tworzyly zolto-rozowawa pagode. Przygladalam jej sie przez chwile.

Zanurzyla pierozek w czerwono-wisniowym sosie, po czym podniosla go do ust i polizala koniuszek. Po chwili zaczela przygladac sie pierozkowi, zeby potem przednimi zebami obgryzc kawalek ciasta. Ponownie go zanurzyla i nie spieszac sie powtorzyla manewr. Zastanawialam sie, jak dlugo juz sie zajmuje tym pierozkiem.

Nie. Tak. Jest zbyt pozno. Cholera. Ostatnia proba.

Pchnelam drzwi i weszlam do srodka.

– Czesc.

Slyszac moj glos, jej glowa podskoczyla. Najpierw wygladala na zaklopotana, ale juz po chwili na jej twarzy zagoscil wyraz ulgi, kiedy w koncu mnie rozpoznala.

– Czesc, skarbie. Ciagle nie w domu? – Wrocila do swojego pierozka.

– Moge sie dosiasc?

– Nie krepuj sie. Nie zabierasz mi klientow, slonko, nie mam nic do ciebie.

Wsliznelam sie do boksu. Byla starsza, niz myslalam, miala pod czterdziestke, a moze wlasnie ja przekroczyla. Chociaz skora na szyi i czole byla jedrna i nie miala workow pod oczyma, w ostrym, jarzeniowym swietle widzialam delikatne zmarszczki rozchodzace sie promieniscie od kacikow ust i jej podbrodek tez juz zaczynal tracic ksztalt.

Kelner przyniosl menu i zamowilam Soupe Tonqinoise. Nie bylam glodna, ale chcialam miec pretekst, zeby zostac.

– Znalazlas swoja przyjaciolke, skarbie? – Siegnela po kawe i zaklekotaly plastikowe bransoletki na jej reku. Zauwazylam szare linie blizn po wewnetrznej stronie lokcia.

– Nie.

Milczalysmy przez chwile, kiedy Azjata, mniej wiecej pietnastoletni chlopiec przyniosl wode i plastikowa podstawke.

– Jestem Tempe Brennan.

– Pamietam. Jewel Tambeaux moze i duzo sie pieprzy, kochana, ale glupia nie jest. – Polizala pierozek.

– Pani Tambeaux…

– Mow mi Jewel, skarbie.

– Jewel, przez ostatnie cztery godziny usilowalam sie dowiedziec, czy moja przyjaciolka jest cala i zdrowa, a nikt nie chce nawet przyznac, ze w ogole o niej slyszal. Gabby przychodzila tutaj od lat, wiec jestem pewna, ze wiedza, o kogo mi chodzi.

– Moze i wiedza, skarbie. Ale nie maja zielonego pojecia, dlaczego sie o nia pytasz. – Odlozyla pierozek i popila kawe, cicho siorbiac.

– Dalam wam swoja wizytowke. Nie ukrywam, kim jestem. Zmierzyla mnie stanowczym wzrokiem. Dobiegajacy od niej zapach taniej wody kolonskiej, dymu i niemytych wlosow wypelnial maly boks. Na kolnierzyku jej bluzki widac bylo slady makijazu.

– No to kim ty jestes, “Kobieto z Wizytowka, na ktorej wydrukowali Tempe Brennan'? Jestes glina? Zbierasz jakies informacje? Ktos ma z toba na pienku? – Kiedy mowila, puscila filizanke i wyciagnela jeden ze swoich dlugich, czerwonych szponow w moja strone, podkreslajac, ze kazda mozliwosc bierze pod uwage.

– Czy wygladam na taka, ktora moglaby stanowic zagrozenie dla Gabby?

– Wszystko, co miejscowe wiedza, skarbie, to to, ze przychodzisz tu w koszuli od Charlotte Hornets, sandalach yuppie i zadajesz mnostwo pytan, starajac sie z kogos cos wyciagnac. Nie jestes cizia na sprzedaz i nie szukasz kraku. Nikt nie wie, jak cie zaklasyfikowac.

Kelner przyniosl mi zupe. Siedzialysmy w milczeniu, kiedy wyciskalam sok z cytryny i mala, chinska lyzeczka dodawalam ostrej papryki. Jedzac, patrzylam, jak Jewel podgryza swoj pierozek. Postanowilam zagrac skruszona.

– Chyba zupelnie zle sie do tego zabralam.

Spojrzala na mnie swoimi orzechowymi oczyma. Zaczela jej sie odklejac jedna sztuczna rzesa, zawinela sie do gory i wygladala jak stonoga podnoszaca sie, zeby sprawdzic temperature powietrza. Spuscila wzrok, odlozyla resztke pierozka i przysunela kawe blizej siebie.

– Masz racje – dodalam. – Nie powinnam tak po prostu podchodzic do ludzi i zadawac im pytan. Chodzi o to, ze po prostu martwie sie o Gabby. Dzwonilam do niej. Potem pojechalam. Dzwonilam tez na jej uniwersytet. Wyglada na to, ze nikt nie wie, gdzie ona jest. To do niej niepodobne.

Wypilam lyzke zupy. Byla smaczniejsza, niz sie spodziewalam.

– A co ta twoja przyjaciolka Gabby robi?

– Jest antropologiem. Bada ludzi. Interesuje ja zycie tutaj.

– Przechodzi inicjacje w Main.

Zasmiala sie do siebie, uwaznie obserwujac moja reakcje na aluzje do dokonan pani socjolog Margaret Mead. Nie zareagowalam, ale zaczelam sie zgadzac, ze Jewel Tambeaux ma leb na karku. Wyczulam, ze mnie sprawdza i czulam sie jak na egzaminie.

– Moze nie chce, zeby ja teraz znaleziono.

Mozecie siegnac po testy przed wami.

– Moze.

– To w czym problem?

Mozecie wziac do reki dlugopis.

– Kiedy ostatni raz ja spotkalam, wydawala sie byc bardzo zmartwiona. Prawie przestraszona.

– Zmartwiona czym, slonko?

Jestescie gotowi?

– Myslala, ze sledzi ja jakis facet. Mowila, ze jakis dziwny.

– Tutaj az sie roi od takich, skarbie.

No dobrze, zaczynajcie…

Opowiedzialam jej cala historie. Kiedy sluchala, mieszala fusy w filizance, intensywnie wpatrujac sie w brazowo-czarna ciecz. Kiedy skonczylam, ona nie przerwala zabawy z fusami, jakby oceniajac moja odpowiedz. Potem gestem poprosila kelnera, zeby ponownie napelnil jej filizanke. Czekalam, zeby dowiedziec sie, jaka dostane ocene.

– Nie wiem, jak on sie nazywa, ale prawie na pewno wiem, o kim mowisz. Chudy koles, ma mentalnosc bakterii. Jest dziwny, jak najbardziej, i to, co mu doskwiera, to musi byc cos powaznego. Ale nie sadze, zeby byl niebezpieczny. Watpie, czy potrafi przeczytac napis na keczupie.

Zdalam.

– Wiekszosc z nas go unika.

– Dlaczego?

– Mowie ci tylko to, co powtarzaja na ulicy, bo ja sama z nim nie chodze. Jak widze tego faceta, to przechodza mnie ciarki, jakbym widziala tarzajacego sie w blocie aligatora. – Zrobila grymas i lekko wzruszyla ramionami. – Plotka niesie, ze ma specyficzne potrzeby.

– Specyficzne?

Postawila filizanke na stole i spojrzala na mnie, oceniajac.

– Placi, ale nie chce sie pieprzyc.

Odcedzilam troche makaronu z zupy i czekalam.

– Dziewczyna o imieniu Julie chodzi z nim. Zadna inna nie. Ona jest mniej wiecej tak inteligentna, jak fasola, ale to juz inna sprawa. Powiedziala mi, ze za kazdym razem jest tak samo. Wchodza do pokoju, nasz bohater wyciaga papierowa torebke, w ktorej jest koszula nocna. Nic specjalnie wymyslnego, koronkowa. Patrzy jak ona ja wklada, a potem mowi, zeby sie polozyla na lozku. Niby nic wielkiego. Potem jedna reka gladzi koszule nocna, a druga bawi sie swoja palka. Calkiem szybko robi sie sztywny, jak szyb naftowy, i wytryska, sapiac i jeczac, jakby sie wcielil w jakies inne stworzenie. Potem kaze jej zdjac koszule, dziekuje jej, placi i wychodzi. Julie uwaza, ze to latwy zarobek.

– Dlaczego myslisz, ze to wlasnie ten facet nie daje spokoju mojej przyjaciolce?

– Pewnego razu, kiedy wpychal koszule babci z powrotem do torby, Julie zauwazyla rekojesc duzego, starego noza. Mowi mu, jesli chcesz wiecej i cipek, kowboju, musisz pozbyc sie noza. A on jej, ze to jego miecz prawosci

Вы читаете Zapach Smierci
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×