Patrzylam na golebie, ale ich nie widzialam. Wyobrazalam sobie ofiary, wyobrazalam sobie ich strach. Chantale Trottier miala zaledwie szesnascie lat. Grozil jej nozem? Kiedy dowiedziala sie, ze umrze? Czy blagala go o to, zeby jej nie krzywdzil? Blagala o zycie? Kolejne wspomnienie Katy. Katy innych rodzicow… Czulam empatie az do bolu.

Skoncentrowalam sie na terazniejszosci. Rano, badanie w pracowni znalezionych kosci. Potem kontakt z Claudelem. I kontrola gojenia sie strupow na mojej twarzy. A w glowie Katy wyraznie aspirujaca do kariery fanki NBA. Bo chyba nic z tego, co jej mowilam, nie bylo jej w stanie od tego odwiesc. Zwlaszcza gdy Pete wymykal sie nam na Wybrzeze. Bylam podekscytowana jak Madonna, choc mnie nic nie zwiastowalo wybawienia. I gdzie do diabla jest Gabby?

– To jest to – powiedzialam nagle, wystraszajac golebie i mezczyzne siedzacego kolo mnie. Wiedzialam, co moge zrobic.

Wrocilam do domu, weszlam prosto do garazu i pojechalam na St. Louis Square. Zaparkowalam na Henri- Julien i skrecilam za rogiem, zeby znalezc sie kolo mieszkania Gabby. Czasami budynek, w ktorym mieszkala, przywodzil mi na mysl wymarzony dom Barbie. Dzisiaj wygladal jak wyjety z Lewisa Carrolla. Nawet mi sie to spodobalo.

Jedna zarowka oswietlala purpurowa werande, rzucajac cienie petunii na balustrade. Okna-lustra spozieraly na mnie ponuro. “Alicji nie ma w domu' – powiedzialy.

Zadzwonilam pod numer 3. Nic. Zadzwonilam znowu. Cisza. Zadzwonilam pod l, potem pod 2 i 4. Zadnej odpowiedzi. Kraina czarow zamknela sie na noc.

Okrazajac park, wypatrywalam samochodu Gabby. Nie bylo go. Bez planu, pojechalam na poludnie, a potem na wschod w strone Main.

Po dwudziestu frustrujacych minutach szukania miejsca do zaparkowania, zostawilam samochod na jednej z nieutwardzonych uliczek odchodzacych od St. Laurent. Pelno bylo na niej splaszczonych puszek po piwie i unosil sie zapach stechlego moczu. Oprocz tego walalo sie tam mnostwo smieci, a zza cegiel po lewej stronie dobiegala muzyka z szafy grajacej. Bylo to jedno z tych miejsc, gdzie az prosilo sie o posiadanie szeroko reklamowanego urzadzenia do ochrony samochodow – blokady na kierownice. Nie mialam jej, wiec zawierzylam swoja mazde patronowi parkujacych i juz po chwili zmieszalam sie z tlumem.

Jak deszczowy las rownikowy, Main zamieszkuja rozne gatunki, wspolnoty zyjace na tym samym terenie, ale zajmujace inne nisze. Niektore grupy sa aktywne w czasie dnia, a inne tylko i wylacznie noca.

Od switu do zmierzchu, Main jest kraina dostawcow i sklepikarzy, dzieci w wieku szkolnym i gospodyn domowych. Zewszad slychac harmider handlu i zabaw. Nie ma nieprzyjemnych zapachow, a odnosnie towarow, mozna tu kupic swieze ryby w Waldman's, wedzone mieso w Schwartz's, jablka i truskawki w Warshaw's, wypieki w La Boulangerie Polonaise.

Kiedy cienie sie wydluzaja, zapalaja sie latarnie uliczne i swiatla barow. Po zamknieciu sklepow otwieraja sie tawerny i kina pornograficzne i tlum, okupujacy za dnia chodniki, ustepuje miejsca innym stworzeniom. Niektore sa niegrozne – turysci i studenci, ktorzy przyjezdzaja tutaj, zeby sie napic taniego alkoholu i zabawic. Inne okazy sa bardziej toksyczne – to alfonsi, dilerzy, prostytutki i narkomani. Korzystajacy i wykorzystywani, drapiezniki i ofiary w lancuchu pokarmowym ludzkiej nedzy.

O jedenastej pietnascie nocna zmiana juz w pelni przejela kontrole. Na ulicach bylo tloczno, a tanie bary i bistra pekaly w szwach. Poszlam do Ste. Catherine i stanelam na rogu, majac za plecami La Belle Province. To chyba dobre miejsce, zeby zaczac. Wchodzac, minelam automat telefoniczny, z ktorego spanikowana Gabby wtedy do mnie dzwonila.

Restauracje wypelnial zapach Pine-Sol, tluszczu i przypalonej cebuli. Bylo za pozno na kolacje, ale jeszcze za wczesnie na picie. Tylko cztery boksy byly zajete.

Para z identycznymi irokezami na glowach wpatrywala sie w siebie ponuro znad w polowie zjedzonych porcji chili. Ich najezone kolce mialy dokladnie ten sam odcien nasyconej czerni, jakby kupili farbe na spolke. Skory, ktore mieli na sobie, byly tak licznie ponabijane cwiekami, ze starczyloby ich dla trzech motocyklistow.

Kobieta o ramionach szerokosci standardowego olowka i natapirowanych, platynowych wlosach nudzila sie w boksie w glebi sali, palac papierosa i pijac kawe. Byla ubrana w obcisla czerwona bluzke bez ramion i to, co moja mama nazwalaby getrami. Pewnie miala taki wyraz twarzy od czasow, kiedy rzucila nauke, zeby pomagac w czasie wojny.

Kiedy na nia patrzylam, wysaczyla resztke kawy, zaciagnela sie gleboko papierosem i zgasila go na malej, okraglej, metalowej podstawce, ktora pelnila funkcje popielniczki. Jej wymalowane oczy apatycznie wodzily po sali, nie szukajac chyba niczego konkretnego, ale z czystej rutyny. Jej twarz pozbawiona byla blasku i miala wyraz typowy dla kogos, kto spedzil dlugie lata na ulicy. Nie bedac juz w stanie konkurowac z mlodymi, prawdopodobnie specjalizowala sie w szybkich numerach gdzies w bocznych uliczkach i robieniu lodow na tylnych siedzeniach samochodu. Romantyczne uniesienie pozno w nocy za okazyjna cene. Podciagnela bluzke wyzej na swoja koscista klatke, wziela rachunek i podeszla do lady. Pracowita Rosie znowu wychodzi na ulice.

Trzech mlodych mezczyzn bylo w boksie kolo drzwi. Jeden lezal rozciagniety na stole z glowa oparta na ramieniu, a druga reka zwisala bezwladnie i znikala pomiedzy kolanami. Wszyscy trzej byli ubrani w bluzy, obciete, krotkie spodnie i baseballowki. Dwoch mialo daszki skierowane do tylu. Trzeci, przekornie lekcewazac mode, mial czapke mocno wcisnieta na czolo, daszkiem do przodu. Dwoch siedzacych prosto pochlanialo cheeseburgery, w ogole nie interesujac sie ich towarzyszem. Wygladali na mniej wiecej szesnascie lat.

Ostatnia klientka byla jakas zakonnica.

Nie bylo Gabby.

Wyszlam z restauracji i rozejrzalam sie po Ste. Catherine. Naplywali motocyklisci i po obu stronach wschodniej czesci ulicy widac bylo duzo stojacych rownolegle do kraweznika harleyow i yamah. Ich wlasciciele siedzieli na nich okrakiem albo stali w grupkach, rozmawiajac i popijajac. Chociaz wieczor byl cieply, ubrani byli w skory i wysokie buty.

Ich kobiety siedzialy za nimi albo rozmawialy w grupkach miedzy soba. Przypominalo mi to koniec podstawowki. Ale te kobiety same wybraly swiat i przemocy i meskiej dominacji. Jak u pawianow, samice w stadzie byly spedzane razem i kontrolowane. Nawet gorzej. Byly sprzedawane i wymieniane, pokrywane, tatuowano je i przypalano, bito i zabijano. A mimo to zostawaly. Jesli byla to dla nich zmiana na lepsze, to trudno sobie wyobrazic, co przeszly przedtem.

Spojrzalam na zachodnia czesc St. Laurent. Natychmiast zobaczylam to, czego szukalam.

Dwie prostytutki staly przed hotelem Granada, palac papierosy i starajac sie zainteresowac soba przechodniow. Rozpoznalam Poirette, ale nie bylam pewna co do tej drugiej.

Przezwyciezylam impuls, zeby dac sobie z tym spokoj i pojechac do domu. Co bedzie jesli okaze sie, ze zle dobralam stroj? Zalozylam koszule flanelowa, dzinsy i sandaly, majac nadzieje, ze takie ubranie bedzie neutralne, ale nie bylam pewna. Nigdy przedtem nie mialam do czynienia z taka praca w terenie.

Wez sie w garsc, Brennan, przestan sie migac. No juz, ruszaj swoj zalosny tylek. Najgorsze, co cie moze spotkac, to to, ze cie zwyzywaja. Nie bedzie to pierwszy raz.

Ruszylam wzdluz ulicy i stanelam przed dwiema kobietami.

– Bonjour. – Moj glos drzal, jakby byl odtwarzany z pogniecionej tasmy. Bylam zirytowana na siebie sama, wiec odkaszlnelam, starajac sie to zamaskowac.

Dwie kobiety przestaly rozmawiac i zaczely mi sie przygladac jak jakiemus rzadkiemu insektowi albo czemus znalezionemu w dziurce od nosa. Zadna sie nie odezwala. Ich twarze byly tepe i pozbawione emocji.

Poirette przeniosla ciezar ciala z jednej nogi na druga, wypinajac jedno biodro ku gorze. Miala na sobie te same czarne, wysokie buty, co wtedy, kiedy ja widzialam pierwszy raz. Trzymajac jedna zgieta reke na wysokosci talii i opierajac o nia lokiec drugiej, patrzyla na mnie bez wyrazu. Wziela dlugiego macha z papierosa, gleboko zaciagnela sie dymem, po czym wydela dolna warge i wypuscila go do gory pod duzym cisnieniem. Na tle pulsujacego swiatla neonu hotelu, dym wygladal jak mgielka. Migajacy neon oswietlal jej kakaowa skore czerwonym i niebieskim swiatlem. Bez slowa, jej ciemne oczy przestaly przygladac sie mojej twarzy i przeniosla wzrok na ludzi przelewajacych sie po chodniku.

– Czego chcesz, skarbie?

Glos tej drugiej ulicznicy byl niski i charczacy, a miedzy poszczegolnymi dzwiekami byly bardzo dlugie przerwy. Zwrocila sie do mnie po angielsku z intonacja przywodzaca na mysl hiacynty i cyprysowe bagniska, francuski zargon Luizjany z jej bluesowymi zespolami i brzeczenie cykad w lagodne, letnie noce. Byla starsza niz

Вы читаете Zapach Smierci
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×