— Siodmego syna — dokonczyl Alvin.
— Alez wyrosles! Tak, co to byl za dzien! Moja corka stala obok, patrzyla daleko i zobaczyla, ze twoj duzy brat zyje jeszcze, kiedy ja wyciagalam cie z lona…
— Wasza corka. — Alvin zapomnial sie i przerwal kobiecie w pol zdania. — Jest zagwia.
— Juz nie jest — odpowiedziala lodowatym tonem.
Jednak Alvin prawie nie zauwazyl zmiany w jej glosie.
— To znaczy, ze stracila talent? Ale jesli tu jest, chcialbym z nia porozmawiac.
— Nie ma jej — oswiadczyla gospodyni.
Alvin zrozumial wreszcie, ze nie chce mowic o corce. — Nie mamy juz zagwi w Hatrack River. Dzieci przychodza na swiat i nikt ich nie dotyka, zeby sprawdzic, jak leza w brzuchu matki. I tyle. Nie powiem ani slowa wiecej o tej dziewczynie, ktora uciekla, zwyczajnie uciekla i…
Kobieta zajaknela sie i odwrocila plecami do Alvina.
— Musze wyrobic chleb — powiedziala. — Cmentarz jest tam, na wzgorku.
Odwrocila sie ponownie, a na jej twarzy nie pozostal nawet slad zalu, gniewu czy co tam czula jeszcze przed sekunda.
— Gdyby tu byl moj Horacy, pokazalby ci droge. Ale sam trafisz. Jest sciezka. To tylko rodzinny cmentarz z parkanem dookola. — Zlagodniala nagle. — Kiedy juz skonczysz, wroc tutaj. Podam ci cos lepszego niz resztki.
Szybkim krokiem wrocila do kuchni. Alvin podazyl za nia.
Obok kuchennego stolu stala kolyska, a w niej lezalo dziecko. Spalo, chociaz wiercilo sie troche. Bylo w nim cos dziwnego, chociaz Alvin nie od razu zrozumial, o co chodzi.
— Dziekuje za zaproszenie, psze pani, ale nie prosze o jalmuzne. Odpracuje wszystko, co zjem.
— Pieknie powiedziane… Jak prawdziwy mezczyzna. Twoj ojciec byl taki sam, a ten most, co go zbudowal na Hatrack, ciagle tam stoi. Mocny jak wtedy. A teraz juz idz, odwiedz cmentarz, a potem zaraz wracaj.
Pochylila sie nad wielka bula ciasta na stolnicy. Alvin mial wrazenie, ze przez chwile plakala i moze widzial, a moze i nie, lzy kapiace jej z oczu prosto do ciasta. To jasne, ze chciala zostac sama.
Spojrzal na dziecko i zrozumial, co w nim jest niezwyklego.
— To pikaninskie dziecko? — zapytal.
Przerwala ugniatanie, ale rece miala do przegubow zaglebione w ciescie.
— To dziecko — oznajmila. — I to moje dziecko. Adoptowalam go i jest moj, a jesli nazwiesz go pikaninem, ugniote ci gebe jak to ciasto.
— Przepraszam, psze pani. Nie chcialem pani urazic. On ma taki odcien skory, ze wydawalo mi sie…
— Oczywiscie, ze jest polczarny. Ale to te biala polowe wychowuje, jakby byl moim wlasnym synem. Nazwalismy go Arthurem Stuartem.
Alvin natychmiast zrozumial dowcip.
— A nikt nie moze krola nazwac pikaninem, prawda?
Usmiechnela sie.
— Raczej nie. A teraz biegnij, maly. Jestes cos winien swojemu bratu i lepiej splac ten dlug od razu.
Alvin bez trudu znalazl cmentarz i z satysfakcja przekonal sie, ze Vigor ma porzadny nagrobek, a jego grob jest zadbany nie gorzej od pozostalych. Nie bylo ich wiele. Dwie plyty z tym samym imieniem: „Mala Missy”, i datami mowiacymi o dzieciach, ktore umarly mlodo. Na sasiednim nagrobku bylo napisane „Dziadunio”, pod spodem prawdziwe imie i daty mowiace o dlugim zyciu.
I Vigor.
Alvin uklakl przy grobie i sprobowal sobie wyobrazic, jak wygladal Vigor. Wydawal mu sie podobny do Measure'a, ukochanego brata, ktorego Czerwoni pojmali wraz z nim, Alvinem. Vigor musial przypominac Measure'a. A moze to Measure przypominal Vigora. Obaj gotowi na smierc, gdyby zaszla potrzeba. Dla rodziny. Vigor ginac, ocalil mi zycie, myslal Alvin, zanim jeszcze sie urodzilem. I walczyl do ostatniego tchu, tak ze przyszedlem na swiat jako siodmy syn siodmego syna, a wszyscy moi starsi bracia wciaz zyli. Tyle samo poswiecenia, odwagi i sily okazal Measure, ktory przeciez nie zabil ani jednego Czerwonego i ktory o malo co nie zginal, probujac zapobiec masakrze nad Chybotliwym Kanoe, a przeciez wzial na siebie te sama klatwe co jego ojciec i bracia: mial krew na rekach, jesli obcemu przybyszowi nie opowiedzial prawdziwej historii o rzezi wszystkich tych niewinnych Czerwonych. Dlatego kiedy Alvin kleczal przy grobie Vigora, mial wrazenie, ze to Measure tu lezy, choc Measure wcale nie umarl.
W kazdym razie nie calkiem umarl. Ale jak pozostali mieszkancy, nigdy juz nie opusci Vigor Kosciola. Bedzie zyl do smierci tam, gdzie nie musi spotykac obcych. Pod koniec na cale dni bedzie mogl zapominac o zbrodni popelnionej zeszlego lata. Cala rodzina juz tam pozostanie i wszyscy sasiedzi; dozyja konca swych dni, az umra wszyscy nieszczesni, dzielac swa hanbe i samotnosc, jakby byli jedna rodzina. Wszyscy.
Wszyscy oprocz mnie. Na mnie klatwa nie ciazy. Pozostawilem ich za soba.
Kleczac na malym cmentarzu, Alvin czul sie jak sierota. Moglby nim byc. Wyslany tutaj do terminu wiedzial, ze cokolwiek zrobi, cokolwiek uczyni, nikt z rodziny nie przybedzie go zobaczyc. Moze od czasu do czasu wracac do domu, do tego posepnego miasteczka, ale ono bardziej przypominalo cmentarz niz ta zielona laka. Bo chociaz tutaj spoczywali umarli, w niedalekim miescie kwitlo zycie i nadzieja, ludzie patrzyli w przyszlosc zamiast ogladac sie za siebie.
Alvin takze powinien spogladac w przyszlosc. Musial odkryc droge do celu, dla ktorego przyszedl na swiat. Zginales za mnie, Vigorze, bracie, ktorego nigdy nie spotkalem. A ja jeszcze nie wiem, dlaczego to takie wazne, abym zyl. Odkryje to kiedys i mam nadzieje, ze bedziesz ze mnie dumny. Przekonasz sie, mam nadzieje, ze warto bylo za mnie umierac.
Kiedy przemyslal juz sobie wszystkie te sprawy, kiedy serce wypelnilo sie zalem i oproznilo ponownie, Alvin zrobil cos, czego jeszcze nigdy nie probowal. Zajrzal pod ziemie.
Niczego nie rozkopywal. Taki mial dar, ze nie patrzac, mogl wyczuc, co jest pod ziemia. Jak wtedy, gdy zagladal do wnetrza kamienia. Teraz chcial zobaczyc, gdzie spoczywa cialo brata. Niektorzy mogliby wziac to za cos w rodzaju okradania grobow, ale przeciez w zaden inny sposob nie mogl popatrzec na czlowieka, ktory zginal, aby go ocalic.
Dlatego zamknal oczy, spojrzal pod ziemie i znalazl zwloki w przegnilej drewnianej trumnie. Przekonal sie, ze Vigor byl duzym chlopcem — inaczej nie zdolalby odepchnac i przekrecic drzewa w rwacym strumieniu wody. Ale duszy Vigora tam nie bylo. I chociaz Al z gory o tym wiedzial, byl troche rozczarowany.
Potem tajemne spojrzenie powedrowalo do malenkich cial, ledwie sie trzymajacych wlasnych prochow, i do zwlok Dziadunia, kimkolwiek byl, swiezo — najwyzej rok temu — zlozonych w ziemi.
Jednak nie tak swiezo jak to drugie cialo. Cialo bez nagrobka. Martwe najwyzej od wczoraj. Mieso wciaz trzymalo sie kosci dziewczyny, a robaki nie zaczely jej jeszcze pozerac.
Alvin krzyknal zaskoczony i przerazony oczywistym domyslem. Czy to mozliwe, ze lezy tu pogrzebana dziewczyna-zagiew? Jej matka twierdzila, ze uciekla, ale kiedy ludzie uciekaja, czesto sie zdarza, ze wracaja martwi. Inaczej czemu by matka byla zrozpaczona? Corka oberzysty pochowana bez nagrobka… To swiadczylo o rzeczach strasznych. Czyzby uciekla i taka okryla sie hanba, ze rodzice nie zaznaczyli jej grobu? No bo niby dlaczego?
— Co z toba, chlopcze?
Alvin wstal i odwrocil sie. Przed nim stal tegi mezczyzna, z takich, co to od pierwszego wejrzenia budza przyjazne uczucia. Choc w tej chwili mine mial niezbyt przyjazna.
— Co robisz na tym cmentarzu?
— Prosze pana — odparl Alvin. — Tutaj jest pochowany moj brat. Mezczyzna zastanowil sie i uspokoil.
— Pochodzisz z tej rodziny… Ale przeciez juz wtedy wszyscy ich chlopcy byli starsi niz ty teraz…
— Jestem tym, ktory sie urodzil tamtej nocy.
Mezczyzna chwycil Alvina w ramiona.
— Dali ci na imie Alvin, prawda? — zapytal. — Jak twojemu ojcu. Tutaj nazywamy go Alvinem Budowniczym Mostow. Jest legenda. Niech popatrze, jaki wyrosles. Siodmy syn siodmego syna wraca zobaczyc miejsce swych narodzin i grob brata. Oczywiscie, zostaniesz w moim zajezdzie. Jestem Horacy Guester, jak juz pewnie zgadles. Ciesze sie, ze cie poznalem. Ale czy nie jestes troche duzy jak na… ile? Dziesiec, jedenascie lat?
— Prawie dwanascie. Wszyscy mowia, ze jestem wysoki.
— Mam nadzieje, ze jestes zadowolony z tego nagrobka, co go postawilismy twojemu bratu. Podziwialismy