szesnastoletnia dziewczyna, ktora nie chciala sie z nim spotkac.
Moze poznala moja przyszlosc i teraz mnie nienawidzi? Moze jestem paskudnym potworem, o jakim nikomu sie nie snilo?
Podazyl za glosem kowalskiego mlota. Doprowadzil go do zrodlanej szopy laczacej brzegi strumienia wyplywajacego ze zbocza. Ruszyl z pradem po lace, az doszedl do kuzni. Goracy dym unosil sie z paleniska. Alvin zaszedl od frontu i zobaczyl kowala za szerokimi, rozsuwanymi drzwiami: przekuwal goracy zelazny pret w zakrzywiona podkowe.
Alvin przygladal mu sie z ciekawoscia. Nawet tutaj wyczuwal zar ognia; w srodku musi byc goraco jak w piekle. Miesnie kowala przypominaly piecdziesiat roznych okrytych skora powrozow trzymajacych ramie. Przemieszczaly sie i przesuwaly wzgledem siebie, kiedy mlot wznosil sie w gore, potem napinaly rownoczesnie, kiedy opadal. Stojac blisko, Alvin z trudem wytrzymywal straszny huk zelaza o zelazo, kowadlo niby kamerton podtrzymywalo dzwiek. Pot sciekal z ciala kowala. Rozebrany do pasa, biala skore mial zaczerwieniona od zaru, poznaczona sadzami z paleniska i struzkami potu. Przyslali mnie na nauke do diabla, pomyslal Alvin.
Ale od razu wiedzial, ze to glupia mysl. Mial przed soba ciezko pracujacego czlowieka, nic wiecej. Zarabiajacego na zycie sztuka potrzebna kazdej osadzie, jesli miala sie rozwijac. Sadzac po wielkosci zagrod dla koni czekajacych na nowe podkowy i po stosach pretow czekajacych na przekucie w plugi, sierpy, topory i tasaki, ten czlowiek nie narzekal na brak zlecen. Jesli naucze sie tego fachu, myslal Alvin, nigdy nie zaznam glodu, a ludzie beda mnie witac z radoscia.
I jeszcze cos. Cos zwiazanego z goracym ogniem i czerwonym zelazem. To, co dzialo sie w tym miejscu, bylo jakos zblizone do tworzenia. Alvin pamietal, jak pracowal z granitowa skala, kiedy ciosal mlynski kamien do ojcowskiego mlyna. Potrafilby pewnie siegnac do wnetrza zelaza i sklonic je, by uksztaltowalo sie wedle jego woli. Jednak powinien sie czegos nauczyc przy kowadle i mlocie, miechach i palenisku, wodzie w wiadrach… czegos, co pomoze mu wypelnic przeznaczenie.
Dlatego patrzyl teraz na kowala nie jak na potezna obca istote, ale jak na samego siebie w przyszlosci. Widzial, jak uksztaltowaly sie miesnie na grzbiecie i ramionach kowala. Sam byl silny. Rabal drwa, stawial ploty, dzwigal i przenosil na farmach sasiadow, zeby zarobic kilka miedziakow. Jednak przy takiej pracy cale cialo wlaczalo sie w kazdy ruch. Czlowiek wznosil siekiere, a potem opuszczal ja tak, jakby bylo czescia styliska. Nogi, biodra i grzbiet wspomagaly uderzenie. Ale kowal trzymal w kleszczach rozzarzone zelazo, trzymal rowno i nieruchomo na kowadle, a kiedy prawa reka uderzala mlotem, reszta ciala nie mogla nawet drgnac, lewe ramie pozostawalo niewzruszone jak skala. Taka praca inaczej formowala miesnie, ramiona stawaly sie silniejsze, miesnie zaczepione na barkach i mostku sterczaly tak, jak nigdy u parobka na farmie.
Alvin zbadal siebie. Sprawdzil, jak rosna miesnie, i od razu pojal, jakich potrzeba im zmian. To byl element jego daru: w zywym ciele znajdowal droge prawie tak latwo, jak widzial ja w wewnetrznych strukturach zywej skaly. I juz teraz skupil sie, uczac cialo, jak sie przemienic i przystosowac do nowej pracy.
— Chlopcze — zawolal kowal.
— Tak, psze pana — odpowiedzial Alvin.
— Masz do mnie jakis interes? Nie znam cie, prawda?
Alvin podszedl i wyciagnal list od taty.
— Przeczytaj mi, chlopcze. Oczy mam juz nie najlepsze.
Alvin rozlozyl papier.
Od Alvina Millera z Vigor Kosciola. Do Makepeace'a, kowala w Hatrack River. Oto moj chlopak, Alvin, co o nim mowiliscie, ze moze u was terminowac, poki nie skonczy siedemnastego. Bedzie pracowal ciezko i robil, co mu kazecie, a wy nauczycie go byc dobrym kowalem, jak w tej umowie, co ja podpisalem. To dobry chlopak.
Kowal siegnal po list i przyjrzal mu sie z bliska. Poruszal wargami, odczytujac niektore zdania. Potem z rozmachem polozyl papier na kowadle.
— No, ladnie — mruknal. — Nie wiesz, chlopcze, ze spozniles sie o rok? Miales sie zjawic zeszlej wiosny. Odrzucilem trzy propozycje terminowania, bo mialem slowo twojego taty, ze przyjedziesz. I tak przez caly rok zostalem bez pomocy, bo on tego slowa nie dotrzymal. A teraz mam cie przyjac na jeden rok krocej niz w kontrakcie, i to nawet bez „jesli sie zgodzicie” albo „za przeproszeniem”.
— Przykro mi, psze pana — powiedzial Alvin. — Ale w zeszlym roku mielismy wojne. Jechalem tutaj, kiedy porwali mnie Choc-Ta-wowie.
— Porwali cie… Daj spokoj, maly, nie opowiadaj mi takich glupot. Gdyby Choc-Tawowie cie zlapali, nie mialbys teraz takich eleganckich wlosow na glowie. I na pewno brakowaloby ci paru palcow.
— Ta-Kumsaw mnie uratowal — wyjasnil Alvin.
— I pewnie spotkales samego Proroka i chodziles z nim po wodzie?
Alvin to wlasnie robil. Ale z tonu glosu kowala zorientowal sie, ze lepiej o tym nie wspominac. Dlatego milczal.
— Gdzie twoj kon?
— Nie mam konia.
— Twoj ojciec wpisal date na tym liscie. Dwa dni temu! Musiales przyjechac konno.
— Bieglem.
Ledwie Alvin to powiedzial, zrozumial, ze popelnil blad.
— Biegles? — powtorzyl kowal. — Boso? Z Wobbish tutaj musi byc prawie czterysta mil! Stopy mialbys porozrywane na strzepy, az po kolana. Nie gadaj takich rzeczy, chlopcze! Nie chce klamcow w moim domu!
Alvin stanal przed wyborem. Mogl wytlumaczyc, ze potrafi biegac jak Czerwony. Makepeace Smith by nie uwierzyl, wiec Alvin musialby mu pokazac, do czego jest zdolny. To nietrudne. Poglaskac zelazny pret i zgiac go. Zlozyc razem dwa kamienie, zeby polaczyly sie w jeden. Jednak Alvin postanowil nie ujawniac tutaj swego daru. Jak moglby byc dobrym uczniem, gdyby ludzie wciaz przychodzili prosic, zeby wyciosal im kominki, naprawil zlamane kolo albo robil to wszystko, do czego mial talent? Poza tym nigdy jeszcze sie nie przechwalal, co potrafi. W domu wykorzystywal swoj dar tylko wtedy, kiedy powinien.
Dlatego wolal nie mowic, do czego jest zdolny. Uczyc sie jak zwyczajny chlopak, obrabiac zelazo sposobem kowala, pozwolic miesniom rozwijac sie powoli na ramionach, barkach i grzbiecie.
— Zartowalem — oswiadczyl. — Jakis czlowiek zabral mnie na luzaka.
— Nie podobaja mi sie takie zarty — stwierdzil kowal. — I nie podoba mi sie, ze tak latwo przychodzi ci klamstwo.
Co Alvin mogl na to odpowiedziec? Nie mogl nawet protestowac, ze wcale nie klamal — bo przeciez sklamal mowiac, ze ktos go tu podwiozl. Czyli byl takim wlasnie klamca, za jakiego wzial go kowal. Pomylil sie tylko co do tego, ktore zdanie bylo klamstwem.
— Przepraszam — powiedzial.
— Nie wezme cie, chlopcze. I tak nie musze cie przyjmowac po roku spoznienia. A w dodatku przychodzisz i od razu klamiesz. Nic z tego.
— Przepraszam pana — powtorzyl Alvin. — To sie wiecej nie zdarzy. W domu nie uwazaja mnie za klamczucha i przekona sie pan, ze i tutaj poznaja moja uczciwosc. Prosze mi tylko dac szanse. Jesli zlapiecie mnie na oszustwie albo zobaczycie, ze nie przykladam sie do pracy jak nalezy, bez zadnego gadania mozecie mnie wyrzucic.
— Nie wygladasz na jedenascie lat, maly.
— Ale mam tyle, psze pana. Wiecie o tym. Wy sami, wlasnorecznie wyciagaliscie z rzeki cialo mojego brata Vigora tamtej nocy, kiedy przyszedlem na swiat. Przynajmniej tato tak mowi.
Oczy kowala zaszly mgla, jakby probowal cos sobie przypomniec.
— Tak, prawde powiedzial. To ja go wyciagnalem. Nawet po smierci sciskal korzenie tego drzewa. Myslalem juz, ze bede go musial wycinac. Podejdz tu, chlopcze.
Alvin zblizyl sie. Kowal zbadal mu muskuly.
— Widze, ze nie jestes leniwy. Lenie sa slabi, a ty jestes silny jak ciezko pracujacy farmer. Co do tego nie mozesz chyba klamac. Ale i tak nie widziales jeszcze, co to jest prawdziwa praca.
— Jestem gotow sie uczyc.
— W to nie watpie. Wielu chlopcow chetnie by sie ode mnie uczylo. Inna praca trafi sie albo i nie, ale kowal zawsze jest potrzebny. To sie nie zmienia. Owszem, masz dosc sily. Zobaczymy, czy takze dosc rozsadku. Popatrz