go tutaj, choc poznalismy dopiero po smierci, nigdy za zycia.
— Jestem zadowolony — potwierdzil Alvin. — To dobry kamien. — A potem, poniewaz nie mogl sie powstrzymac, chociaz wiedzial, ze to niemadre, zadal pytanie, ktore najbardziej go meczylo: — Ale nie rozumiem, psze pana, dlaczego pochowaliscie tu wczoraj dziewczyne, a jej grobu nie znaczy zaden kamien ani krzyz.
Horacy Guester pobladl nagle.
— Oczywiscie, ze to widzisz — szepnal. — Przenikacz albo co. Siodmy syn. Boze, ratuj nas wszystkich.
— Czy postapila haniebnie, ze nie ma nagrobka?
— Nie haniebnie — zapewnil go Horacy. — Bog mi swiadkiem, chlopcze, ze ta dziewczyna zyla szlachetnie i umarla bez grzechu. Nie zaznaczylismy jej grobu, zeby ten dom nadal mogl byc schronieniem dla innych takich jak ona. Ale prosze cie, chlopcze, nie mow nikomu, ze znalazles ja tutaj. Skazalbys na cierpienie dziesiatki i setki zagubionych dusz podazajacych droga z niewoli ku wolnosci. Czy uwierzysz mi, zaufasz i zostaniesz mi przyjacielem w tej sprawie? Zbyt wielkie byloby to cierpienie, jednego dnia stracic corke i dopuscic do wydania tego sekretu. A ze przed toba nie moge zachowac tajemnicy, ty musisz dochowywac jej ze mna, Alvinie. Powiedz, ze tak.
— Dochowam, jesli to honorowy sekret — obiecal Alvin. — Ale jaki honorowy sekret kaze czlowiekowi wlasna corke grzebac bez kamienia?
Horacy szeroko otworzyl oczy, a potem rozesmial sie glosno, jakby wzywal do siebie oszalale ptaki. Po chwili uspokoil sie i klepnal Alvina po ramieniu.
— To nie moja corka spoczywa tu w ziemi, chlopcze. Skad ci to przyszlo do glowy? To czarna dziewczyna, zbiegla niewolnica, ktora umarla zeszlej nocy w drodze na polnoc.
Dopiero teraz Alvin uswiadomil sobie, ze cialo bylo za male na szesnastolatke. To bylo cialo dziecka.
— Ten maluch w waszej kuchni to jej brat?
— Jej syn — odparl Horacy.
— Przeciez jest taka mala…
— To nie powstrzymalo jej bialego pana. Nie wiem, co sadzisz o niewolnictwie, ale prosze, zebys sie teraz zastanowil. Pomysl o tym, co pozwala Bialemu pozbawic dziewczyne cnoty i nadal chodzic w niedziele do kosciola, gdy ona jeczy ze wstydu i rodzi dziecko-bekarta.
— Jestescie Mancypacjonista, prawda? — domyslil sie Alvin.
— Pewnie jestem — przyznal oberzysta. — Ale pewnie wszyscy dobrzy chrzescijanie sa w glebi serca Mancypacjonistami.
— Pewnie tak.
— Mam nadzieje, ze ty jestes. Bo gdyby sie rozeszlo, ze pomagalismy niewolnicy uciec do Kanady, beda mnie szpiegowac odszukiwacze i lapacze od Appalachee po Kolonie Korony. Nikomu nie zdolam juz pomoc.
Alvin zerknal na grob i pomyslal o dziecku w kuchni.
— Powiecie temu malemu, gdzie lezy jego matka?
— Kiedy bedzie dosc duzy, zeby wiedziec i nie powtorzyc — odparl mezczyzna.
— W takim razie dochowam waszego sekretu, jesli wy dochowacie mojego.
Mezczyzna uniosl brwi.
— Jaki mozesz miec sekret, Alvinie? Taki chlopiec jak ty…
— Nie mam ochoty, zeby wszyscy tu wydziwiali, jak to jestem siodmym synem. Przyszedlem terminowac u Makepeace'a Smitha. To chyba jego slyszalem, kul w kuzni niedaleko stad.
— I wolalbys, zeby ludzie nie wiedzieli, ze umiesz wypatrzec cialo lezace w nie oznaczonym grobie.
— Dokladnie zrozumieliscie. Nie zdradze waszego sekretu, a wy nie zdradzicie mojego.
— Masz moje slowo — oswiadczyl mezczyzna. I wyciagnal reke. Alvin ujal jego dlon i uscisnal mocno. Wiekszosc doroslych nie pomyslalaby nawet, zeby dobijac targu z takim dzieciakiem. Ale ten czlowiek podal mu reke, jakby byli sobie rowni.
— Zobaczycie, ze umiem dotrzymac slowa — zapewnil Alvin.
— A w tej okolicy wszyscy ci powiedza, ze Horacy Guester nie lamie obietnic.
Po czym Horacy opowiedzial mu, jak to mowia dookola, ze malec to najmlodszy dzieciak Berrych i ze oddali go na wychowanie starej Peg, bo sami maja dosc, a ona zawsze chciala miec syna.
— To akurat szczera prawda — dodal Horacy Guester. — Zwlaszcza teraz, kiedy Peggy uciekla.
— Wasza corka — domyslil sie Alvin.
I nagle oczy Horacego wypelnily sie lzami. Barki mu zadrzaly od szlochu. Alvin jeszcze nie widzial, zeby dorosly tak plakal.
— Odeszla dzis rano — szepnal Horacy.
— Moze chciala tylko odwiedzic kogos w miescie albo co…
Horacy pokrecil glowa.
— Wybacz, ze tak sie poplakalem. Przepraszam. Jestem okropnie zmeczony, prawde mowiac, a na dodatek rano dowiaduje sie, ze jej nie ma. Zostawila nam list. Odeszla, to pewne.
— Znacie tego czlowieka, z ktorym uciekla? Moze sie pobiora? To juz sie zdarzalo, na przyklad tej szwedzkiej dziewczynie w kraju Szumiacej Rzeki…
Horacy poczerwienial lekko ze zlosci.
— Jestes mlody, wiec nie wiesz, ze lepiej nie mowic takich rzeczy. Powiem ci od razu, ze nie uciekla z zadnym mezczyzna. To dziewczyna cnotliwa i nikt nie smialby twierdzic inaczej. Nie, moj chlopcze. Uciekla samotnie.
Alvin pomyslal, ze widzial wiele niezwyklych rzeczy: trabe powietrzna zmieniona w krysztalowa wieze, pas plotna z wplecionymi w nie duszami wszystkich mezczyzn i kobiet, morderstwami i torturami, opowiesciami i cudami. Znal zycie lepiej niz wiekszosc jedenastoletnich chlopcow. Ale to bylo najdziwniejsze ze wszystkiego: dziewczyna porzucajaca dom ojca bez meza ani nikogo. Nigdy jeszcze nie widzial kobiety, ktora samotnie wyrusza gdziekolwiek poza wlasne podworko.
— Czy ona… czy jest bezpieczna?
Horacy zasmial sie gorzko.
— Bezpieczna? Oczywiscie. Jest zagwia, Alvinie, najlepsza, o jakiej slyszalem. Widzi ludzi na cale mile, zna ich serca. Nie urodzil sie jeszcze taki, co moglby podejsc do niej ze zloscia w duszy, a ona by nie wiedziala od razu, co zamierza. Nie, to nie o nia sie martwie. Lepiej o siebie zadba niz niejeden mezczyzna. Tylko ze…
— Tesknicie za nia — podpowiedzial chlopiec.
— Nie trzeba chyba zagwi, zeby to zgadnac. Dobrze mowie, chlopcze? I troche mnie zranila, ze tak zwyczajnie wstala rano i odeszla. Nikogo nie uprzedzila. Moglbym ja poblogoslawic na droge. Jej mama wyrysowalaby jakis dobry heks. Co prawda malej Peggy to niepotrzebne, ale przynajmniej zapakowalaby jej jedzenie na droge. Ale nic z tego. Zadnego badzcie-zdrowi ani zostancie-z-Bogiem. Zupelnie jakby uciekla przed jakims potworem i miala tylko tyle czasu, zeby do wezelka zabrac zapasowa sukienke i wybiec za drzwi.
Uciekla przed potworem. Te slowa ukluly Alvina w samo serce. Byla taka zagwia, ze mogla zobaczyc, jak przybywa Alvin. I uciekla tego dnia, kiedy dotarl do celu. Gdyby nie byla zagwia, moglby to byc przypadek, ze zniknela akurat dzisiaj. Ale byla. Zobaczyla go. Wiedziala, ze nadchodzi z nadzieja, ze ja spotka i bedzie blagal, by mu pomogla stac sie tym, kim sie urodzil. Zobaczyla to wszystko i uciekla.
— Bardzo mi przykro, ze jej nie ma.
— Dziekuje ci za wspolczucie, przyjacielu. To ladnie z twojej strony. Mam tylko nadzieje, ze to nie na dlugo. Ze zrobi, co sobie zaplanowala, i wroci. Moze za pare dni, moze tygodni. — Zasmial sie znowu czy moze zalkal, co brzmialo prawie tak samo. — Nie moge nawet zapytac zagwi w Hatrack River o jej przyszlosc, bo to wlasnie zagiew odeszla.
Horacy znow sie rozplakal. Potem chwycil Alvina za ramiona i spojrzal mu w oczy, nie probujac nawet ukrywac lez.
— Alvinie, zapamietaj, ze widziales mnie, jak placze nie po mesku. I wiedz, ze tak czuja sie ojcowie, kiedy odchodza ich dzieci. Twoj tato tak czuje sie teraz, kiedy ty jestes daleko.
— Wiem — odparl Alvin.
— A teraz, jesli pozwolisz, chcialbym zostac tu sam.
Alvin polozyl mu dlon na ramieniu, tylko na chwile, i odszedl. Nie w dol, do zajazdu, na obiad obiecany przez Peg Guester. Byl zbyt poruszony, zeby siasc z nimi do stolu. Jak moglby wyjasnic, ze jemu takze ucieczka zagwi zlamala serce? Nie, musial to zmilczec. Odpowiedzi, jakich szukal w Hatrack River, zniknely wraz z