polowe zycia spedzila trzymajac ten czepek, szukajac plomienia jego serca daleko na polnocnym zachodzie kraju Wobbish, w miasteczku Vigor Kosciol. Sprawdzala, jak sobie radzi. Spogladala wzdluz sciezek przyszlosci, zeby sie przekonac, jakie niebezpieczenstwo czai sie w zasadzce. A kiedy juz sie upewnila, ze nic mu nie grozi, wtedy patrzyla dalej. Widziala, jak pewnego dnia wraca do Hatrack River, patrzy jej w oczy i mowi: „To ty ocalilas mnie tyle razy, ty zobaczylas, ze bede Stworca, zanim jeszcze ktokolwiek pomyslal, ze to w ogole mozliwe”. A potem obserwowala, jak poznaje glebie swojej mocy, dowiaduje sie, jaka czeka go praca, jak musi wzniesc Krysztalowe Miasto. Widziala, jak plodzi z nia dzieci, jak glaszcze niemowleta, ktore ona karmi piersia. Widziala te, ktore pochowali i te, ktore przezyly; a na koncu widziala jego…
Lzy ciekly jej po policzkach. Nie chce wiedziec, powtarzala. Nie chce znac wszystkich sciezek przyszlosci. Inne dziewczeta moga snic o milosci, o rozkoszach malzenstwa, o zdrowych i silnych dzieciach. A wszystkie moje sny niosa w sobie smierc i cierpienie, i lek, bo sa prawdziwe. Wiem wiecej, niz moze wiedziec czlowiek i zarazem zachowac w duszy resztke nadziei, A jednak Peggy miala nadzieje. O tak, to na pewno — wciaz trzymala sie jej rozpaczliwie, bo nawet wiedzac, co czeka na sciezkach zycia, nadal dostrzegala wizje pewnych dni, godzin, ulotnych chwil radosci tak wielkiej, ze warto bylo cierpiec, by tam dotrzec.
Tyle ze te wizje we wszystkich przyszlosciach zycia Alvina byly tak rzadkie i nieliczne, iz nie potrafila odszukac drogi, ktora do nich prowadzi. Wszystkie sciezki znajdowala bez trudu: te zwykle, ktore najpewniej stana sie rzeczywistoscia, wiodly do chwili, gdy Alvin zenil sie z nia bez milosci, z wdziecznosci i z poczucia obowiazku. Zalosne malzenstwo. Jak ta biblijna opowiesc o Lei, ktorej piekny maz Jakub nienawidzil, choc ona kochala go bardzo, choc dala mu wiecej dzieci niz inne zony, choc umarlaby dla niego, gdyby tylko poprosil.
Zle Bog traktuje kobiety, myslala Peggy, skoro zmusza nas do tesknoty za mezem i dziecmi, a to prowadzi do poswiecen, bolu i zgryzoty. Czy tak wielki byl grzech Ewy, ze Bog na wszystkie kobiety rzucil swa straszna klatwe? W bolu bedziesz rodzila dzieci, rzekl Wszechmocny i Laskawy Bog. Ku twemu mezowi bedziesz kierowala swe pragnienia, on zas bedzie panowal nad toba.
To wlasnie gorzalo w niej teraz: pragnienie meza. Chociaz byl dopiero jedenastoletnim chlopcem i szukal nie zony, lecz nauczycielki. Moze i jest chlopcem, pomyslala Peggy, ale ja jestem kobieta. Widzialam, jakim stanie sie mezczyzna i tesknie do niego. Przycisnela dlon do piersi; wydawala sie taka duza i miekka, nie pasujaca do ciala, ktore kiedys skladalo sie z samych kantow i patykow, jak szalas z galezi. Teraz zaokraglala sie niczym ciele tuczone na powrot syna marnotrawnego.
Zadrzala na mysl o losie tego cielecia, raz jeszcze dotknela czepka i spojrzala.
W dalekim miasteczku Vigor Kosciol Alvin po raz ostatni jadl sniadanie u matczynego stolu. Obok lezal worek, ktory mial zabrac ze soba w droge do Hatrack River. Po policzkach matki splywaly nie skrywane lzy. Chlopiec kochal ja, ale ani przez chwile nie zalowal, ze musi odejsc. Dom zmienil sie w ponure miejsce, splamione krwia niewinnych. Nie chcial tu zostawac. Nie mogl sie juz doczekac, kiedy wyruszy, zacznie nowe zycie jako uczen kowala w Hatrack River, odszuka zagiew, ktora go ocalila, gdy sie rodzil. Nie mogl juz zjesc ani kesa. Odsunal sie od stolu, wstal, ucalowal mame…
Peggy wypuscila czepek i zatrzasnela pudelko mocno i szybko, jakby chciala zlapac w nim muche.
Przybywa, by mnie odszukac. Zaczac wspolne zycie, pelne cierpienia. Dalej, placz, Faith Miller, ale nie nad swoim chlopcem, ktory wyrusza na wschod. Placz nade mna, ktorej zycie twoj chlopiec zniszczy. Uron lze nad samotnym bolem jeszcze jednej kobiety.
Peggy otrzasnela sie z posepnego nastroju szarego switu. Ubrala sie szybko, pochylajac glowe, by nie zawadzic o ukosne belki sufitu. Przez lata nauczyla sie, jak nie myslec o Alvinie Millerze Juniorze, jak wypelniac obowiazki corki w gospodarstwie rodzicow i zagwi dla calej okolicy. Potrafila nie pamietac o nim przez cale godziny. Wystarczyla odrobina wysilku. A chociaz teraz bylo jej trudniej, gdyz wiedziala, ze tego ranka Alvin ma wstapic na droge prowadzaca wprost do niej, stlumila mysli o nim.
Rozsunela zaslony w oknie na poludnie i usiadla, wsparta o parapet. Spojrzala na puszcze, nadal siegajaca zajazdu, rozciagajaca sie wzdluz Hatrack az do Hio. Po drodze bylo tylko pare swinskich farm. Oczywiscie, Peggy nie widziala Hio nawet w czystym, chlodnym powietrzu wiosennego ranka. Ale czego nie widzialy jej oczy, bez trudu odnajdywala plonaca w niej zagiew. Zeby zobaczyc Hio, wystarczylo odszukac jakis daleki plomien serca, wsliznac sie w ten ogien i spojrzec przez oczy tego czlowieka jak przez wlasne. A kiedy juz pochwycila czyjs plomien serca, wtedy dostrzegala nie tylko to, co on widzial, ale i co myslal, co czul, czego pragnal. A nawet wiecej: w najjasniejszej czesci plomienia, czesto ukryte w szumie biezacych mysli, migotaly otwarte sciezki, decyzje, jakie ow czlowiek musi podjac, zycie, jakie sobie stworzy, jesli wybierze te, tamta czy jeszcze inna droge w ciagu godzin i dni, ktore nadejda.
Peggy tak dobrze widziala plomienie serc innych ludzi, ze prawie nie znala wlasnego.
Czasami wyobrazala sobie, ze jest samotnym marynarzem na bocianim gniezdzie. Co prawda nigdy w zyciu nie widziala prawdziwego statku, najwyzej tratwy na Hio i raz barke na Kanale Irrakwa. Ale czytala ksiazki: wszystkie, ktore doktor Whitley Physicker przywozil jej z Dekane. Dlatego wiedziala o czlowieku w bocianim gniezdzie na maszcie. Trzymajacym sie olinowania, z ramionami wplecionymi w wanty, zeby nie spasc, gdy statek zakolysze sie nagle czy zahusta po niespodziewanym szkwale; czlowieku zima sinym od mrozu, latem czerwonym od slonca. Przez dlugie godziny wachty mial tylko wpatrywac sie z blekitny ocean. Jesli byl to okret piracki, marynarz szukal zagli ofiary. Jesli wielorybniczy, to fontann i rozbryzgow.
Zwykle wygladal ladu, plycizn, ukrytych lawic piasku, piratow albo wrogow jego bandery.
I zwykle nie widzial nic, zupelnie nic, tylko fale, nurkujace morskie ptaki i postrzepione chmury.
Ja tez siedze w bocianim gniezdzie, myslala Peggy. Poslali mnie na maszt szesnascie lat temu, w dniu, kiedy sie urodzilam. I trzymaja tu bez przerwy. Nigdy, ani razu, nie pozwolili zejsc na dol, odpoczac w waskiej koi na najnizszym pokladzie, ani razu nie moglam zamknac luku nad glowa i drzwi za soba. Zawsze, zawsze na wachcie, wypatrujaca daleko i blisko. A ze to nie przez swoje oczy patrze, wiec nie moge ich zamknac nawet we snie.
Nie ma zadnej ucieczki. Siedzac na poddaszu widziala, wcale tego nie chcac:
Matka, znana ludziom jako stara Peg Guester, a sobie samej jako Margaret, gotuje w kuchni dla gosci, ktorzy zjawia sie na kolacje. Nie ma szczegolnego talentu, wiec praca jest ciezka; matka nie jest jak Gertie Smith, ktora solonej wieprzowinie potrafi w sto kolejnych dni nadac sto roznych smakow. Dar Peg Guester to kobiece sprawy, poloznictwo i domowe heksy, ale dobry zajazd wymaga dobrego jedzenia, a ze Dziadunio juz odszedl, musi gotowac sama. Mysli tylko o kuchni i nie znosi, kiedy ktos jej przeszkadza; a juz najbardziej wlasna corka, ktora lazi tylko po domu i prawie sie nie odzywa. Ta dziewczyna to paskudny i ponury dzieciak, a przeciez byla kiedys taka slodka, taka obiecujaca, cale zycie jakos sie skwasilo…
Czy to taka radosc wiedziec, jak malo obchodzi sie wlasna mame? Niewazne, ze Peggy znala takze jej gorace oddanie. Wiedza, ze odrobina milosci zyje w jej sercu, nawet w polowie nie tlumila bolu swiadomosci, ze mama wcale jej nie lubi.
I tato, znany powszechnie jako Horacy Guester, oberzysta w Hatrack River. Wesoly kompan z taty; nawet teraz stoi na podworzu i opowiada cos gosciowi, ktoremu wyraznie trudno opuscic zajazd. On i tato jakos ciagle maja sobie cos jeszcze do powiedzenia.
I tak, ten gosc, prawnik z Cleveland, mysli, ze Horacy Guester to najlepszy, najuczciwszy obywatel, jakiego spotkal w zyciu. Gdyby wszyscy byli podobni do starego Horacego, nie byloby przestepstw i nikt by nie potrzebowal prawnikow w gornym kraju Hio. Wszyscy tak sadzili. Wszyscy kochali Horacego Guestera.
Ale jego corka, zagiew Peggy, spogladala w plomien jego serca i wiedziala, co on sam o sobie mysli. Widzial usmiechajacych sie do niego ludzi i mowil sobie: „Gdyby wiedzieli, jaki jestem naprawde, spluwaliby mi pod nogi i probowali zapomniec, ze kiedys zobaczyli moja twarz albo uslyszeli moje imie”.
Peggy siedziala na poddaszu, a wokol lsnily plomienie serc. Wszystkie. Najjasniej rodzicow, gdyz ich znala najlepiej. Gosci spiacych w zajezdzie. I mieszkancow miasta.
Makepeace Smith, jego zona Gertie i trojka zasmarkanych dzieciakow, zawsze planujacych diabelskie psoty, jesli akurat nie rzygaly albo nie sikaly… Peggy widziala rozkosz Makepeace'a, gdy ksztaltowal zelazo, jego niechec dla wlasnych dzieci, rozczarowanie, gdy zona zmienila sie z fascynujacej, nieosiagalnej pieknosci w kudlata wiedzme, ktora najpierw wrzeszczy na dzieci, a potem tym samym tonem wydziera sie na meza.
Pauley Wiseman, szeryf, ktory uwielbia, kiedy ludzie sie go boja. Whitley Physicker, zly na siebie, bo jego lekarstwa nie skutkuja w polowie przypadkow i niemal co tydzien widzi smierc, na ktora nic nie moze poradzic. Nowi przybysze, starzy mieszkancy, farmerzy i rzemieslnicy… Patrzyla ich oczami i zagladala im w serca. Wiedziala o malzenskich lozach, zimnych nocami, i cudzolostwach skrywanych w sercach winnych. Wiedziala o zlodziejstwie zaufanych urzednikow, przyjaciol i sluzacych, o szlachetnych sercach wielu, ktorymi pogardzano i na ktorych spogladano z gory.