— Zaraz przy ujsciu Hatrack, o ile sie orientuje. Tato, ide z wami.

— Nic z tego.

— Tak, tato. Nigdy jej nie znajdziesz. Ani ty, ani dziesieciu innych. Za bardzo sie boi Bialych. I ma powody.

Tato przyjrzal sie jej niepewnie. Nigdy przedtem nie chcial jej zabrac, ale zwykle uciekali czarni mezczyzni. I zwykle, zagubionych i przerazonych, znajdywali ich juz po tej stronie Hio, wiec bylo to mniej niebezpieczne. Przejscie do Appalachee to pewne wiezienie, jesli ich tam zlapia na pomaganiu Czarnym w ucieczce. Wiezienie albo i petla na galezi. Na poludnie od Hio Emancypacjonistom nie wiodlo sie najlepiej, a zwlaszcza takim Emancypacjonistom, ktorzy pomagali zbieglym kozlom, owieczkom i pikaninom przedostac sie na polnoc, do kraju Francuzow w Kanadzie.

— Za rzeka jest niebezpiecznie — oswiadczyl.

— Tym bardziej bede wam potrzebna. Zeby ja znalezc i zeby ostrzec, czy nie nadchodzi ktos jeszcze.

— Matka mnie zabije, jesli sie dowie, ze cie zabralem.

— W takim razie wymkne sie zaraz, tylnymi drzwiami.

— Powiedz jej, ze idziesz z wizyta do pani Smith.

— Nic jej nie powiem, tato, albo powiem prawde.

— No to zostane tutaj i bede sie modlil, zeby dobry Bog ocalil mi zycie i nie pozwolil jej zauwazyc, jak wychodzisz. Spotkamy sie o zachodzie slonca przy ujsciu Hatrack.

— Nie mozna…

— Nie. Ani minuty wczesniej. Dopiero po ciemku mozemy przeplynac rzeke. Jesli ja zlapia albo umrze, zanim sie tam dostaniemy, to trudno. Bo nie wyplyniemy za dnia. To pewne.

Halas w lesie. To przeraza czarna niewolnice. Drzewa chwytaja ja, sowa skrzeczy, mowi, gdzie maja jej szukac. Rzeka smieje sie bez przerwy. Nie moze sie ruszyc, bo upadnie po ciemku i zrani dziecko. Nie moze zostac, bo na pewno ja zlapia. Lot nie oszuka odszukiwaczy, oni widza daleko i znajda ja nawet mnostwo mil od plantacji.

Krok, na pewno. Panie Boze Jezu zbaw mnie od tego diabla w ciemnosci.

Krok, oddech, szelest rozsuwanych galezi. Ale nie ma latarni. To, co nadchodzi, widzi mnie po ciemku! O Panie Boze Mojzeszu Zbawco Abrahamie!

— Dziewczyno.

Ten glos, slysze ten glos. Nie moge oddychac. Slyszysz go, chlopcze-dziecko? Czy snie sobie ten glos? Glos damy, bardzo cichy glos damy. Diabel nie mowi glosem damy, kazdy to wie, prawda?

— Dziewczyno, przychodze zabrac cie za rzeke, pomoc tobie i twojemu dziecku przedostac sie na polnoc. Na wolnosc.

Nie umiem znalezc slow, ani slow niewolnika, ani slow Umbawa. Czy trace slowa, kiedy okrywam sie piorami?

— Mamy solidna lodz i dwoch ludzi u wiosel. Wiem, ze mnie rozumiesz, ze mi ufasz i ze chcesz isc. Dlatego uspokoj sie, dziewczyno, wez mnie za reke, o tutaj, to moja reka, nic nie musisz mowic, zlap mnie tylko. Tam sa biali ludzie, ale to moi przyjaciele i nie dotkna cie. Nikt cie nie dotknie oprocz mnie, mozesz mi wierzyc, musisz mi wierzyc.

Reka dotyka mojej skory, chlodna i miekka jak glos tej damy. Ta dama to aniol, to Swieta Dziewica Matka Boza.

Znowu kroki, ciezkie, potem latarnie, swiatla i wielcy biali mezczyzni, ale ta dama trzyma mnie za reke.

— Smiertelnie przerazona.

— Popatrz na te dziewczyne. Do cna wykonczona.

— Ile dni nie jadla?

Glosy wielkich mezczyzn, jak glos Bialego Pana, ktory dal jej dziecko.

— Zeszlej nocy uciekla z plantacji — tlumaczy dama.

Skad biala dama to wie? Ona wie wszystko. Ewa, matka wszystkich dzieci. Nie ma czasu na slowa, na modly, ruszac sie bardzo szybko, oprzec o biala dame, isc, isc, isc do lodzi, lezy w wodzie czekajac, calkiem jak sen! Patrz! To lodz, chlopcze-dziecko, lodz przewiezie nas przez Jordan do Ziemi Obiecanej.

Byli na srodku rzeki, kiedy czarna dziewczyna zaczela sie trzasc, plakac i belkotac.

— Ucisz ja — rzucil Horacy Guester.

— Nikogo nie ma w poblizu — odpowiedziala Peggy. — Nikt nie uslyszy.

— O czym ona gada? — zapytal Po Doggly.

Hodowal swinie niedaleko ujscia Hatrack. Przez chwile Peggy zdawalo sie, ze mowi o niej. Ale nie, mial na mysli czarna dziewczyne.

— Mowi chyba w swojej afrykanskiej mowie — odparla Peggy. — Ta naprawde odwazna dziewczyna. Jak im uciekla…

— Razem z niemowleciem i w ogole — zgodzil sie Po.

— Ach, niemowle — zawolala Peggy. — Wezme je.

— A to dlaczego? — zdziwil sie tato.

— Bo wy obaj musicie ja niesc. Przynajmniej od brzegu do wozu. Nie ma mowy, zeby to dziecko zrobilo jeszcze chocby krok.

Wlasnie tak zrobili, kiedy dotarli do brzegu. Stary woz Po nie byl specjalnie wygodny — jedna derka to wszystko, co mogli zaproponowac czarnej dziewczynie. Ale ulozyli ja, i jesli nawet cos sie jej nie podobalo, nie powiedziala ani slowa. Horacy uniosl latarnie.

— Mialas swieta racje, Peggy — stwierdzil.

— Dlaczego?

— Dlatego, ze nazwalas ja dzieckiem. Glowe dam, ze nie ma jeszcze trzynastu lat. A juz jest matka… Jestes pewna, ze to jej dzieciak?

— Jestem pewna — potwierdzila Peggy.

Po Doggly parsknal.

— Wiecie, jak to z nimi jest. Jak kroliki, kiedy tylko moga… — Nagle przypomnial sobie, ze jest z nimi Peggy. — Prosze o wybaczenie, panienko. Do tej pory nigdy nie bralismy ze soba dam.

— To ja powinniscie prosic o wybaczenie — oznajmila zimno Peggy. — To dziecko jest mieszancem. Jej wlasciciel splodzil je bez zadnego „za pozwoleniem”. Chyba mnie rozumiecie.

— Nie zycze sobie, zebys dyskutowala o takich sprawach — oswiadczyl Horacy Guester. Byl zly, to jasne. — Wystarczy, ze poszlas z nami. Nie wolno ci zdradzac tajemnic tego biedactwa.

Peggy umilkla. W drodze do domu nie odezwala sie wiecej. Zawsze tak bylo, kiedy mowila szczerze; dlatego prawie nigdy sobie na to nie pozwalala. To przez cierpienia tej zbieglej niewolnicy zapomniala sie i powiedziala za duzo. A teraz tato myslal, jak wiele dowiedziala sie o czarnej dziewczynie w ciagu paru chwil, i martwil sie, ile tez wie o nim.

Chcialbys wiedziec, tato? Wiem, dlaczego to robisz. Nie jestes jak Po Doggly, ktoremu specjalnie na Czarnych nie zalezy, ale nie znosi, kiedy trzyma sie w klatce dzikie stworzenia. Pomaga niewolnikom przedostac sie do Kanady, bo ma w sobie taka potrzebe: zeby wypuscic ich na wolnosc. Ale ty, tato, robisz to, zeby zaplacic za swoj grzeszny sekret. Twoja sliczna tajemnice. Usmiechala sie do ciebie, a ty mogles powiedziec: „Nie”, ale nie powiedziales. Powiedziales: „Tak, o tak”. To bylo wtedy, kiedy mama oczekiwala mnie, a ty wyjechales do Dekane po zapasy. Zostales tam przez tydzien i miales te kobiete moze dziesiec razy w ciagu szesciu dni. Pamietam kazdy z nich wyraznie, jak ty, czuje, jak snisz o niej po nocach. Plonacy ze wstydu i plonacy pozadaniem… Wiem, co czuje mezczyzna, kiedy pragnie kobiety tak bardzo, az piecze go skora i nie potrafi lezec spokojnie. Przez wszystkie te lata nienawidziles sie za to, co zrobiles, i jeszcze bardziej za to, ze kochasz to wspomnienie. I placisz za nie. Narazasz sie na wiezienie albo ze cie powiesza na drzewie, krukom na zer, nie dlatego, ze kochasz Czarnych. Dlatego, ze masz nadzieje, iz dobre uczynki dla dzieci bozych uwolnia cie od grzechu twej tajemnej milosci.

To zabawne, tato. Gdybys wiedzial, ze znam twoja tajemnice, pewnie bys umarl. Padlbys trupem na miejscu. A przeciez, gdybym tylko mogla ci o tym powiedziec, moglabym dodac cos jeszcze. Moglabym dodac: „Tato, czy nie rozumiesz, ze to jest wlasnie twoj dar? Myslisz, ze nie masz zadnego talentu, ale to nieprawda. To

Вы читаете Uczen Alvin
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×