dar sprawiania, ze ludzie czuja sie kochani. Przychodza do twojego zajazdu i jest im jak w domu. Kiedy ja zobaczyles, te kobiete w Dekane, ona byla spragniona. Chciala tego uczucia, ktore budzisz w ludziach. Tak bardzo cie potrzebowala. A to trudne, tato, strasznie trudne, nie kochac kogos, kto ciebie kocha tak bardzo, kto lgnie do ciebie jak chmury do ksiezyca. I wie, ze odejdziesz, ze nie zostaniesz, ale pragnie. Szukalam tej kobiety, tato. Szukalam jej plomienia serca. I znalazlam. Wiem, gdzie jest. Nie jest juz mloda, nie taka, jaka pamietasz. Ale wciaz piekna, tak samo jak w twoich wspomnieniach, tato. I jest dobra kobieta, a ty nie wyrzadziles jej krzywdy. Wspomina cie cieplo, tato. Wie, ze Bog wybaczyl jej i tobie, wam obojgu. Tylko ty, tato, nie mozesz sobie wybaczyc.” To smutne, myslala Peggy, jadac wozem do domu. Tato robi cos, co w oczach kazdej innej corki uczyniloby go bohaterem. Wielkim czlowiekiem. Ale ze jestem zagwia, znam prawde. On nie wychodzi noca, jak Hektor przed bramy Troi, nie naraza sie na smierc, by ratowac zycie innych. On czolga sie jak zbity pies, bo w glebi duszy jest zbitym psem. Biegnie nad rzeke, zeby ukryc sie przed grzechem, ktory Pan wybaczylby mu juz dawno, gdyby tylko tato uznal, ze wybaczenie w ogole jest mozliwe.
Ale po chwili Peggy przestala myslec, ze to smutne dla jej taty. To przeciez smutne dla kazdego, prawda? A smutni ludzie przewaznie pozostaja smutni, trzymaja sie tej bolesci jak ostatniego garnka wody w czasie suszy. Jak Peggy, ktora wciaz czeka tu na Alvina, chociaz wie, ze Alvin nie przyniesie jej radosci.
Ale ta dziewczyna lezaca na derce jest calkiem inna. Mialo ja spotkac wielkie nieszczescie, miala stracic swojego chlopca-dziecko, ale nie siedziala i nie czekala, az to sie stanie, zeby potem rozpaczac. Powiedziala: „Nie”. Po prostu nie i tyle. Nie pozwole wam sprzedac mojego chlopca na poludnie, nawet do dobrej, bogatej rodziny. Niewolnik bogacza jest przeciez dalej niewolnikiem. A na poludnie oznacza, ze znajdzie sie dalej od miejsca, dokad moze uciec i przebic sie na polnoc. Peggy wyczuwala te decyzje, kiedy dziewczyna przewracala sie i jeczala w tyle wozu.
To jeszcze nie wszystko. Ta dziewczyna byla bohaterka bardziej niz tato i Po Doggly. Poniewaz znala tylko jeden sposob ucieczki: magie tak silna, ze Peggy nigdy o czyms podobnym nie slyszala. Nie snilo jej sie nawet, ze Czarni znaja takie czary. Ale to nie klamstwo ani nie sen. Dziewczyna leciala. Zrobila woskowa lalke, ubrala ja w piora i spalila. Spalila bez sladu. To pozwolilo jej frunac az tutaj, bardzo daleko — dopoki nie wzeszlo slonce. Tak daleko, ze Peggy ja dostrzegla i przewiezli ja przez Hio. Ale jakaz cene miala zaplacic zbiegla niewolnica…
Kiedy wrocili do zajazdu, mama byla tak wsciekla, jak chyba jeszcze nigdy.
— To zbrodnia, za ktora powinni cie wychlostac! Jak mozna zabierac szesnastoletnia corke na taka zbojecka wyprawe w srodku nocy…
Ale tato nie odpowiadal. Nie musial. Wystarczylo, ze wniosl te dziewczyne do izby i ulozyl na podlodze przy ogniu.
— Ona chyba od tygodnia nic nie jadla! — wykrzyknela mama. — A czolo az parzy reke. Przynies garnek wody, Horacy, bedziesz ocieral jej czolo. A ja podgrzeje troche bulionu…
— Nie, mamo — przerwala jej Peggy. — Lepiej poszukaj mleka dla dziecka.
— Dziecko nie umrze, a ta mala chyba tak. Nie ucz mnie, takie rzeczy sama umiem leczyc…
— Nie, mamo — powtorzyla Peggy. — Ona robila czary z woskowa lalka. To magia Czarnych, ale wiedziala, jak sie do tego zabrac, i miala moc. W Afryce byla corka krola. Znala cene i teraz musi ja zaplacic.
— Chcesz powiedziec, ze ta dziewczyna umrze? — spytala mama.
— Zrobila swoja lalke, mamo, i wrzucila ja do ognia. To dalo jej skrzydla i mogla leciec przez cala jedna noc. Ale cena za to jest reszta zycia.
Tato wygladal, jakby mu bylo slabo.
— Peggy, to przeciez wariactwo. Co by jej przyszlo z ucieczki z niewoli, gdyby miala tak zwyczajnie umrzec? Mogla przeciez po prostu sie zabic i oszczedzic sobie klopotow.
Peggy nie musiala tlumaczyc. Trzymane na rekach dziecko zaplakalo akurat i to wystarczylo za odpowiedz.
— Pojde po mleko — oswiadczyl tato. — Christian Larson na pewno znajdzie pol kwaterki, nawet w nocy.
Mama powstrzymala go jednak.
— Zastanow sie, Horacy — powiedziala. — Juz prawie polnoc. Co mu powiesz? Ze dla kogo jest to mleko?
Horacy westchnal i zasmial sie z wlasnej glupoty.
— Dla malego pikanina, dzieciaka zbieglej niewolnicy. Ale natychmiast poczerwienial ze zlosci.
— To szalenstwo, co zrobila ta czarna dziewczyna — burknal. — Dotarla az tutaj i przez caly czas wiedziala, ze umrze. I co niby mamy zrobic z tym pikaninem? Nie zawieziemy go przeciez na polnoc i nie polozymy za kanadyjska granica, zeby wrzeszczalo, az jakis Francuz je znajdzie.
— Moim zdaniem zwyczajnie pomyslala, ze lepiej umrzec wolnym niz zyc w niewoli — stwierdzila Peggy. — Wiedziala, ze cokolwiek dziecko tu spotka, bedzie lepsze od tego, co zostawila za soba.
Dziewczyna lezala przy ogniu. Miala zamkniete oczy i oddychala plytko.
— Ona spi, prawda? — spytala mama.
— Jeszcze nie umarla — odparla Peggy. — Ale nas nie slyszy.
— W takim razie powiem wprost: to paskudny klopot. Nie mozemy pozwolic, zeby ludzie sie dowiedzieli, jak to sprowadzasz tu zbieglych niewolnikow. Plotka rozniesie sie szybko, a potem przez okragly rok bedzie tu obozowac dwudziestu odszukiwaczy. I predzej czy pozniej ktorys cie zastrzeli.
— Nikt nie musi wiedziec — mruknal tato.
— A co powiesz ludziom? Ze przypadkiem potknales sie w lesie o jej trupa?
Peggy miala chec krzyknac na nich: „Ona jeszcze zyje, wiec uwazajcie, co mowicie!” Ale faktycznie, musieli cos zaplanowac, i to szybko. A gdyby ktos z gosci obudzil sie teraz i zszedl na dol? Jak wtedy zachowaja tajemnice?
— Kiedy umrze? — zapytal tato. — Do rana?
— Przed switem bedzie martwa.
Tato kiwnal glowa.
— Wiec lepiej wezme sie do roboty. Ta dziewczyna sam sie zajme. A wy, kobiety, wymyslicie, mam nadzieje, co zrobic z malym.
— Wymyslimy, tak? — rzucila groznie mama.
— Wiem, ze ja nic nie wymysle, wiec lepiej sie postarajcie.
— To moze powiem ludziom, ze to moje dziecko.
Tato nawet sie nie rozzloscil. Usmiechnal sie tylko.
— Nie uwierza ci, chocbys trzy razy dziennie kapala tego chlopaka w smietanie.
Wyszedl na dwor i zawolal Po Doggly'ego, zeby mu pomogl wykopac grob.
— To calkiem niezly pomysl: rozglosic, ze ten dzieciak urodzil sie gdzies w okolicy — stwierdzila mama. — Ta rodzina Czarnych, co mieszka na mokradlach… Pamietasz, dwa lata temu jakis plantator probowal udowodnic, ze byl ich wlascicielem? Jak oni sie nazywaja, Peggy?
Peggy znala ich o wiele lepiej niz ktokolwiek inny w Hatrack River. Obserwowala ich jak wszystkich, znala ich dzieci, ich imiona.
— Nazywaja sie Berry — odparla. — Jak szlachetne rody, zachowuja to nazwisko niezaleznie od pracy, ktora przychodzi im wykonywac.
— Moze powiemy, ze to ich dziecko?
— Oni sa biedni, mamo. Nie wyzywia jeszcze jednej geby.
— Na to mozemy zaradzic. Pomozemy im.
— Zastanow sie, mamo, jak to bedzie wygladac. Ni z tego, ni z owego u Berrych zjawia sie takie jasne dziecko. Wystarczy popatrzec, a juz sie wie, ze jest w polowie biale. A potem Horacy Guester zaczyna im nosic prezenty.
Mama poczerwieniala.
— Co ty wiesz o takich sprawach? — mruknela.
— Wielkie nieba, mamo, jestem zagwia. A ty dobrze wiesz, ze ludzie zaczna gadac. Na pewno zaczna.
Mama zerknela na czarna dziewczyne.
— Wpakowalas nas w powazne klopoty, malenka.
Dziecko zaczelo sie wiercic.
Mama podeszla do okna, jakby mogla widziec w ciemnosci i zobaczyc jakas odpowiedz wypisana na niebie.