Alvin byl zaskoczony: dorosly mezczyzna jego pytal, kiedy nalezy cos zrobic.
— Jak tylko sie sciemni. Jak tylko ci dwaj odszukiwacze zasna.
— Naprawde to potrafisz?
— Jezeli tylko bede sie im przygladal. To znaczy… tak jakby przygladal. Jesli bede pilnowal, gdzie sa. Zebym nie uspil jakichs innych ludzi.
— A teraz ich pilnujesz?
— Wiem, gdzie sa.
— No, to uwazaj na nich.
Horacy wygladal na przestraszonego. Prawie tak bardzo, jak siedem lat temu, kiedy Alvin powiedzial, ze wie o pogrzebanej dziewczynie. Bal sie, poniewaz Alvin byl zdolny do czegos niezwyklego, co wykraczalo poza heksy i talenty zrozumiale dla Horacego.
Nie znasz mnie, Horacy? Nie wiesz, ze wciaz jestem Alvinem, tym chlopcem, ktorego lubiles, ktoremu ufales i pomagales tyle razy? Jesli jestem silniejszy, inaczej silniejszy, niz myslales, to nie znaczy przeciez, ze jestem choc odrobine grozniejszy od ciebie. Nie ma powodu do strachu.
Horacy jakby slyszal te mysli, bo lek odplynal z jego twarzy.
— Chcialem powiedziec… Peg i ja liczymy na ciebie. Bogu niech beda dzieki, ze tutaj trafiles, i to wlasnie w chwili, kiedy tak bardzo jestes potrzebny. Dobry Pan czuwa nad nami.
Horacy usmiechnal sie, odwrocil i wyszedl z kuzni.
To, co powiedzial, dodalo Alvinowi pewnosci. Poczul sie lepiej. Ale przeciez taki byl dar Horacego: sprawial, ze ludzie czuli sie tak, jak pragneli sie czuc.
Alvin powrocil myslami do odszukiwaczy. Poslal za nimi swoj przenikacz, zeby pilnowac ich cial, ktore sunely jak dwie czarne burze poprzez zielona piesn wokol, a pomiedzy nimi cicha piesn Arthura Stuarta. Czysta i jasna. Czarna i biala skora nie ma nic wspolnego z czernia i biela serca, pomyslal Alvin. Rece mial zajete praca przy kowadle, ale chocby sie staral, nie potrafil sie na niej skupic. Nigdy jeszcze nie obserwowal nikogo na taka odleglosc… Z jednym wyjatkiem: kiedy na Osmiosciennym Kopcu pomagal mocom, ktorych nie pojmowal.
A najgorsze, co mogloby mu sie zdarzyc, to gdyby ich zgubil, gdyby stracil Arthura Stuarta przez nieuwage. Chlopiec zginalby wsrod tych udreczonych dusz niewolnikow w Appalachee i dalej, na glebokim poludniu, gdzie wszyscy biali ludzie byli slugami innego Arthura Stuarta, krola Anglii. Czyli Czarni byli niewolnikami niewolnikow.
Arthur nie moze sie zgubic w takim strasznym miejscu. Musze podazac za nim, jak gdyby nas laczyla jakas nic.
I niemal natychmiast, ledwie sobie wyobrazil cienka, niewidzialna nic laczaca go z malym mieszancem, ta nic zaistniala. Biegla przez powietrze, tak cienka jak to, co kiedys wymyslil, kiedy probowal zrozumiec, czym jest atom. Nic miala tylko jeden wymiar — dlugosc, ktora laczyla serce chlopca z sercem Alvina. Zostan z nim, polecil jej Alvin, jakby byla zywa istota. A ona w odpowiedzi zdawala sie rozjasniac, pogrubiac… az sie przestraszyl, ze inni ja zobacza.
Kiedy jednak popatrzyl zwyczajnie oczami, nie zauwazyl zadnej nici; pojawiala sie tylko wtedy, gdy spogladal inaczej. Zdumialo go, ze taka rzecz moze sie nagle pojawic, stworzona z niczego, to znaczy bez zadnego wzorca poza tym, ktory tkwil w glowie Alvina. To jest Tworzenie. Moje pierwsze cienkie, niewidzialne Tworzenie… Ale ono istnieje i noca zaprowadzi mnie do Arthura Stuarta, zebym mogl dac mu wolnosc.
W swoim malym domku Peggy obserwowala Alvina i Arthura Stuarta. Spogladala to na jednego, to na drugiego. Szukala jakiejs sciezki, wiodacej ku wolnosci Arthura, za ktora Alvin nie placil smiercia albo wiezieniem. Ale choc szukala starannie i dokladnie — takiej sciezki nie bylo. Odszukiwacze zbyt byli sprawni w poslugiwaniu sie swoim strasznym darem. Na pewnych sciezkach Alvin i Horacy uwalniali Arthura, ale wkrotce znajdowano go i na powrot zabierano w niewole, kosztem krwi albo wolnosci Alvina.
Dlatego z rozpacza zaczela sie przygladac, jak Alvin splata swa prawie nie istniejaca nic. I dopiero wtedy, po raz pierwszy, dostrzegla w plomieniu serca Arthura Stuarta lekki blysk mozliwej wolnosci. Nie o to chodzilo, ze nic doprowadzi Alvina do chlopca. Juz wczesniej na niektorych sciezkach widziala, jak Alvin odnajduje i usypia odszukiwaczy. Nie, rzecz w tym, ze Alvin w ogole potrafil taka nic stworzyc. Prawdopodobienstwo bylo znikome i nie ukazywala go zadna sciezka. A moze… Wczesniej o tym nie pomyslala… Moze sam akt Stworzenia tak gleboko narusza prawa natury, ze ona ze swym darem nie potrafi dostrzec sciezek, ktore biora z niego poczatek. Przynajmniej dopoki rzecz sie nie stanie.
Ale czy nawet w chwili narodzin Alvina nie widziala jego wspanialej przyszlosci? Czy nie widziala, jak wznosi miasto z najczystszego szkla czy lodu? Nie widziala tego miasta pelnego ludzi, ktorzy mowia jezykami aniolow i patrza oczami Boga? To, ze Alvin bedzie Stwarzal, zawsze bylo prawdopodobne — pod warunkiem, ze nie zginie. Ale zaden konkretny akt Stworzenia nigdy nie wydawal sie mozliwy, nigdy dosc naturalny, by zagiew — nawet zagiew tak nadzwyczajna jak Peggy — go przewidziala.
Zobaczyla, jak Alvin usypia odszukiwaczy prawie natychmiast po zmroku, kiedy tylko znalezli miejsce na oboz na drugim brzegu Hio. Zobaczyla, ze Alvin i Horacy spotykaja sie w kuzni i szykuja do marszu przez las do Hio, unikajac drogi, zeby nie spotkac wracajacych z Ujscia Hatrack szeryfa i doktora Physickera. Nie zwracala na nich uwagi. Teraz, gdy pojawila sie nadzieja, cala uwage skoncentrowala na przyszlosci Arthura. Badala jego waskie sciezki wolnosci, zakorzenione w terazniejszych dzialaniach. Nie potrafila znalezc jednego momentu wyboru i zmiany. Dla niej byl to dowod, ze wszystko zalezy od tego, czy Alvin stanie sie prawdziwym Stworca — dzisiaj, tej nocy.
— O Boze — szepnela. — Jezeli sprawiles, ze ten chlopiec urodzil sie z takim darem, blagam cie, abys dzis wieczorem nauczyl go Tworzenia.
Alvin stal obok Horacego, obaj ukryci w cieniach na brzegu. Czekali, az przeplynie rzesiscie oswietlony rzeczny statek. Na pokladzie grala muzyka, a pasazerowie tanczyli kadryla. Alvin poczul gniew: bawili sie jak dzieci, gdy tymczasem prawdziwe dziecko prowadzono do niewoli. Wiedzial jednak, ze jest niesprawiedliwy. Nie mozna winic ich za to, ze sa szczesliwi, gdy cierpi ktos inny, kogo nawet nie znaja. Inaczej na swiecie wcale nie istnialoby szczescie. Zycie jest, jakie jest, myslal. Nie ma chwili, kiedy przynajmniej kilkuset ludzi nie cierpi z jakiegos powodu.
Ledwie statek zniknal za zakretem, uslyszeli jakies trzaski wsrod drzew. A raczej to Alvin uslyszal, i to tylko jemu dzwiek wydal sie trzaskiem, poniewaz wyczuwal wlasciwy porzadek rzeczy w zielonej piesni lasu. Dopiero po kilku minutach Horacy takze cos zauwazyl. Ktokolwiek sie do nich skradal, jak na Bialego poruszal sie rzeczywiscie cicho.
— Teraz zaluje, ze nie mam strzelby — szepnal Horacy.
Alvin pokrecil glowa.
— Czekajcie i patrzcie — odpowiedzial, ledwie poruszajac wargami.
Czekali. Po chwili jakis czlowiek wynurzyl sie z lasu i zsunal po blotnistym brzegu do wody, gdzie kolysala sie lodka. Przybysz rozejrzal sie, westchnal i wsiadl do lodki. Odwrocil sie i zajal miejsce na rufie, posepnie wspierajac dlonia podbrodek. I nagle Horacy zachichotal.
— A niech mnie diabli porwa, kiedy juz umre! Przeciez to Po Doggly!
Czlowiek w lodce nagle sie wyprostowal i w blasku ksiezyca Alvin zobaczyl jego twarz. Rzeczywiscie, to byl woznica doktora Physickera. Ale Horacy wcale sie tym nie zmartwil. Zjezdzal juz po stromym brzegu i brnal przez wode do lodki. Kiedy sie w niej znalazl, usciskal Po Doggly'ego tak mocno, ze az woda chlupnela przez burte. Po sekundzie obaj zauwazyli, ze lodka kolysze sie niebezpiecznie i bez slowa przesuneli sie dokladnie tak, zeby ja zrownowazyc. Potem, wciaz w milczeniu, Po Doggly wsunal wiosla w dulki, a Horacy wyjal spod lawki plaski blaszany czerpak i zaczal rytmicznie wybierac wode.
Przez chwile Alvin podziwial idealna wspolprace tych dwoch. Nie musial pytac — po ich zachowaniu poznal, ze w przeszlosci nieraz wyruszali na takie wyprawy. Jeden wiedzial, co zrobi drugi, wiec sie nie zastanawiali. Jeden robil swoje, drugi swoje, i nie musieli nawet sprawdzac, by wiedziec, ze obie czesci roboty sa wykonane jak nalezy.
Niczym te czasteczki i drobinki, ktore tworzyly wszystko na swiecie; niczym taniec atomow, ktorych obraz Alvin uksztaltowal w swoim umysle. Dotad nie zdawal sobie z tego sprawy, ale ludzie tez moga byc jak atomy. Na ogol sa zdezorganizowani, nikt nie zna nikogo, nikt nie pozostaje na miejscu dosc dlugo, zeby zaufac i zdobyc zaufanie — dokladnie tak, jak Alvin wyobrazal sobie atomy, zanim Bog pouczyl je, kim sa, i zanim przydzielil im zadania. Ale oto zobaczyl dwoch ludzi — dwoch mezczyzn, ktorych nikt by nawet nie podejrzewal, ze sie blizej znaja… Najwyzej tak, jak wszyscy znaja wszystkich w Hatrack River. Po Doggly, kiedys farmer, teraz zmuszony