Wiekszosc sciezek rozpoczynala sie od tego, ze przyprowadzaja Arthura do zrodlanej szopy. Dlatego nie zaskoczylo jej pukanie do drzwi.
— Panno Larner — zawolal cicho Alvin.
Ocknela sie z zamyslenia. Rzeczywistosc nie byla nawet w polowie tak interesujaca, jak przyszlosci odkryte w plomieniu serca Arthura Stuarta. Otworzyla drzwi. Stali tam wszyscy, z Arthurem opatulonym w koszule Alvina.
— Przyprowadzilismy go — oznajmil Horacy.
— To widze — odparla Peggy.
Cieszyla sie, ale jej glos nie zdradzal tej radosci. Zachowywala sie, jakby byla bardzo zajeta, jakby jej przerwali cos waznego, jakby byla zirytowana. I byla. No szybko, miala ochote powiedziec. Znam juz te rozmowe, bo Arthur Stuart ja slyszal, wiec konczmy, zebym mogla dalej badac, czym sie stanie ten chlopiec. Ale oczywiscie nie mogla powiedziec tego glosno, jesli chciala nadal uchodzic za panne Larner.
— Nie znajda go — zapewnil ja Alvin. — W kazdym razie dopoki nie zobacza na wlasne oczy. Cos… Ich skarbczyk jest juz do niczego.
— Jest bezuzyteczny.
— No wlasnie. Przyszlismy prosic… czy mozna… czy mozemy go u was zostawic? Ten dom… Oblozylem go heksami, psze pani, wiec nawet im do glowy nie przyjdzie, zeby tu wejsc. Byle tylko drzwi byly zamkniete na zamek.
— Nie macie dla niego jakiegos ubrania? Jest jeszcze wilgotny… Chcecie, zeby sie przeziebil?
— Noc jest ciepla — uspokoil ja Horacy. — Nie chcielismy wstepowac do domu po rzeczy. Przynajmniej dopoki odszukiwacze nie wroca, nie zrezygnuja i nie odjada znowu.
— Doskonale — odrzekla Peggy.
— A teraz lepiej zajmijmy sie swoimi sprawami — wtracil Po Doggly. — Musze wracac do doktora.
— Powiedzialem Peg, ze bede w miescie, wiec lepiej, zebym naprawde tam byl.
Alvin zwrocil sie do Peggy.
— Bede w kuzni, panno Larner. Gdyby cos sie stalo, prosze krzyknac. W dziesiec sekund zjawie sie tutaj.
— Dziekuje ci. A teraz prosze, wracajcie wszyscy do siebie.
Zamknela drzwi. Nie chciala tak ich ponaglac, ale miala do zbadania caly wachlarz nowych przyszlosci. Nikt, oprocz niej samej, nie byl tak wazny dla dziela Alvina, jak Arthur Stuart. Ale moze tak bedzie z kazdym, kogo Alvin dotknie i odmieni… Moze jako Stworca przeksztalci kazdego, kogo kocha. Wszyscy stana przy nim w tej wspanialej chwili, popatrza na swiat przez sciany Krysztalowego Miasta i zobacza rzeczy takimi, jakimi pewnie widzi je Bog.
Stukanie do drzwi. Otworzyla.
— Po pierwsze — powiedzial Alvin — nie otwierajcie drzwi, jesli nie wiecie, kto puka.
— Wiedzialam, ze to ty — odparla.
Ale, prawde mowiac, wcale nie wiedziala. Nawet nie pomyslala.
— A po drugie, czekalem i nasluchiwalem, czy zamkniecie drzwi na zamek. Nie zamkneliscie.
— Przepraszam. Zapomnialam.
— Wiele nas kosztowalo uwolnienie dzisiaj tego chlopca, panno Larner. Teraz wszystko zalezy od pani. Dopoki odszukiwacze nie wyjada.
— Tak, wiem.
Naprawde bylo jej przykro i pozwolila, by w glosie odezwal sie ten zal.
— No to dobranoc.
Stal tam i czekal. Na co? Ach tak, az ona zamknie drzwi. Zamknela i przekrecila klucz w zamku. Potem wrocila do Arthura Stuarta, przytulila go i sciskala tak dlugo, az zaczal sie wyrywac. — Jestes bezpieczny — powiedziala.
— Oczywiscie. Wiele nas kosztowalo uwolnienie dzisiaj tego chlopca, panno Larner.
Sluchala go i wiedziala, ze cos sie stalo. O co chodzi? No tak, oczywiscie, Alvin uzyl dokladnie tych samych slow, ale cos sie nie zgadza. Przeciez Arthur zawsze nasladowal rozne osoby.
Nasladowal. A tym razem powtorzyl slowa Alvina wlasnym glosem. Nigdy wczesniej czegos takiego nie slyszala. Zawsze uwazala, ze to talent chlopca. Ze jest urodzonym imitatorem i nie ma pojecia, ze kogos udaje.
— Jak sie pisze „chrzaszcz”?
— C-H-R-Z-A-S-Z-C-Z — odpowiedzial. Swoim, nie jej glosem.
— Arthurze Stuarcie — szepnela. — Co sie stalo?
— Nic sie nie stalo, panno Larner. Wrocilem do domu.
Nie wiedzial. Nie zdawal sobie sprawy. Nigdy sobie nie uswiadamial, jak doskonalym jest nasladowca, wiec i teraz nie pojmowal, ze stracil swoj talent. Zachowal niemal doskonala pamiec tego, co mowili inni. Wciaz mogl to powtorzyc slowo w slowo. Ale glosy zniknely. Pozostal tylko jeden: jego wlasny glos siedmiolatka.
Objela go znowu, na moment tylko, przelotnie. Teraz zrozumiala. Gdyby Arthur pozostal soba, odszukiwacze mogliby go znalezc i zabrac na poludnie. Jedynym ratunkiem bylo uczynienie go nie do konca soba. Alvin nie wiedzial, nie mogl wiedziec, ze ratujac Arthura, odebral mu jego dar, a przynajmniej czesc daru. Cena za wolnosc Arthura bylo to, ze przestal byc w pelni Arthurem. Czy Alvin to pojmuje?
— Jestem zmeczony, panno Larner — odezwal sie Arthur Stuart.
— Tak, oczywiscie — odparla. — Mozesz polozyc sie tutaj, w moim lozku. Sciagnij te brudna koszule i wskakuj pod koldre.
Zawahal sie. Zajrzala w plomien jego serca i zrozumiala dlaczego. Odwrocila sie z usmiechem. Uslyszala szelest poscieli, a potem lekki zgrzyt sprezyn lozka i odglos malego ciala, wsuwajacego sie pod koldre. Wtedy podeszla do niego, pochylila sie i lekko pocalowala w policzek.
— Dobranoc, Arthurze — powiedziala.
— Dobranoc — wymruczal.
Po chwili juz spal. Peggy usiadla przy biurku i podkrecila knot lampy. Moze poczytac, czekajac na powrot odszukiwaczy. Cos, co ja uspokoi.
Nie, nie mogla. Slowa tkwily na stronicy, ale nie rozumiala ich sensu. Czyta Kartezjusza czy Ksiege Rodzaju? To niewazne. Nie mogla sie oderwac od nowego plomienia serca Arthura. Oczywiscie, ze zmienily sie wszystkie sciezki jego zycia. Nie byl juz ta sama osoba.
Prawie Arthur. Prawie ten, ktorym byl przedtem. Ale niezupelnie.
Czy bylo warto? Utracic czesc siebie, aby zachowac wolnosc? Moze ten nowy czlowiek byl lepszy niz dawny, ale dawny Arthur odszedl, odszedl na zawsze. Odszedl bardziej nieodwracalnie, niz gdyby zabrali go na poludnie i spedzil reszte zycia jako niewolnik, a ten czas w Hatrack River stalby sie tylko wspomnieniem, potem snem, wreszcie bajka opowiadana pikaninom w ostatnich latach przed smiercia.
Glupia! — krzyknela na siebie w glebi serca. Nikt nie jest dzisiaj ta sama osoba, jaka byl wczoraj. Nikt nie ma ciala tak mlodego jak kiedys, ani serca tak naiwnego czy umyslu pelnego niewiedzy. O wiele bardziej zmieniloby go… okaleczylo… zycie w niewoli, niz delikatne dzialanie Alvina. Arthur Stuart teraz jest bardziej soba, niz bylby w Appalachee. Poza tym widziala przeciez mroczne sciezki ukryte kiedys w jego plomieniu serca, smak bata, oglupiajacy zar przy pracy w polu, albo stryczek czekajacy na licznych sciezkach, ktore wiodly do przewodzenia buntowi niewolnikow i wyrzniecia w lozkach dziesiatkow bialych ludzi. Arthur Stuart byl zbyt mlody, by pojac, co go spotkalo. Gdyby jednak byl czlowiekiem dojrzalym, gdyby sam mogl dokonac wyboru, wybralby przyszlosc, ktora Alvin wlasnie uczynil mozliwa. Peggy nie miala watpliwosci.
W pewnym sensie utracil czesc siebie, czesc swego daru, a zatem i czesc wyborow, jakich mogl w zyciu dokonac. Ale tracac to wszystko, zyskal wolnosc, zyskal moc… Oczywiscie, ze zamiana byla oplacalna.
Ale na wspomnienie jego skupionej buzi, kiedy jej wlasnym glosem literowal slowa, nie mogla powstrzymac kilku lez zalu.
ROZDZIAL 19 — PLUG