kuzni. Poruszal sie, decydowal byc w innym miejscu, a potem znajdowal sie tam. Kiedy dotarl na skraj ognia, przewrocil sie i upadl.
Alvin w agonii takze wytoczyl sie z ognia i upadl, takze lezal przycisniety do zimnej podlogi. Teraz, kiedy nie otaczaly go juz plomienie, cialo zwyciezalo w wyscigu ze smiercia, leczylo sie tak, jak je nauczyl. Nie musial wskazywac, co trzeba robic, nie musial o niczym myslec. Stan sie soba — to bylo polecenie Alvina, a podpis w kazdym zywym fragmencie ciala postepowal zgodnie z wzorcem, jaki w sobie zawieral. I po chwili jego cialo znowu bylo cale, bez skazy.
Nie mogl tylko usunac wspomnienia bolu ani slabosci — energia ciala wyczerpala sie niemal do cna. Ale Alvin, choc slaby, byl przeciez radosny — lezacy obok lemiesz zrobiony byl z zywego zlota, i to nie dlatego, ze on go takim uczynil, ale dlatego, ze go nauczyl, jak sie takim stac.
Odszukiwacze nic nie znalezli, chociaz jezdzili po calym miescie. Ten maly mieszaniec jakos sie przed nimi ukrywal, choc obaj wiedzieli, ze to absolutnie niemozliwe. Jednak tak byc musialo.
Najbardziej prawdopodobnymi kryjowkami wydawaly sie te miejsca, ktore chlopiec znal najlepiej: zajazd, zrodlana szopa, kuznia — miejsca, gdzie ludzie nie spali do pozna. Odszukiwacze podjechali do zajazdu i uwiazali konie przy drodze. Zaladowali strzelby i pistolety i ruszyli dalej na piechote. Mijajac zajazd, zbadali go jeszcze raz, sprawdzajac kazdy plomien serca. Zaden nie pasowal do skarbczyka.
— Domek nauczycielki — powiedzial siwowlosy. — Tam go przedtem znalezlismy.
Czarnowlosy popatrzyl w strone zrodlanej szopy. Nie widzial jej za drzewami, naturalnie, ale to, czego szukal, mogl zobaczyc i tak. — Jest tam dwoje ludzi — oznajmil.
— Moze wiec ten mieszaniec?
— Skarbczyk mowi, ze nie. — Czarnowlosy odszukiwacz usmiechnal sie zlosliwie. — Samotna nauczycielka, mieszka sama, a o tej porze przyjmuje goscia? Domyslam sie, jakie ma towarzystwo, i to nie jest ten maly.
— Moze lepiej sprawdzmy — zaproponowal siwowlosy. — Jesli masz racje, to nie wniesie skargi, ze wywazylismy jej drzwi. Niech tylko sprobuje, a wszystkim powiemy, co zobaczylismy w srodku.
Posmiali sie troche i w blasku ksiezyca ruszyli w strone domku panny Larner. Zamierzali kopniakami wylamac drzwi, oczywiscie, a potem usmiac sie setnie, kiedy nauczycielka zacznie sie zloscic i grozic.
Zabawne, ale na miejscu te plany jakos wywietrzaly im z glow. Zapomnieli o wszystkim. Przyjrzeli sie tylko plomieniom serc wewnatrz i porownali je ze skarbczykiem.
— Co my tu robimy, do diabla? — zapytal siwowlosy. — Chlopak musi byc w zajezdzie. Wiemy przeciez, ze tutaj go nie ma.
— Wiesz, co mysle? — zapytal czarnowlosy. — Ze moze oni go zabili.
— Wariactwo. To po co by go ratowali?
— No to dlaczego nie mozemy go znalezc?
— Jest w zajezdzie. Maja pewnie jakis heks, ktory go zaslania. Jak tylko otworzymy drzwi, zobaczymy go i bedzie po sprawie.
Przez jedna przelotna chwile czarnowlosy zastanowil sie: skoro juz maja taki heks, to wlasciwie dlaczego nie w domku nauczycielki? Moze by jednak tam zajrzec? Otworzyc te drzwi?
Ale ta mysl przemknela mu tylko przez glowe i zniknela. Nie pamietal o niej, nie pamietal nawet, ze w ogole cos myslal. Bez slowa poczlapal za siwowlosym. Maly mieszaniec z pewnoscia ukrywa sie w zajezdzie.
Oczywiscie, widziala plomienie serc odszukiwaczy, kiedy zblizyli sie do drzwi. Nie bala sie jednak. Przez caly czas badala plomien serca Arthura i nie znalazla zadnej sciezki prowadzacej do jego schwytania. W przyszlosci czekalo go dosc zagrozen — Peggy zobaczyla ich wiele — ale dzis w nocy byl bezpieczny. Dlatego nie zwracala na nich uwagi. Wiedziala, kiedy postanowili odejsc; wiedziala, kiedy czarnowlosy pomyslal, zeby jednak wtargnac do srodka; wiedziala, kiedy heksy powstrzymaly go i odepchnely. Lecz przez caly czas obserwowala Arthura Stuarta, caly czas studiowala lata, ktore nadejda.
Nie, nie wytrzyma dluzej. Musi opowiedziec Alvinowi o wielkosci i smutku tego, co uczynil. Ale jak? Ma mu zdradzic, ze panna Larner jest w istocie zagwia, ktora w plomieniu serca Arthura Stuarta widzi miliony nowo narodzonych przyszlosci? To nie do zniesienia zachowywac wszystko w sekrecie. Z pania Modesty mogla mowic otwarcie. Nie miala przed nia tajemnic.
Biec teraz do kuzni? To szalenstwo. Pragnie przeciez powiedziec mu o tym, o czym powiedziec nie moze, nie wyjawiajac, kim jest naprawde. Ale z pewnoscia oszaleje, jesli zostanie w tych czterech scianach z wiedza, ktora nie moze sie podzielic.
Zerwala sie z krzesla i wyszla na zewnatrz. W poblizu nie bylo nikogo. Zamknela za soba drzwi, przekrecila klucz w zamku. Raz jeszcze zajrzala w plomien serca Arthura i nadal nie dostrzegla tam zadnego zagrozenia. Bedzie bezpieczny. Moze isc do Alvina.
Dopiero wtedy poszukala plomienia serca Alvina. Dopiero wtedy zobaczyla, jaki straszliwy bol cierpial kilka minut temu. Dlaczego nic nie zauwazyla? Alvin przekroczyl wlasnie najwyzszy prog swego zycia. Dokonal wielkiego aktu Tworzenia, dal swiatu cos nowego… A ona nie patrzyla. Przeciez kiedy walczyl z Niszczycielem, z odleglego Dekane widziala jego wysilki. Dlaczego nie spojrzala na niego teraz, kiedy byla o pietnascie jardow? Czemu nie poznala jego bolu, kiedy cierpial w ogniu?
Moze to przez zrodlana szope… Kiedys, prawie dziewietnascie lat temu, w dniu narodzin Alvina, zrodlana szopa zdusila jej talent i sprowadzila sen. Peggy obudzila sie, kiedy bylo juz prawie za pozno. Ale nie, to niemozliwe: woda nie plynie teraz przez zrodlana szope i ogien w kuzni jest od niej mocniejszy.
Moze to sam Niszczyciel przyszedl i zakryl jej oczy? Ale kiedy rozejrzala sie wzrokiem zagwi, nie dostrzegla zadnej nienaturalnej ciemnosci wsrod barw swiata wokol siebie. W kazdym razie nigdzie w poblizu. Nic nie moglo jej oslepic.
Nie, to z pewnoscia natura dziela Alvina nie pozwolila jej go zobaczyc. Nie widziala, jak przed laty zakonczyl swa konfrontacje z Niszczycielem, nie widziala, jak dzisiaj przemienil malego Arthura na brzegu Hio. I nie widziala, co robil w palenisku. To szczegolne Tworzenie, ktorego dokonal dzis w nocy, wykraczalo poza przyszlosci dostepne jej spojrzeniu.
Czy tak juz bedzie zawsze? Czy zawsze oslepnie, kiedy beda sie dokonywac najwazniejsze dziela? Rozgniewala sie i przestraszyla: na co mi taki dar, ktory zawodzi, kiedy najbardziej go potrzebuje?
Nie. Teraz go nie potrzebowalam. Ani ja; ani moj talent nie przydalby sie Alvinowi, kiedy wstepowal w ogien. Moj dar nigdy mnie nie opuscil, kiedy byl niezbedny. To tylko moje pragnienie nie doznalo spelnienia.
Ale teraz jestem mu potrzebna, pomyslala. Ostroznie schodzila ze wzgorza: ksiezyc opadl nisko, wokol zalegaly glebokie cienie i sciezka byla zdradliwa. Kiedy Peggy minela rog kuzni, padajacy na trawe blask ognia niemal ja oslepil.
W kuzni na ziemi lezal Alvin, twarza do paleniska i plecami do niej. Oddychal ciezko, nierowno. Spal? Nie. Byl nagi. Dopiero po chwili uswiadomila sobie, ze ubranie musialo splonac w ogniu. Nie zauwazyl tego w bolu, w jego myslach nie istnialo wspomnienie, a wiec i ona nic nie zauwazyla, kiedy w plomieniu serca badala jego pamiec.
Skore mial zadziwiajaco jasna i gladka. Wczesniej tego dnia widziala, ze jest opalony na braz sloncem i zarem paleniska. Wczesniej mial skore na palcach zgrubiala, tu i tam blizne po jakiejs iskrze czy oparzeniu — zwyczajna rzecz, kiedy pracuje sie przy ogniu. Teraz byl niby niemowle. Nie mogla sie powstrzymac: weszla do kuzni, przyklekla i delikatnie przesunela dlon po jego plecach, od ramion do zwezenia powyzej bioder. Skore mial tak miekka, ze przy niej wlasne dlonie wydaly sie jej szorstkie. Samym dotknieciem mogla go zadrapac.
Odetchnal gleboko. Cofnela reke.
— Alvinie — powiedziala. — Nic ci sie nie stalo?
Przesunal ramie; gladzil cos, co oslanial wlasnym cialem. Teraz dopiero to dostrzegla: slabe zolte lsnienie w podwojnym cieniu — jego ciala i paleniska. Zloty lemiesz.
— Jest zywy — wyszeptal.
I jakby w odpowiedzi, lemiesz poruszyl sie pod jego dlonia.
Oczywiscie, ze nie zastukali. O tej porze? Noca? Ci w srodku od razu by sie domyslili, ze to nie zaden przypadkowy podrozny, lecz z pewnoscia odszukiwacze. Pukanie byloby ostrzezeniem. Na pewno sprobowaliby uciec gdzies z chlopcem.
Ale czarnowlosy nawet nie sprawdzil zapadki. Machnal noga i drzwi trzasnely o sciane, wyrywajac przy tym gorny zawias. Potem, ze strzelba w reku, wskoczyl do srodka i rozejrzal sie po izbie. Ogien dogasal, wiec bylo dosc ciemno, jednak widzieli wyraznie, ze nie ma tu nikogo.