— Przypilnuje schodow — powiedzial siwowlosy. — A ty biegnij od tylu i sprawdz, czy ktos nie probuje sie wydostac tamtedy.

Czarnowlosy przebiegl przez kuchnie do drzwi prowadzacych na podworko. Otworzyl je na osciez. Siwowlosy byl juz w polowie schodow, zanim kuchenne drzwi znow sie zamknely.

W kuchni Peg wyczolgala sie spod stolu. Zaden z obcych nie zajrzal tu nawet. Nie miala pojecia, co to za jedni, ale miala nadzieje… miala nadzieje, ze to odszukiwacze wrocili, bo jakims cudem Arthur Stuart zdolal uciec, a oni nie wiedza, gdzie sie ukryl. Zsunela buty i jak najciszej przemknela sie do sali goscinnej, gdzie Horacy trzymal nad kominkiem nabita strzelbe. Zdjela ja z hakow, ale przewrocila blaszany czajnik, postawiony przez kogos przy ogniu. Czajnik brzeknal, a goraca woda zalala jej bose stopy. Syknela mimo woli.

I natychmiast uslyszala kroki na schodach. Nie zwazajac na bol, pobiegla w tamta strone. Zdazyla zobaczyc schodzacego w dol siwowlosego. Trzymal strzelbe i mierzyl wprost do niej. Jeszcze nigdy w zyciu nie strzelala do czlowieka, ale nie wahala sie ani przez moment. Pociagnela spust; kolba uderzyla ja w brzuch, odebrala oddech i pchnela na sciane przy drzwiach kuchni. Nie zauwazyla tego. Widziala tylko siwowlosego z glupim, cielecym wyrazem spokojnej nagle twarzy. Czerwone plamy wykwitly na jego koszuli, gdy wolno zwalil sie na plecy.

Juz nigdy zadnego dziecka nie ukradniesz jego mamie, pomyslala Peg. Nigdy zadnego Czarnego nie powleczesz do zycia w strachu przed batem. Zabilam cie, odszukiwaczu, i wierze, ze dobry Bog cieszy sie z tego. Ale chocbym miala isc do piekla, i tak nie zaluje.

Przygladala mu sie w takim skupieniu, ze nie zauwazyla, jak uchylaja sie kuchenne drzwi, popychane lufa strzelby czarnowlosego odszukiwacza. Lufa skierowana prosto na nia.

Alvin z takim przejeciem opowiadal Peggy o tym, czego dokonal, ze zapomnial o swojej nagosci. Podala mu skorzany fartuch zdjety z haka na scianie, a on wlozyl go odruchowo. Peggy prawie go nie sluchala. Wszystko, co mowil, znala juz z jego plomienia serca. Przygladala mu sie tylko i myslala: teraz jest juz Stworca, po czesci dzieki temu, czego go nauczylam. Moze zakonczylam swe dzielo, moze odtad moje zycie bedzie nalezec tylko do mnie… A moze nie, moze dopiero zaczelam, moze teraz moge go traktowac jak mezczyzne, nie jak ucznia czy podopiecznego. Alvin zdawal sie jasniec wewnetrznym ogniem. Zloty lemiesz reagowal na kazdy jego krok, nie podazajac za nim ani nie placzac sie pod nogami, ale jakby orbitujac wokol niego, dosc blisko, zeby byc pod reka. Jakby byl czescia jego ciala, choc oddzielona.

— Wiem — powiedziala Peggy. — Rozumiem. Teraz jestes juz Stworca.

— Jestem czyms wiecej! — zawolal. — Chodzi o Krysztalowe Miasto. Wiem juz, jak je zbudowac, panno Larner. Rozumie pani, miasto to nie te krysztalowe wieze, ktore widzialem. Miasto to ludzie, ktorzy w nim zyja. Jesli mam je zbudowac, musze znalezc tych, ktorzy tam zamieszkaja: ludzi szczerych i lojalnych jak ten plug. Ludzi, ktorych laczy wspolne marzenie i ktorzy wspolnie chca je urzeczywistnic. Ktorzy beda budowac, nawet kiedy mnie zabraknie. Rozumie pani? Krysztalowego Miasta nie zdola wzniesc jeden Stworca. To miasto Stworcow, wiec musze roznych ludzi uczynic Stworcami.

I kiedy to powiedzial, zrozumiala, ze tak jest w istocie, ze do tego zadania sie narodzil. I ze ta praca zlamie mu serce.

— Tak — przyznala. — To prawda. Wiem, ze tak jest.

Mimo wysilkow nie potrafila juz mowic tonem panny Larner, chlodnym, obojetnym, obcym. Mowila glosem Peggy, glosem swych prawdziwych uczuc. Plonela ogniem rozpalonym przez Alvina.

— Prosze isc ze mna, panno Larner — powiedzial Alvin. — Wie pani tak duzo, jest pani tak dobra nauczycielka… Potrzebna mi pani pomoc.

Nie, Alvinie, to nie te slowa. Tak, dla tych slow pojde za toba, ale wypowiedz te inne. Te, ktore tak pragne uslyszec.

— Jak moge uczyc cie tego, co ty jeden potrafisz? — zapytala.

Starala sie mowic cicho, spokojnie.

— Ale nie tylko o nauke prosze. Nie dokonam tego samotnie. To, co zrobilem dzisiaj… to takie trudne. Potrzebuje pani, panno Larner.

Postapil o krok w jej strone. Zloty plug przesunal sie ku niej, za nia; jesli poruszal sie na granicy zasiegu „ja” Alvina, to ona znalazla sie wewnatrz tego kregu.

— Po co ci jestem potrzebna? — spytala Peggy.

Nie zagladala w plomien jego serca, nie chciala sprawdzac, czy istnieje szansa, by on… Nie, nawet w myslach nie chciala nazywac tego, czego teraz pragnela. Bala sie odkrycia, ze to zupelnie niemozliwe, ze nigdy sie nie zdarzy, ze dzisiaj w nocy wszystkie prowadzace tam sciezki zostaly nieodwracalnie zamkniete. Zdala sobie sprawe, ze dlatego wlasnie tak pilnie badala nowe przyszlosci Arthura Stuarta: mial byc blisko Alvina i mogla oczami chlopca obserwowac jego wspaniala i straszna przyszlosc. A przy tym nie wiedziec, co by odkryla, zagladajac w plomien serca Alvina. Ten plomien moglby jej pokazac, czy wsrdd licznych przyszlosci jest tez taka, w ktorej on ja pokochal, poslubil, zlozyl swe ukochane, doskonale cialo w jej ramionach, by dac jej — i wziac od niej — to, co dziela tylko kochankowie.

— Prosze isc ze mna — powtorzyl. — Nie wyobrazam sobie nawet, ze wyruszam tam bez pani, panno Larner. Ja… — Zasmial sie cicho. — Ja nawet nie wiem, jak pani na imie.

— Margaret.

— Moge pania tak nazywac? Margaret… czy pojdziesz ze mna? Wiem, ze nie jestes tym, kim sie wydajesz, ale nie obchodzi mnie, jak wygladasz pod tymi heksami. Mysle, ze jestes jedyna zywa istota, ktora zna mnie naprawde i…

Zamilkl, szukajac wlasciwego slowa. A ona czekala na nie w milczeniu.

— Kocham cie — szepnal. — Chociaz uwazasz mnie pewnie za dzieciaka.

Moze by mu wtedy odpowiedziala. Moze by zapewnila, ze wie, iz jest mezczyzna, a ona jedyna kobieta, ktora moze go kochac bez oddawania czci. Jedyna, ktora naprawde moze mu byc pomocna. Ale zanim zdazyla sie odezwac, cisze rozerwal huk strzalu.

Natychmiast pomyslala o Arthurze Stuarcie, ale juz po sekundzie wiedziala, ze plomien jego serca jarzy sie spokojnie: chlopiec spal gleboko wjej malym domku. Nie, odglos dobiegl z wiekszej odleglosci. Spojrzala wzrokiem zagwi w strone zajazdu i znalazla plomien serca czlowieka tuz przed smiercia. Konajac patrzyl na kobiete stojaca u stop schodow. To byla mama. I trzymala strzelbe.

Plomien jego serca pociemnial i zgasl. Peggy natychmiast zajrzala w plomien serca matki. Poza jej myslami, uczuciami i wspomnieniami zobaczyla, ze miliony sciezek przyszlosci splataja sie, zmieniaja w oczach, staja sie jedna droga prowadzaca do jednego miejsca: strasznego bolu, a potem pustki.

— Mamo! — krzyknela Peggy. — Mamo!

I wtedy przyszlosc stala sie terazniejszoscia. Plomien serca jej matki zgasl, zanim jeszcze do kuzni dotarl huk drugiego strzalu.

Alvin nie mogl uwierzyc w to, co mowi pannie Larner. Az do tej chwili nie zdawal sobie sprawy z wlasnych uczuc. Bal sie, ze go wysmieje, powie mu, ze jest o wiele za mlody, ze tylko mu sie wydaje i z czasem o tym zapomni.

Ale zamiast mu odpowiedziec znieruchomiala na chwile i w tej wlasnie chwili huknal wystrzal. Alvin od razu wiedzial, ze strzelano w zajezdzie; podazyl przenikaczem za dzwiekiem i znalazl martwego czlowieka, juz nie do uratowania. A po chwili zabrzmial kolejny strzal i wtedy znalazl jeszcze kogos: kobiete. Znal jej cialo na wylot: nie byla obca. To z pewnoscia stara Peg.

— Mamo! — krzyknela panna Larner. — Mamo!

— To Peg Guester! — zawolal Alvin.

Zobaczyl, ze panna Larner odpina kolnierzyk, siega pod suknie i wyciaga amulety. Zdarla je z szyi, przecinajac lancuszkami skore. Alvin nie wierzyl wlasnym oczom: stala przed nim mloda kobieta, niewiele starsza od niego. I piekna, choc twarz miala wykrzywiona bolem i trwoga.

— To moja matka! — zalkala. — Ratuj ja, Alvinie!

Nie wahal sie ani sekundy. Wypadl z kuzni i pognal boso po trawie, po drodze… Nie dbal o twarda ziemie i kamienie kaleczace swieza skore stop. Przenikacz mowil mu, ze nic juz nie uratuje Peg. Biegl jednak, poniewaz musial przynajmniej sprobowac, choc wiedzial, ze to nierozsadne. A potem ona umarla, a on wciaz biegl, bo nie mogl przeciez nie biec tam, gdzie lezala martwa dobra kobieta, jego przyjaciolka.

Jego przyjaciolka i matka panny Larner. To mozliwe tylko jesli nauczycielka jest ta zagwia, ktora uciekla siedem lat temu. Ale jesli byla taka zagwia, jak opowiadali ludzie, dlaczego nie zobaczyla tego wczesniej?

Вы читаете Uczen Alvin
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату