wypelnic czyms dlugie puste godziny poranka. Czul sie tak paskudnie, ze perspektywa rutynowej sprawy wydala mu sie zachecajaca. Przynajmniej czyms sie zajmie.

— Och, daj mu spokoj — powiedzial. — I tak juz nie spie. Pojade tam.

To bylo prawie dwie godziny temu. Zerknal w tylne lusterko na swego pasazera. Jost nie odezwal sie ani razu, odkad wsiadl do samochodu. Siedzial sztywno na tylnym siedzeniu, wpatrujac sie w szare, mijane przez nich budynki.

Przy Bramie Brandenburskiej policjant na motocyklu dal im sygnal, zeby sie zatrzymali.

Srodkiem Pariser Platz maszerowala, rozchlapujac kaluze, orkiestra SA w zmoczonych brazowych mundurach. Przez zamkniete szyby volkswagena dobiegal stlumiony odglos bebnow i trabek, wygrywajacych stary partyjny marsz. Kilkadziesiat osob stojacych przed Akademia Sztuk Pieknych przypatrywalo sie paradzie, kulac ramiona przed deszczem.

O tej porze roku nie sposob bylo przejechac przez Berlin, nie natknawszy sie na jakas orkiestre. Za szesc dni cale Niemcy obchodzily urodziny Adolfa Hitlera: obwolany panstwowym swietem Fuhrertag. Ulicami mialy wtedy przedefilowac wszystkie orkiestry Rzeszy. Wycieraczki samochodu odmierzaly rytm niczym metronom.

— Oto ostateczny dowod — mruknal March, obserwujac tlumek — ze marszowa muzyka odbiera Niemcom rozum.

Obrocil sie do kadeta, ktory niewyraznie sie usmiechnal.

Wystep zakonczyl brzek cymbalow. Rozlegly sie slabe oklaski. Dyrygent odwrocil sie i uklonil. Za jego plecami esamani wycofywali sie juz, pol idac, pol biegnac, do czekajacego autokaru. Gliniarz na motocyklu odczekal, az plac opustoszeje, a potem gwizdnal krotko i machnal odziana w biala rekawiczke dlonia, przepuszczajac ich przez Brame.

Przed nimi ciagnela sie Unter den Linden. Aleja stracila swoje lipy w roku 1936 — wycieto je w akcie oficjalnego wandalizmu przed Igrzyskami Olimpijskimi w Berlinie. Na ich miejscu Gauleiter miasta, Josef Goebbels, wzniosl po obu stronach bulwaru dwa dlugie rzedy dziesieciometrowych kolumn, na szczycie ktorych sterczaly partyjne orly z rozpostartymi skrzydlami. Z dziobow i pior kapala im woda. Jazda przez Unter den Linden przypominala wedrowke przez indianski cmentarz.

March zwolnil przed swiatlami i skrecil w prawo, we Friedrich Strasse. Dwie minuty pozniej wjezdzali na parking polozony naprzeciwko komendy Kripo przy Werderscher Markt.

Zamykajace plac od poludnia szesciopietrowe wilhelminskie gmaszysko bylo brzydkie, ciezkie i pokryte smugami sadzy. Od dziesieciu lat prawie przez siedem dni w tygodniu March przychodzil tutaj codziennie do pracy. Jak skarzyla sie czesto jego byla zona, czul sie tu bardziej u siebie niz we wlasnym domu. W srodku, za posterunkiem SS i skrzypiacymi obrotowymi drzwiami wisiala na scianie tablica, na ktorej zaznaczano obowiazujacy aktualnie stopien alertu antyterrorystycznego. Stopni bylo cztery, kazdy grozniejszy od poprzedniego: zielony, niebieski, czarny i czerwony. Tego dnia, jak zwykle, zaznaczony byl alarm czerwony.

Zaraz przy wejsciu do holu przyjrzalo im sie dokladnie dwoch straznikow w szklanej budce. Inspektor pokazal swoja legitymacje i podpisal przepustke dla Josta.

Na komendzie panowal ruch wiekszy niz zazwyczaj. Przed Fuhrertagiem zawsze bylo trzy razy wiecej roboty. Wylozony marmurowymi plytami hol przemierzaly, glosno stukajac wysokimi obcasami, objuczone aktami sekretarki. W powietrzu unosil sie intensywny zapach wilgotnej odziezy i pasty do podlog. Pod scianami staly, wymieniajac szeptem uwagi na temat roznych przestepstw, grupki funkcjonariuszy: ci w zielonych mundurach nalezeli do Orpo, ci w czarnych do Kripo. Nad ich glowami wpatrywaly sie w siebie kamiennym wzrokiem umieszczone po przeciwnych stronach holu, obwieszone girlandami dwa popiersia: Fuhrera oraz Szefa Glownego Urzedu Bezpieczenstwa Rzeszy, Reinharda Heydricha.

March odciagnal metalowa krate i wsiadl razem z kadetem do windy.

Sily policyjne, ktore kontrolowal Heydrich, podzielone byly na trzy czesci. Na samym dole znajdowalo sie Orpo, normalni gliniarze. Zgarniali z parkow pijaczkow, patrolowali autostrady, linie kolejowe i lotniska, nakladali mandaty za przekroczenie szybkosci, dokonywali aresztowan, gasili pozary, odpowiadali na telefony zaniepokojonej ludnosci i wylawiali z wody topielcow.

Na samej gorze bylo Sipo, sluzba bezpieczenstwa. W sklad Sipo wchodzilo zarowno Gestapo, jak i wewnetrzna policja partyjna, SD. Siedziba obu instytucji znajdowala sie w ponurym kompleksie gmachow przy Prinz-Albrecht Strasse, kilometr na poludniowy zachod od Werderscher Markt. Sipo zajmowalo sie terroryzmem, dzialalnoscia wywrotowa, kontrwywiadem i „zbrodniami przeciwko panstwu”. Mialo wlasne wtyczki w kazdej fabryce, szkole, szpitalu i kantynie; w kazdym miasteczku, w kazdej wsi i na kazdej ulicy. Cialo odnalezione w jeziorze moglo zainteresowac Sipo, wylacznie jesli nalezalo do terrorysty lub zdrajcy.

Gdzies miedzy tymi dwoma instytucjami, zahaczajac o nie obydwie, lokowalo sie Kripo — Departament V Glownego Urzedu Bezpieczenstwa Rzeszy. Policja kryminalna zajmowala sie pospolita przestepczoscia — poczynajac od wlaman i napadow na bank, az po gwalty, mieszane malzenstwa i morderstwa. Topielec wylowiony z jeziora — ustalenie jego tozsamosci i sposobu, w jaki sie tam znalazl — to byla wlasnie sprawa dla Kripo.

Winda zatrzymala sie na drugim pietrze. Wyszli na korytarz, ktorego oswietlenie przypominalo akwarium. Zielone linoleum i pomalowane na ten sam kolor sciany lsnily w slabym swietle jarzeniowek. W powietrzu unosil sie ten sam co w holu zapach pasty do podlog, tyle ze tutaj wzbogacony byl dobiegajaca z ubikacji wonia srodkow dezynfekcyjnych i starym papierosowym dymem. Za drzwiami z matowego szkla miescilo sie dwadziescia klitek, w ktorych pracowali inspektorzy. Niektore byly uchylone. Ktos stukal jednym palcem w maszyne, gdzie indziej dzwonil nie odbierany telefon.

— Oto centralny osrodek nerwowy prowadzonej dzien i noc batalii z przeciwnikami Narodowego Socjalizmu — stwierdzil March, cytujac tytul partyjnej gazety, „Volkischer Beobachter”. — Zartowalem — dodal, widzac, ze Jost nadal gapi sie przed siebie pustym wzrokiem.

— Slucham?

— Niewazne.

Pchnal drzwi i zapalil swiatlo. Jego gabinet byl niewiele wiekszy od sluzbowki; mala cela z pojedynczym oknem wychodzacym na podworko z poczernialej cegly. Jedna sciana zabudowana byla polkami; staly na nich rozsypujace sie, oprawne w skore zbiory ustaw i dekretow, a takze podrecznik kryminologii, slownik, atlas, spis berlinskich ulic, ksiazki telefoniczne oraz skoroszyty, na grzbietach ktorych widnialy nalepki z nazwiskami — „Braune”, „Hundt”, „Stark”, „Zadek” — biurokratyczne kamienie milowe, ktore uwiecznialy przy okazji tozsamosc dawno zapomnianych ofiar. Przy drugiej scianie ustawiono cztery szafki. Na jednej z nich stal storczyk, umieszczony tam przed dwoma laty przez niemloda juz sekretarke u szczytu jej nie wyznanego nigdy i nie odwzajemnionego uczucia do Xaviera Marcha. Storczyk byl od dawna martwy. Na tym konczylo sie cale umeblowanie, jesli nie liczyc dwoch zsunietych przy samym oknie biurek. Jedno z nich nalezalo do Marcha, drugie do Maxa Jaegera.

Inspektor powiesil plaszcz na wieszaku obok drzwi. Unikal, jak mogl, noszenia munduru. Tego ranka wykorzystal ulewe jako pretekst, zeby zalozyc szare spodnie i gruby niebieski sweter. Pchnal w strone chlopaka krzeslo Jaegera.

— Siadaj. Kawy?

— Poprosze.

Automat stal na korytarzu. Z wydzialu VB3, zajmujacego sie przestepstwami seksualnymi, dobiegal glos przechwalajacego sie swoim najnowszym sukcesem Sturmbannfuhrera Fiebesa.

— Mamy tutaj fotografie. Potrafisz w to uwierzyc? Popatrz tylko na to. Zrobila to jej pokojowka. Spojrz, widac tutaj kazdy wlosek. Ta dziewczyna powinna zostac zawodowym fotografem.

Co to za sprawa? March rabnal w bok automat, ktory wyrzucil z siebie plastikowa filizanke. Pewnie jakas zona oficera i Polak, przyslany z Generalnej Guberni do pracy w ogrodzie. Najczesciej byl to wlasnie Polak, marzycielski, sentymentalny Polak, uwodzacy pania domu, ktorej maz walczyl na froncie. Z tego, co slyszal, sfotografowani zostali in flagranti przez zazdrosna pokojowke. Dziewczyna nalezaca do Bund deutscher Madel chciala sie koniecznie przypodobac wladzom. Zgodnie z uchwalona w roku 1935 Ustawa o Czystosci Rasy oboje popelnili przestepstwo seksualne.

Xavier walnal ponownie automat.

Odbedzie sie prawdopodobnie posiedzenie Sadu Ludowego, ktore nastepnie zrelacjonuje ze wszystkimi sprosnymi szczegolami „Der Sturmer”. Wyrok niech stanie sie ostrzezeniem dla innych. Dwa lata w Ravensbruck dla zony. Degradacja meza. Dwadziescia piec lat dla Polaka, jesli bedzie mial szczescie; jesli nie, kara

Вы читаете Vaterland
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату