Centrum operacyjne berlinskiej komendy Kriminalpolizei zajmowalo wieksza czesc trzeciego pietra gmachu przy Werderscher Markt. March wbiegl na gore, pokonujac po dwa stopnie naraz. Stojacy przed wejsciem, uzbrojony w pistolet maszynowy wartownik zazadal od niego przepustki. Drzwi otworzyly sie ze zgrzytem elektronicznych rygli.
Gorna polowe przeciwleglej sciany zajmowala swietlna mapa Berlina. Galaktyka polyskujacych pomaranczowo w polmroku gwiazd oznaczala miejsca, w ktorych miescily sie sto dwadziescia dwa stoleczne komisariaty. Po lewej stronie wisiala druga, jeszcze wieksza mapa przedstawiajaca cala Rzesze. Czerwone swiatelka symbolizowaly miasta, w ktorych miescily sie samodzielne oddzialy Kripo. Srodek Europy jasnial purpura. Dalej na wschod swiatelek bylo coraz mniej, a za Moskwa jarzylo sie tylko kilka izolowanych iskier. Mrugaly w ciemnosci niczym obozowe ognie. Calosc przypominala planetarium zbrodni.
Krause, oficer dyzurny Berlin Gau, siedzial na podwyzszeniu pod mapami. Rozmawial wlasnie przez telefon i na widok zblizajacego sie Marcha podniosl na powitanie reke. W stojacych przed nim szklanych kabinach siedzialo dwanascie kobiet w bialych bluzkach, kazda z zalozonymi na glowie sluchawkami, do ktorych dolaczony byl mikrofon. Czego one sie nie nasluchaly!
Sierzant dywizji pancernej wraca do domu z frontu wschodniego. Po rodzinnej kolacji wyciaga pistolet i zabija swoja zone, a potem po kolei trojke dzieci. Na koniec strzela w leb sobie samemu, ochlapujac mozgiem caly sufit. Rozhisteryzowany sasiad wzywa gliniarzy. Wiadomosc dociera najpierw tutaj — zostaje skontrolowana, oceniona i zredukowana — a potem dopiero przesyla sie ja na dol, do klitek wylozonych zielonym popekanym linoleum i przesiaknietych starym papierosowym dymem.
Za plecami oficera dyzurnego, ubrana po cywilnemu, skwaszona sekretarka nanosila dane na tablice, na ktorej odnotowywano wydarzenia ubieglej nocy. Tablica podzielona byla na cztery kolumny: przestepstwa powazne, przestepstwa z uzyciem przemocy, wykroczenia i nieszczesliwe wypadki. Kazda kategoria rowniez zawierala cztery rubryki: czas zgloszenia, zrodlo informacji, szczegoly raportu i powziete dzialania. Przecietna noc w najwiekszym, liczacym dziesiec milionow mieszkancow miescie swiata zredukowano tu do niewyraznych hieroglifow na kilku metrach kwadratowych bialego plastiku.
Od godziny dwudziestej drugiej poprzedniego dnia odnotowano osiemnascie wypadkow smiertelnych. Najwiecej ofiar pochlonela kraksa samochodowa w Pankow — oznaczona jako 1H2D4K — w ktorej zginela trojka doroslych i czworo dzieci. Nie podjeto zadnych dzialan — ta sprawa pozostawala w gestii Orpo. Byl jeszcze pozar domu w Kreuzbergu, w ktorym poniosla smierc cala rodzina; bojka na noze przed barem w Wedding, kobieta pobita na smierc w Spandau. Ostatni na liscie widnial zapis sprawy, ktora zajmowal sie wczesnym rankiem March: 06.07 [O] (co oznaczalo, ze zgloszenie nadeszlo za posrednictwem Orpo) lH Hawela/March. Sekretarka dala krok do tylu i nalozyla glosno nasadke na pisak.
Krause skonczyl rozmawiac przez telefon i zrobil mine, jakby mial sie zamiar bronic.
— Juz cie przeprosilem, March.
— Zapomnij o tym. Potrzebna mi jest lista zaginionych. Obszar Wielkiego Berlina. Powiedzmy ostatnie czterdziesci godzin.
— Zaden problem. — Krause odetchnal z ulga i obrocil sie na krzesle do skwaszonej kobiety. — Slyszalas, co powiedzial pan inspektor, Helgo. Sprawdz wszystko, co przyszlo az do teraz. — Odkrecil sie z powrotem do Xaviera, z czerwonymi od niewyspania oczyma. — Powinienem skonczyc dyzur godzine temu. Ale wiesz, jak to jest, kiedy cos sie dzieje.
March spojrzal na mape Berlina. Wieksza czesc zajmowala szara pajeczyna ulic. Ale po lewej stronie jasnialy dwie kolorowe plamy: zielony Grunewald i biegnaca tuz obok blekitna wstega Haweli. Blisko brzegu widac bylo skurczona niczym plod niewielka wyspe, polaczona z ladem cienka pepowina grobli.
Schwanenwerder.
— Czy Goebbels wciaz ma tam swoj dom?
Krause kiwnal glowa.
— I cala reszta.
Byl to jeden z najbardziej ekskluzywnych adresow w Berlinie, praktycznie rzecz biorac osiedle rzadowe. Kilkadziesiat duzych willi niewidocznych od strony drogi. Wartownik przy wjezdzie na groble. Wymarzone miejsce dla tych, ktorym zalezy na intymnosci i bezpieczenstwie, a przy okazji chca miec pod bokiem las i wlasna prywatna przystan. Miejsce, w ktorym zdecydowanie nie powinno sie wylawiac topielca. Cialo zostalo wyrzucone na brzeg nie dalej jak trzysta metrow od grobli.
— Miejscowi gliniarze z Orpo nazywaja Schwanenwerder „bazantarnia” — dodal Krause.
Xavier usmiechnal sie: „zlotymi bazantami” nazywala ulica wysokich dygnitarzy partyjnych.
— Nie wolno pozwolic, zeby brud lezal zbyt dlugo przed takim progiem. Wrocila Helga.
— Oto osoby zaginione od niedzieli rano — oznajmila. — I dotychczas nie odnalezione.
Wreczyla dlugi rulon wystukanych na maszynie nazwisk Krausemu, ktory rzucil nan okiem i przekazal Marchowi.
— Bedziesz mial z tym kupe roboty. — Z jakiegos powodu uznal to za zabawne. — Powinienes dac to temu twojemu grubemu kumplowi, Jaegerowi. To on przeciez mial sie zajac cala sprawa, pamietasz?
— Dziekuje. Zrobie przynajmniej cos na poczatek. Krause potrzasnal glowa.
— Bierzesz dwa razy tyle godzin co inni. Nie daja ci zadnych awansow. Zarabiasz grosze. Jestes nienormalny, czy co?
March zwinal rulon ze spisem zaginionych. Pochylil sie do przodu i poklepal nim lekko Krausego po piersi.
— Zapominacie sie, towarzyszu — powiedzial. — Wiecie, jakie haslo wisi nad brama obozow pracy?
Odwrocil sie i przecisnal z powrotem miedzy rzedami telefonistek.
— I to mial byc zart? Widzisz chyba, o co mi chodzi? — uslyszal za soba glos zwracajacego sie do sekretarki Krausego.
Kiedy March wrocil do gabinetu, Max Jaeger wieszal wlasnie w kacie swoj plaszcz.
— Zavi! — zawolal, otwierajac szeroko ramiona. — Dostalem wlasnie wiadomosc z Centrum Operacyjnego. Naprawde brak mi slow!
Mial na sobie mundur Sturmbannfuhrera. Na czarnej kurtce wciaz widnialy slady sniadania.
— Zawsze mialem miekkie serce — odparl March. — A poza tym zbytnio sie nie podniecaj. Przy zwlokach nie ma nic, co pozwoliloby je zidentyfikowac, a od niedzieli rano zaginelo w Berlinie sto osob. Pare godzin zajmie samo przejrzenie listy. A ja obiecalem, ze to popoludnie spedze razem z moim chlopakiem. Zostawiam ci wszystko na glowie.
Zapalil papierosa i przeszedl do szczegolow: opisal miejsce zdarzenia, wspomnial o amputowanej nodze topielca, napomknal o podejrzeniach w stosunku do Josta. Jaeger sluchal, pochrzakujac od czasu do czasu.
Byl zwalistym, majacym prawie dwa metry niechlujnym mezczyzna, o niezgrabnych stopach i dloniach. Mial piecdziesiat lat, o dziesiec wiecej od Xaviera, ale dzielili ten gabinet od 1959 roku i czasami pracowali jako partnerzy. Lis i Niedzwiedz, zartowali za ich plecami koledzy z Werderscher Markt. Przypominali stare malzenstwo — mimo czestych klotni jeden zawsze chronil drugiego.
— To jest lista zaginionych. — March usiadl przy swoim biurku i rozwinal rulon: nazwiska, daty urodzenia, czas zaginiecia, adresy informatorow. Max zajrzal mu przez ramie. Palil grube krotkie cygara i ich zapachem przesiakl caly jego mundur. — Wedlug naszego poczciwego doktora Eislera smierc nastapila prawdopodobnie po godzinie szostej wczoraj wieczorem, istnieje zatem mozliwosc, ze nikt nie zauwazyl znikniecia naszego delikwenta az do godziny siodmej albo osmej dzis rano. Moze jeszcze na niego czekaja. Calkiem prawdopodobne wiec, ze w ogole nie znajdziemy go na tej liscie. Ale musimy wziac pod uwage takze dwie inne ewentualnosci, prawda? Po pierwsze, ze zaginal jakis czas przed smiercia. Po drugie, ze Eisler blednie podal czas zgonu. Nie mozna tego wykluczyc, biorac pod uwage nasze dotychczasowe smutne doswiadczenia.
— Ten facet nie nadaje sie nawet na weterynarza — stwierdzil Jaeger.
Xavier dokonal szybkich obliczen.
— Sto dwa nazwiska. Wiek naszego topielca okreslilbym na jakies szescdziesiat lat.
— Dla bezpieczenstwa powiedzmy piecdziesiat. Nikt nie wyglada najlepiej po dwunastu godzinach spedzonych w wodzie.
— To prawda. Wykluczamy zatem wszystkich, ktorzy urodzili sie po roku 1914. Trudno sobie wyobrazic