— Pili!
Podjechali pod dom.
— Nienawidze cie. — Wypowiedziane to bylo spokojnym chlodnym tonem.
Chlopiec wyskoczyl z volkswagena. March otworzyl drzwiczki ze swojej strony, okrazyl samochod i pobiegl za synem. Z domu dochodzilo szczekanie psa.
— Pili! — zawolal jeszcze raz.
Drzwi otworzyly sie. Stala w nich Klara ubrana w mundur narodowosocjalistycznego stowarzyszenia gospodyn domowych. Za jej plecami mignal przez chwile brazowy uniform Helffericha. Pies, mlody niemiecki owczarek, wybiegl na zewnatrz i skoczyl w strone Pilego, ktory przecisnal sie obok matki i zniknal w srodku domu. Xavier chcial pobiec za nim, ale Klara stanela mu na drodze.
— Zostaw chlopca w spokoju. Wynos sie stad. Zostaw nas wszystkich w spokoju.
Zlapala psa za obroze i wciagnela do srodka. Jego skowyt zagluszyly glosno zatrzasniete drzwi.
Pozniej, kiedy wracal do srodmiescia, nie mogl przestac myslec o psie. Byla to jedyna zywa istota w tym domu, ktora nie miala na sobie munduru.
Gdyby nie czul sie tak paskudnie, wybuchnalby smiechem.
4
March potrzasnal glowa.
— Za dobrze odkarmiony. Poza tym wloczedzy nie nosza kapielowek. Z zasady.
— Na domiar zlego — dodal Max, zaciagajac sie po raz ostatni cygarem i gaszac je w popielniczce — mamy dzis wieczorem zebranie partii. „Niemiecka matka — bojowniczka frontu wewnetrznego”.
Podobnie jak wszyscy inspektorzy Kripo, lacznie z Marchem, Jaeger mial range Sturmbannfuhrera SS. W odroznieniu od Xaviera wstapil w zeszlym roku do partii. March specjalnie go za to nie winil. Zeby awansowac, trzeba bylo nalezec do partii.
— Czy Hannelore idzie razem z toba?
— Hannelore? Odznaczona Brazowym Krzyzem Niemieckiego Macierzynstwa? Oczywiscie, ze idzie. — Max spojrzal na zegarek. — Zostalo mi czasu akurat na jedno piwo. Co ty na to?
— Dziekuje, dzisiaj nie. Ale zejde z toba na dol.
Rozstali sie na stopniach komendy. Jaeger unioslszy na pozegnanie reke, skrecil w lewo, do baru przy Obwall Strasse. Xavier ruszyl w prawo, w strone rzeki. Szedl szybkim krokiem. Deszcz przestal padac, ale powietrze wciaz bylo wilgotne i mgliste. Czarne plyty chodnika blyszczaly w swietle przedwojennych latarni. Od Szprewy dobiegalo stlumione przez sciany budynkow niskie buczenie syreny przeciwmgielnej.
Skrecil za rogiem i ruszyl nabrzezem, wystawiajac twarz na powiew chlodnego nocnego powietrza. W gore rzeki plynela, sapiac ciezko, barka z zapalonym na dziobie pojedynczym swiatelkiem. Za rufa pienila sie ciemna woda. Poza tym panowala prawie kompletna cisza. Zadnych samochodow, zadnych ludzi. Miasto moglo wyparowac w ciemnosci. March niechetnie skrecil w nastepna przecznice. Przecial Spittel Markt i ruszyl w strone Seydel Strasse. Kilka minut pozniej wchodzil do berlinskiej kostnicy.
Doktor Eisler poszedl juz do domu. Marcha zbytnio to nie zaskoczylo.
— Kocham cie — szepnela lubieznie kobieta na ekranie przenosnego telewizora — i chce urodzic ci dzieci. — Ubrany w poplamiona biala kurtke pracownik niechetnie odwrocil wzrok od ekranu i sprawdzil legitymacje Marcha. Zanotowal nazwisko w swojej ksiedze, wzial do reki pek kluczy i dal znak detektywowi, zeby szedl za nim. Za plecami slyszeli temat muzyczny wieczornego serialu „Reichsrundfunk”.
Minawszy wahadlowe drzwi, wyszli na korytarz podobny jak dwie krople wody do tego, przy ktorym miescil sie jego gabinet. Gdzies, pomyslal March, musi urzedowac Reichsdirektor od zielonego linoleum. Wszedl w slad za pracownikiem do windy. Metalowa krata zamknela sie z trzaskiem i zjechali do podziemi.
Zanim weszli do kostnicy, zapalili pod znakiem NIE PALIC papierosy — dwaj profesjonalisci zabezpieczajacy sie w identyczny sposob nie tyle przeciwko zapachowi nieboszczykow (w sali utrzymywano niska temperature i nie czuc bylo woni rozkladu), co klujacym oparom srodkow dezynfekcyjnych.
— Chce pan zobaczyc tego starego? Tego, ktorego przywieziono zaraz po osmej?
— Zgadza sie.
Pracownik kostnicy nacisnal duza klamke i przy akompaniamencie syku zimnego powietrza otworzyl na osciez ciezkie drzwi. Weszli do srodka. Zalana jaskrawym swiatlem jarzeniowek, wylozona kaflami podloga opadala lekko z obu stron ku srodkowi, ktorym biegl waski kanal odplywowy. Przy scianach staly ciezkie, przypominajace szafki na akta metalowe komory. Mezczyzna zdjal wiszacy na haczyku obok kontaktu wykaz i ruszyl wzdluz komor, sprawdzajac numery.
— To tu.
Wsadzil wykaz pod pache i pociagnal silnie za uchwyt szuflady. March podszedl blizej i sciagnal okrywajace cialo biale przescieradlo.
— Jesli pan chce, moze mnie pan tutaj zostawic — powiedzial, nie obracajac sie. — Zawolam pana, kiedy skoncze.
— Nie wolno. Przepisy.
— Zebym nie zamienil przypadkiem dowodow rzeczowych? Niech pan nie bedzie smieszny.
Trup nie robil bynajmniej lepszego wrazenia przy drugim spotkaniu. Twarda, miesista twarz, male oczy i okrutne usta. Poza malym dziwacznym kosmykiem siwych wlosow czaszka byla prawie zupelnie lysa. Po obu stronach haczykowatego nosa znajdowaly sie wyrazne wglebienia. Musial od wielu lat nosic okulary. Na obu policzkach widnialy symetrycznie rozmieszczone blizny. March wsadzil palce do ust topielca i napotkal tylko miekkie dziasla. Musiala mu wypasc sztuczna szczeka.
Sciagnal dalej przescieradlo. Ramiona byly szerokie, tors potezny — jak u czlowieka, ktory dopiero niedawno zaczal tyc. Delikatnie zlozyl przescieradlo kilka centymetrow nad kikutem. Zmarlych traktowal zawsze z szacunkiem. Zaden lekarz z ubezpieczalni przy Kurfurstendamm nie odnosil sie do swoich pacjentow z wieksza delikatnoscia niz Xavier March.
Chuchnawszy w dlonie, siegnal do wewnetrznej kieszeni plaszcza. Wyjal stamtad dwie biale karty, a takze male metalowe pudelko, ktore otworzyl. Czul w ustach gorzki smak papierosa. Ujal zwloki za lewy nadgarstek — skora byla taka zimna; nigdy nie przestalo go to szokowac — i wyprostowal palce. Ostroznie przycisnal czubek kazdego z nich do nasyconej tuszem poduszki w pudelku. Potem odlozyl pudelko, wzial do reki biala karte i odbil na niej linie papilarne wszystkich palcow. Kiedy zadowolil go rezultat, powtorzyl cala procedure z prawa reka. Zafascynowany pracownik kostnicy nie spuszczal z niego wzroku.
Poplamione biale dlonie wygladaly szokujaco — tak jakby ktos dopuscil sie wobec nich swietokradztwa.
— Niech pan go wyczysci — powiedzial March.
Komenda Glowna Kripo znajdowala sie przy Werderscher Markt, ale jadro policyjnej roboty — laboratoria kryminalistyczne, archiwa, zbrojownia i cele aresztantow — miescilo sie w budynku Prezydium Policji Berlinskiej przy Alexander Platz, poteznym, przypominajacym pruska fortece gmachu polozonym naprzeciwko zatloczonej stacji metra. Tam wlasnie March skierowal sie w nastepnej kolejnosci. Zajelo mu to pietnascie minut szybkiego marszu.
— Na kiedy to chcesz?
Zdumiony glos nalezal do Ottona Kotha, zastepcy kierownika sekcji odciskow palcow.
— To pilna sprawa — stwierdzil March, zaciagajac sie papierosem. Znal Kotha bardzo dobrze. Przed dwoma laty ujeli razem gang uzbrojonych wlamywaczy, ktorzy zabili policjanta w Lankwitz. Koth zasluzyl sobie tym na awans. — Wiem, ze masz tyle zamowien, ze nie zdazysz ich zalatwic do setnych urodzin Fuhrera. Wiem,