latwiejsza identyfikacje: czy dziadek nie mial przypadkiem ucietej nogi? — March zlozyl rulon na pol, rozdarl go na dwie czesci i wreczyl jedna z nich Jaegerowi. — Jakie sa najblizsze posterunki Orpo?
— W Nikolassee — odparl Max. — W Wannsee. W Kladow. W Gatow. I w Pichelsdorfie, choc moze to zbyt daleko na polnoc.
Przez nastepne pol godziny Xavier obdzwanial po kolei wszystkie posterunki, wlacznie z Pichelsdorfem, pytajac, czy nie odnaleziono jakiegos ubrania i czy jakis lokalny wloczega nie odpowiada rysopisowi topielca. Bez rezultatu. Potem zajal sie swoja polowa listy. Do jedenastej trzydziesci sprawdzil wszystkie nazwiska. Wstal i przeciagnal sie.
— Prawdziwy anonim.
Jaeger skonczyl telefonowac dziesiec minut wczesniej i wygladal przez okno, palac cygaro.
— Popularny facet, nie? W porownaniu z nim nawet ty wydajesz sie szeroko znany. — Wyjal z ust cygaro i zebral z jezyka kilka luznych paprochow tytoniu. — Sprawdze, czy w Centrum Operacyjnym nie maja jakichs nowych nazwisk. Zostaw to mnie. Przyjemnego popoludnia z Pilim.
W brzydkim kosciele naprzeciwko siedziby Kripo wlasnie skonczylo sie ostatnie poranne nabozenstwo. Stojacy po drugiej stronie ulicy March obserwowal zamykajacego drzwi ksiedza. Religia nie byla w Niemczech zbyt dobrze widziana. Ilu wiernych, zastanawial sie, mialo odwage uczestniczyc w nabozenstwie, nie zwazajac na krecacych sie wokol agentow Gestapo. Pol tuzina? Ksiadz ubrany byl w zniszczony, zarzucony na sutanne plaszcz. Wsunal ciezki zelazny klucz do kieszeni i odwrocil sie. Kiedy zobaczyl przygladajacego mu sie Sturmbannfuhrera, spuscil oczy i zaczal sie natychmiast szybko oddalac, jak ktos zlapany na nielegalnej transakcji. March zapial guziki trencza i podazyl w slad za nim szara berlinska ulica.
3
— Budowe Luku Triumfalnego rozpoczeto w roku 1946 i zgodnie z planem ukonczono w 1950, w Dniu Odrodzenia Narodowego. Projekt oparty jest na oryginalnym pomysle Fuhrera i jego rysunkach wykonanych w Latach Walki.
Pasazerowie wycieczkowego autobusu — przynajmniej ci, ktorzy rozumieli po niemiecku — trawili w milczeniu slowa przewodniczki. Niektorzy podnosili sie z miejsc albo wychylali na srodek, zeby lepiej widziec. Siedzacy w polowie autobusu Xavier March posadzil sobie syna na kolanach. Przewodniczka, niezbyt mloda kobieta w ciemnozielonym uniformie Ministerstwa Turystyki, stala z przodu na rozstawionych szeroko nogach, obrocona tylem do przedniej szyby. Jej przekazywany przez mikrofon glos byl ochryply z przeziebienia.
— Luk wzniesiony jest z granitu i ma kubature dwoch milionow trzystu szescdziesieciu pieciu tysiecy szesciuset osiemdziesieciu pieciu metrow szesciennych. — Kobieta kichnela. — Paryski Arc de Triomph zmiescilby sie w nim czterdziesci dziewiec razy.
Przez krotka chwile Luk zamajaczyl przed nimi. A potem nagle znalezli sie w srodku — w olbrzymim, wykutym z kamienia tunelu, dluzszym niz boisko do pilki noznej i wyzszym od pietnastopietrowego budynku. Wysoko nad nimi wisialo mroczne niczym w katedrze sklepienie. W polmroku tanczyly tylne i przednie swiatla jadacych osmioma pasmami ruchu samochodow.
— Luk ma wysokosc stu osiemnastu, szerokosc stu szescdziesieciu osmiu i dlugosc stu dziewietnastu metrow. Na jego wewnetrznych scianach wyryte sa nazwiska trzech milionow zolnierzy, ktorzy polegli w obronie ojczyzny w wojnach 1914–1918 i 1939–1946.
Ponownie kichnela. Pasazerowie poslusznie wyciagneli szyje, zeby przyjrzec sie liscie poleglych. Towarzystwo bylo mieszane. Grupa obwieszonych aparatami Japonczykow; amerykanskie malzenstwo z mala dziewczynka w wieku Pilego; kilku niemieckich osadnikow z Ostlandu i Ukrainy, ktorzy przyjechali do Berlina na Fuhrertag.
March nie patrzyl na liste poleglych. Gdzies tam widnialy nazwiska jego ojca i obu dziadkow. Nie spuszczal przewodniczki z oczu. Kiedy byla przekonana, ze nikt na nia nie patrzy, wytarla ukradkiem nos w rekaw. Autobus wjechal z powrotem w mzawke.
— Spod Luku wjezdzamy w centralna czesc alei Zwyciestwa. Aleja zostala zaprojektowana przez ministra Rzeszy, Alberta Speera, i ukonczono ja w roku 1957. Ma sto dwadziescia trzy metry szerokosci i piec kilometrow szescset metrow dlugosci. Jest szersza i dwa i pol raza dluzsza od Champs Elysees w Paryzu.
Wyzsze, dluzsze, wieksze, szersze, bardziej kosztowne. Chociaz wygralismy wojne, pomyslal Xavier, nie mozemy sie nadal wyzbyc kompleksu nizszosci. Nic nie jest dobre samo w sobie. Wszystko musi byc porownane z tym, co maja cudzoziemcy.
— Rozciagajacy sie z tego miejsca widok na polnoc uwazany jest za jeden z cudow swiata.
— Jeden z cudow swiata — powtorzyl szeptem Pili.
I rzeczywiscie widok byl wspanialy, nawet w dzien taki jak ten. Zatloczona aleje oskrzydlaly szklo i granit wzniesionych przez Speera nowych gmachow: ministerstw, biur, domow towarowych, kin i blokow mieszkalnych. Na samym koncu rzeki swiatel stal, wynurzajac sie z mgly niczym szary pancernik, Wielki Palac Rzeszy, z kopula do polowy skryta w sunacych nisko chmurach.
Od strony osadnikow doszly go pomruki podziwu.
— Jest wielki jak gora — stwierdzila kobieta siedzaca za Marchem. Towarzyszyl jej maz i czworka chlopcow. Planowali prawdopodobnie te wycieczke przez cala zime. Broszura Ministerstwa Turystyki i marzenie o kwietniu spedzonym w Berlinie: pociecha, ktora podtrzymywala ich na duchu przez dlugie bezksiezycowe noce gdzies w zasypanej sniegiem gluszy pod Minskiem albo pod Kijowem, tysiac kilometrow od domu. Jak tu dotarli? Byc moze ze zbiorowa wycieczka organizowana przez Kraft durch Freude[1]: dwie godziny odrzutowym junkersem z miedzyladowaniem w Warszawie. Albo rodzinnym volkswagenem, telepiac sie przez trzy dni autostrada Berlin-Moskwa.
Pili wyslizgnal sie z objec ojca i ruszyl niepewnym krokiem do przodu. March scisnal kciukiem i palcem wskazujacym grzbiet nosa; nerwowy tik, ktorego nabawil sie — kiedy? — chyba na lodzi podwodnej, kiedy sruby brytyjskich niszczycieli krecily sie tak blisko, ze dygotal caly kadlub i nigdy nie wiedzialo sie, czy nastepna bomba glebinowa nie bedzie ta ostatnia. W roku 1948 odszedl z marynarki z podejrzeniem gruzlicy i caly rok spedzil w klinice. Potem, z braku lepszego zajecia, wstapil w stopniu porucznika do Marine-Kustenpolizei, Strazy Przybrzeznej w Wilhelmshaven. W tym samym roku ozenil sie z Klara Eckart, pielegniarka, ktora poznal w klinice. W roku 1952 wstapil do hamburskiego Kripo. W roku 1954, kiedy Klara byla w ciazy, a malzenstwo juz sie rozpadalo, przeniesiono go do Berlina. Paul — Pili — urodzil sie dokladnie przed dziesiecioma laty i jednym miesiacem.
Gdzie popelnili blad? Nie winil Klary. Ona sie nie zmienila. Zawsze byla silna kobieta, pragnaca w zyciu paru prostych rzeczy: domu, rodziny, przyjaciol, akceptacji. Zmienil sie on, Xavier. Po dziesieciu latach sluzby w marynarce i dwunastu miesiacach niemal totalnej izolacji zszedl na lad, ktorego prawie nie poznawal. Chodzac do pracy, ogladajac telewizje, popijajac z przyjaciolmi piwo, nawet — niech Bog mu wybaczy — spiac obok wlasnej zony, wyobrazal sobie czesto, ze wciaz jest na pokladzie U-Boota: plynie pod powierzchnia codziennego zycia, samotny i czujny.
O dwunastej odebral Pilego z domu Klary — bungalowu stojacego w ponurym powojennym osiedlu mieszkaniowym Lichtenrade, na poludniowych obrzezach miasta. Zaparkowal na ulicy, zatrabil dwa razy i zobaczyl, jak uchylaja sie na chwile zaslony w salonie. To byl rytual, ktory uksztaltowal sie za ich milczaca zgoda w ciagu pieciu lat, jakie uplynely od rozwodu — sposob na unikniecie klopotliwych spotkan. Odprawiali go, jesli pozwalaly na to inne obowiazki, co trzy tygodnie, w niedziele, na mocy scisle ustalonych przepisow kodeksu rodzinnego. Rzadko kiedy ogladal syna we wtorek, ale trwaly wlasnie szkolne ferie; od roku 1959 zamiast na Wielkanoc dawano uczniom wolny tydzien przed urodzinami Fuhrera.
Drzwi otworzyly sie i pojawil sie w nich Pili. Przypominal wypchnietego na scene wbrew wlasnej woli, stremowanego dziecinnego aktora. Ubrany w nowy mundurek Deutsches Jungvolk — czarna jak smola koszule i ciemnoniebieskie szorty — wdrapal sie, nie mowiac ani slowa, na siedzenie. March uscisnal go niezgrabnie.
— Wygladasz wspaniale. Co w szkole?
— A u mamy? Chlopak wzruszyl ramionami.