zalu, a moze nawet niesmaku.
Po wyjsciu Krebsa Globus krazyl przez chwile po pokoju, wlokac za soba po kamiennej posadzce drewniana pale.
— Wiesz, co to jest, March? — zapytal. — Nie? Nie chcesz odpowiadac? To amerykanski wynalazek. Kij do baseballu. Przywiozl mi go kumpel z naszej ambasady w Waszyngtonie. — Zatoczyl kijem kilka lukow. — Mysle o stworzeniu druzyny SS. Moglibysmy grac z amerykanska armia. Co o tym sadzisz? Goebbels uwaza to za swietny pomysl. Jego zdaniem amerykanskim masom spodobaja sie transmisje w telewizji.
Oparl kij o ciezki drewniany stol i zaczal rozpinac guziki munduru.
— Jesli interesuje cie moja opinia, glowny blad zostal popelniony w trzydziestym szostym, kiedy Himmler oswiadczyl, ze kazdy platfus z Kripo powinien nosic mundur SS. To wtedy wlasnie wyladowaly u nas wszelkie podobne do ciebie szumowiny. A takze pomarszczone stare cipy w rodzaju Artura Nebego.
Wreczyl kurtke od munduru jednemu ze straznikow i zawinal rekawy koszuli. Nagle zaczal wrzeszczec.
— Moj Boze, kiedys wiedzielismy, jak postepowac z ludzmi twojego pokroju. Ale zrobilismy sie slabi. Dzisiaj nie pyta sie faceta, czy ma jaja, ale czy zrobil doktorat. Nie potrzebowalismy doktoratow w czterdziestym pierwszym na froncie wschodnim, kiedy bylo piecdziesiat stopni ponizej zera i siki zamarzaly w powietrzu. Powinienes slyszec Krebsa, March, na pewno by ci sie to spodobalo. Nalezy do tej samej pierdolonej bandy co ty. „Za panskim pozwoleniem, Herr Obergruppenfuhrer — zaczal przedrzezniac afektowany glos Krebsa — chcialbym przesluchac podejrzanego w pierwszej kolejnosci. Mam wrazenie, ze lepsze rezultaty moze dac bardziej subtelne podejscie”. Subtelne, kurwa! Jaki z ciebie pozytek, March? Gdybys byl moim psem, dalbym ci trucizne.
— Gdybym byl twoim psem, od razu bym ja polknal. Globus usmiechnal sie do jednego ze straznikow.
— Widzieliscie, jaki chojrak? — Splunal w dlonie i podniosl w gore kij do baseballu. — Przegladalem twoje akta — zwrocil sie do Marcha. — Przekonalem sie, ze uwielbiasz pisac. Zawsze robisz notatki, zestawiasz listy. Calkiem jak jakis pierdolony sfrustrowany literat. Powiedz mi: jestes prawo czy leworeczny?
— Leworeczny.
— Kolejne klamstwo. Poloz na stole prawa reke. March poczul, jakby wokol jego piersi zacisnely sie zelazne obrecze. Ledwie mogl oddychac.
— Odpierdol sie.
Obergruppenfuhrer poslal spojrzenie straznikom i z tylu chwycily Marcha silne rece. Krzeslo, na ktorym siedzial, wywrocilo sie. Wyladowal glowa na blacie stolu. Jeden z esesmanow wykrecil mu lewa reke do tylu i szarpnal ja w gore. March ryknal z bolu; w tej samej chwili drugi mezczyzna zlapal go za prawa reke, a potem wspial sie na stol i wbil kolano tuz powyzej lokcia, przygwazdzajac do drewnianych desek jego przedramie.
W ciagu kilku sekund wszystko zostalo unieruchomione z wyjatkiem trzepoczacych lekko niczym skrzydla uwiezionego ptaka palcow.
Globus stanal w odleglosci metra od stolu i dotknal lekko koncem kija klykci Marcha. A potem podniosl kij w gore, zamachnal sie niczym toporem i zataczajac liczacy prawie trzysta stopni luk, opuscil go z calej sily w dol.
Nie zemdlal od razu. Straznicy puscili go i opadl na kolana, saczac z kacika ust nitke sliny, zostawiajac na stole wilgotny slad. Reka byla wciaz wyprostowana. Przez chwile w ogole sie nie ruszal, a potem podniosl glowe. Zobaczyl to, co pozostalo z jego dloni — obco wygladajaca mase krwi i kosci, ktore lezaly na stole niczym na rzezniczym pniaku — i dopiero wtedy stracil przytomnosc.
Kroki w ciemnosci. Glosy.
— Gdzie jest ta kobieta? Kopniecie.
— Co to byly za informacje? Kopniecie.
— Co ukradles? Kopniecie. Kopniecie.
Podkuty but przydeptal mu palce, rozgniatajac je na kamiennej posadzce.
Kiedy ponownie odzyskal przytomnosc, spoczywal w kacie. Jego zmiazdzona dlon lezala obok niczym pozostawione przy matce, martwo urodzone niemowle. Jakis mezczyzna — chyba Krebs — kucal przy nim i cos mowil. March probowal skupic na nim wzrok.
— Co to jest? — mowily usta Sturmbannfiihrera. — Co to znaczy?
Gestapowiec kurczowo lapal oddech, tak jakby przebiegl przed chwila wiele pieter. Jedna reka trzymal Marcha za podbrodek, obracajac jego twarz do swiatla, w drugiej sciskal plik papierow.
— Co to znaczy, March? Te papiery byly ukryte w twoim samochodzie. Przyklejone tasma pod tablica rozdzielcza. Co to znaczy?
March odwrocil glowe z powrotem, twarza ku ciemniejacej scianie.
Kap, kap, kap. Kapalo w jego snach. Kap, kap, kap.
Troche pozniej — nie mogl blizej okreslic pory, bo czas przestal byc czyms wymiernym: raz pedzil jak szalony, raz wlokl sie niewypowiedzianie wolno — pojawil sie nad nim bialy fartuch. Blysnela stal. Przed oczyma Marcha mignelo wyprostowane pionowo cienkie ostrze. Probowal sie cofnac, ale czyjes palce zlapaly go za nadgarstek i igla wbila sie w zyle. Z poczatku, kiedy dotknieto jego dloni, zawyl z bolu, ale potem poczul rozlewajacy sie po zylach chlod i cierpienie ustapilo.
Lekarz dyzurujacy przy izbie tortur byl stary i zgarbiony. March, ktory czul do niego wielka wdziecznosc, nie mogl oprzec sie wrazeniu, ze doktor przebywa w tych podziemiach od wielu lat. Brud osiadl w jego porach, mrok zagniezdzil sie w workach pod oczyma. W ogole sie nie odzywal. Oczyscil rany Marcha, zalal je jakims plynem, ktory cuchnal szpitalem i kostnica, po czym ciasno obwiazal reke bialym bandazem. Nadal nic nie mowiac, pomogl razem z Krebsem stanac Marchowi na nogi. Posadzili go z powrotem na krzesle, postawili przed nim na stole emaliowany kubek ze slodka biala kawa i wcisneli do zdrowej reki papierosa.
4
W swoim umysle March zbudowal mur. Umiescil za nim Charlie w jej pedzacym samochodzie. To byl wysoki mur — do jego budowy uzyl wszystkiego, co zdolala mu podsunac wyobraznia: skalnych glazow, blokow betonu, wypalonych lozek, wykolejonych tramwajow, walizek i kufrow — mur, ktory ciagnal sie przez cale Niemcy, niczym na pocztowce z Chin. Xavier patrolowal przed nim teren. Nie wolno mu bylo przepuscic ich na druga strone. Poza tym mogli sobie wziac, co chcieli.
Krebs czytal jego notatki. Siedzial z lokciami opartymi o stol i splecionymi pod broda dlonmi. Co jakis czas wysuwal reke, zeby przewrocic kartke, a potem cofal ja i czytal dalej. March nie spuszczal z niego oka. Po znieczulajacym zastrzyku, kawie i papierosie wypelniala go niemal euforia.
Sturmbannfuhrer skonczyl i na moment zamknal oczy. Jego twarz byla jak zawsze blada. Zebral razem kartki, polozyl je przed soba obok notesu Marcha i kalendarzyka Buhlera, po czym wyrownal wszystko co do milimetra z precyzja dowodzacego parada oficera. Moze byl to efekt zastrzyku, ale nagle March zaczal dostrzegac wszystko bardzo wyraznie: widzial miniaturowe wloski, jakie zostawial obok kazdej litery rozlewajacy sie po tanim wloknistym papierze atrament; widzial, jak zle ogolil sie dzis rano Krebs: na faldzie pod nosem esesmana widniala kepka czarnego zarostu. W panujacej w pokoju ciszy wydawalo mu sie, ze slyszy szmer opadajacego na stol kurzu.
— Chcesz mnie wykonczyc, March?
— Wykonczyc?
— Za pomoca tych papierow. — Reka Krebsa zawisla nad notatkami.
— To zalezy od tego, kto o nich wie.
— Tylko jakis durny Unterscharfuhrer, ktory pracuje w garazu. Znalazl to, kiedy sprowadzilismy tu twoj samochod. Przekazal to bezposrednio mnie. Globus na razie nic o tym nie wie.
— Wiec masz odpowiedz na swoje pytanie.